Drastyczne zdjęcia po wypadku autokaru wyciekły do sieci

Drastyczne zdjęcia po wypadku autokaru wyciekły do sieci

Dodano:   /  Zmieniono: 
W wypadku zginęło 10 maturzystów (fot. sxc.hu) Źródło:FreeImages.com
Jak donosi "Gazeta Wyborcza", drastyczne zdjęcia wykonane tuż po wypadku autokaru z licealistami w Jeżewie trafiły do sieci. Ktoś anonimowo opublikował je w serwisie Sadistic.pl, a po interwencji gazety administrator zablokował je. Sprawą ma zająć się Prokuratura Okręgowa w Białymstoku.
Chodzi o wypadek z 2005 r., w którym doszło do zderzenia autokaru wiozącego maturzystów na na trasie Białystok - Warszawa. W zderzeniu autokaru z lawetą zginęło 13 osób, w tym 10 uczniów, 2 kierowców autokaru (prowadzący pojazd i jego zmiennik) i kierowca lawety; wiele osób zostało rannych. 

Krystyna Begańska, której córka zginęła na miejscu, uważa, że publikacja takich materiałów to nieludzkie i obraźliwe zachowanie.- Powiem tylko jedno. Ja na pewno nie chcę tych zdjęć oglądać. Nie rozumiem, dlaczego ktoś je udostępnił. Czy to miało być znęcanie się nad nami? Przecież cały czas przed sądem toczy się sprawa. To już dziewięć lat, a winnych tego zdarzenia nie ma. Ktoś, kto wrzuca takie rzeczy do internetu, na pewno nie jest człowiekiem i nie ma szacunku dla naszej żałoby. - I dodaje, że "nie chce na to patrzeć". - Podczas postępowania pokazano mi zdjęcia z prosektorium, dwa tygodnie dochodziłam do siebie. - Podkreśla.

Na kilkudziesięciu zdjęciach widać wrak spalonego autokaru, zwęglone, zmasakrowane zwłoki.

Zdjęcia zostały przekazane ówczesnemu rzecznikowi prasowemu podlaskiej policji, Jackowi Dobrzyńskiemu. - Mój Boże. Ja cały czas mam w głowie te obrazy. Po obejrzeniu tych zdjęć wszystko wróciło... Ale na pewno nie są to moje zdjęcia, choć jako rzecznik robiłem ich wtedy bardzo dużo. Robiłem je pod kątem publikacji, przekazania dalej mediom. Nie było na nich tak drastycznych ujęć - wspomina Dobrzyński. Potwierdza przypuszczenia, że autorem jest ktoś, kto mógł swobodnie przebywać przy autokarze w czasie czynności ratunkowych.

- Być może jakiś strażak ochotnik je zrobił, być może ktoś inny, kto uczestniczył w akcji. Wykluczam, że robił je na przykład technik policyjny, ponieważ oni zawsze szczegóły oznaczają numerkami. I tylko takie zdjęcia trafiają do dokumentacji. Współczuję rodzicom, bo pamiętam tych, którzy tam przyjeżdżali i szukali swoich dzieci. Nie byli dopuszczani tak blisko. Nie widzieli tych ciał. Nawet kiedy rozpoznawali je w prosektorium, pokazywano im tylko szczegóły, a to łańcuszek, a to plomba - mówi Jacek Dobrzyński.

Obecność takich zdjęć w sieci jednoznacznie potępił rzecznik prasowy podlaskich strażaków, Marcin Janowski. - Zdjęć operacyjnych nie przekazujemy sobie między jednostkami. Od lat u nas jest fundamentalna zasada. Zdjęcia operacyjne, a już na pewno tak drastyczne, nie mają prawa wyjść poza jednostkę. Jeżeli podczas akcji są robione, to wykorzystujemy je tylko do celów szkoleniowych, do analizowania akcji - powiedział Janowski. - Nie sądzę, żeby którykolwiek ze strażaków złamał te zasady, ale oczywiście sprawę wyjaśnimy. - Dodaje.

Oburzenia i zażenowania nie ukrywał też Tadeusz Marek, szef Prokuratury Okręgowej w Białymstoku.

- Jest to niezrozumiałe. Oczywiście jeżeli dostaniemy oficjalne zgłoszenie ze strony "Wyborczej" i na przykład kilka z tych zdjęć, to natychmiast rozpoczniemy postępowanie sprawdzające - powiedział Tadeusz Marek.

Zdjęcia rzeczywiście zostały dostarczone do prokuratury.

DK, Gazeta.pl