Nieprawdziwe są też wyjaśnienia wiceprezesa IPN, prof. Witolda Kuleszy, który twierdzi, że chodziło o pomoc prawną i troskę o sprawiedliwość. Po pierwsze, w większości przypadków przekazywanie akt nie miało z pomocą prawną nic wspólnego. Po drugie, ilość skazanych na podstawie polskich akt jest śmiesznie niska. Zaskakująca jest natomiast reakcja prof. Kuleszy, który jeszcze w maju twierdził, że o niczym nie wie, gdy tymczasem kilka tygodni później w IPN znaleziono dokumenty wskazujące na to, że wiedział o niszczeniu akt co najmniej od 7-8 lat.
Wreszcie wątek najbardziej wstydliwy, a kto wie czy nie najważniejszy: to prawdziwe motywy przekazywania akt. Coraz więcej faktów wskazuje na to, że były one sprzedawane. W sprawę angażowali się pracownicy Głównej Komisji Badani Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, ale być może także pracownicy IPN.
Śledztwo, nagłośnