Urzędnicze dwory "Każde książątko chce mieć swych paziów, paziami są całe zastępy urzędników różnych rang, wyspecjalizowanych we wszystkich rodzajach służb, jakie tylko wyobraźnia zwierzchników potrafi wykoncypować" - tłumaczył sto lat temu rozwój biurokracji francuski ekonomista Henri Fa-yol. Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller zafundowali sobie dwory liczniejsze, niż mieli Władysław Jagiełło czy Stanisław August Poniatowski - łącznie zatrudniają ponad tysiąc osób. W II Rzeczypospolitej prezydenci zatrudniali nie więcej niż 40 urzędników. W latach 1990-1995 Lech Wałęsa potrzebował już 100 osób. Wszystkich przebił jednak prezydent Aleksander Kwaśniewski, którego obsługuje ponad 600 osób. Równie ekstrawagancki jest premier Leszek Miller: w jego kancelarii pracuje 556 urzędników. Przedwojenni szefowie rządów zadowalali się 40-70 urzędnikami. Choć wydaje się to niemożliwe, pod względem rozbudowy administracji centralnej bijemy na głowę nawet Francuzów uchodzących za niedoścignionych mistrzów biurokracji. We Francji istnieje tylko 32 ministrów, sekretarzy i podsekretarzy stanu, w Polsce jest ich aż 86.
Najgorsze urzędy w Polsce - Stanowiska w administracji, zwłaszcza samorządowej, mają przede wszystkim sprawiać satysfakcję i zapewniać komfort ludziom je zajmującym: krewnym, aktywistom angażującym się w kampanię wyborczą, kolegom z partii. Stanowisko to dla nich zapłata za wierną służbę. Tyle że jest to zapłata z kieszeni podatnika - mówi prof. Witold Kieżun z Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości im. Leona Koźmińskiego w Warszawie. Administracja jest politycznym lennem, umożliwiającym zatrudnianie swoich (często członków rodziny), co ma szczególne znaczenie w rejonach o wysokim bezrobociu, gdzie urzędy są najważniejszym pracodawcą. Syn kieleckiego starosty Stefana Strojnego został specjalistą ds. Unii Europejskiej w Powiatowym Zarządzie Dróg. Teodor Krzemiński, członek zarządu kieleckiego powiatu ziemskiego, załatwił swojej rodzinie wyłączność na dotacje na uprawy lasu w gminie Chęciny. Remigiusz Promny, szef Miejskiego Zarządu Budynków w Opolu, wydzierżawił słupy ogłoszeniowe firmie swojego szwagra. Takich przykładów są tysiące. - Mnożenie urzędniczych posad zwielokrotnia możliwości korupcji i jednocześnie paraliżuje system decyzyjny. Mnogość przepisów i urzędników różnych specjalności nie tylko wydłuża czas obsługi petenta, ale sprawia też, że urzędnicy zaczynają sobie wzajemnie przeszkadzać w jego załatwieniu - mówi Stefan Bratkowski, publicysta, pisarz, historyk. Ze skarg do rzecznika praw obywatelskich oraz spraw przegranych przez urzędy i urzędników w Naczelnym Sądzie Administracyjnym wynika, że złych urzędników jest dwudziestokrotnie więcej niż dobrych. Badania przeprowadzone na zlecenie "Wprost" przez Pentor dowodzą, że najgorzej funkcjonują urzędy w Podlaskiem, Małopolskiem, Dolnośląskiem, Łódzkiem i Lubuskiem, gdzie zaledwie co szósty, siódmy obywatel jest zadowolony z ich pracy.
Biurokracja antyobywatelska Choć biurokracja jest powołana do obsługi obywateli, tylko 4 proc. urzędów raz w tygodniu pracuje do godziny 17.00, pozostałe kończą pracę o 15.00, co oznacza, że osoby uczciwie pracujące nie mogą nic załatwić. Zaledwie co dwusetny urząd pracuje do 18.00, m.in. w Elblągu (środy), Rybniku (czwartki) oraz starostwa powiatowe w Środzie Wielkopolskiej, Wąbrzeźnie i Wejherowie. Od dziesięciu lat parlament nie może przyjąć ustawy, wedle której wnioski pozostawione przez urzędnika bez odpowiedzi w terminie trzech tygodni byłyby uznawane za załatwione pozytywnie. Taką ustawę chce obecnie przeforsować Platforma Obywatelska. Z kolei wicepremier Jerzy Hausner przygotowuje projekt ustawy, na mocy której urzędnicy odpowiadaliby finansowo za bezprawne decyzje. Projekt takiej ustawy pojawiał się w Sejmie już czterokrotnie (po raz pierwszy w 1995 r.) i nigdy nie został nawet odesłany do stosownych komisji. To sprawia, że urzędnicy są swego rodzaju świętymi krowami. Usprawnienie i zredukowanie administracji nie jest niemożliwe, o czym przekonuje choćby przykład Wielkiej Brytanii, gdzie w ostatnich 15 latach liczbę urzędników zmniejszono o jedną trzecią. Sprywatyzowano więc większość sektorów usług, którymi wcześniej zajmowało się państwo, m.in. telekomunikację, banki, gaz, elektryczność.
Biurokracja kontra wolny rynek Biurokracja najlepiej ma się w socjalizmie. I nic dziwnego, bo jak powiada Ludwig von Mises, autor fundamentalnego dzieła "Biurokracja", to Lenin zbudował idealne państwo biurokratyczne, skądinąd wzorowane na organizacji państwowej poczty. Z każdego obywatela Lenin uczynił kółko w wielkiej biurokratycznej machinie. Biorąc pod uwagę to, co o funkcjonowaniu biurokracji napisał von Mises, nie powinniśmy się dziwić, że banalne pozwolenie na budowę domu oznacza w naszym kraju biurokratyczną drogę przez mękę. Na początek musimy dostarczyć do urzędu gminy wniosek o pozwolenie na budowę, projekt techniczny zgodny z decyzją o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu (w trzech egzemplarzach), dokument stwierdzający prawo do dysponowania nieruchomością, na której prowadzona będzie inwestycja, prawomocną decyzję o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu. Skompletowanie tych dokumentów trwa kilka miesięcy. Następnie urząd rozpoczyna procedurę i zawiadamia o wszczęciu postępowania administracyjnego. Potem czeka na uwagi do prowadzonego postępowania administracyjnego od uczestniczących w nim stron. I dopiero wtedy wydaje decyzję o pozwoleniu na budowę. Po czternastu dniach od otrzymania decyzji przez strony staje się ona prawomocna.
Rosyjski antystandard - W Polsce przywykliśmy traktować wszechwładzę urzędników tak jak Sybirak traktuje zawieruchę śnieżną, czyli jak rzecz, która jest od nas niezależna, z którą poradzić sobie nie można - mówi Stefan Bratkowski. "Raj przyszłości widzi się jako wszechobejmujący aparat biurokratyczny" - pisał Ludwig von Mises. Lord Acton dodawał: "Cechą prawdziwej biurokracji jest szczere przekonanie jej personelu i zwolenników, że zaspokaja ona wszelkie lub co najmniej wszystkie istotne potrzeby w zakresie ciała i ducha. Wynika z tego, że inni "dostawcy" są zbędni. Ten kij ma jednak dwa końce, bo jak zauważył Józef Maria Bocheński w książeczce "Sto zabobonów": "Klasa urzędników jest rodzajem raka społecznego, który rozrasta się kosztem zdrowego organizmu i - jak rak - zabije go, jeśli się nie położy tamy jego rozwojowi". Kazik Staszewski w swoim hicie "Cztery pokoje" wśród przyczyn frustracji Polaków wymienia to, że "dużą część owoców pracy pożera aparat administracyjno-urzędniczy". Ma rację.
Grzegorz Pawelczyk Michał Zieliński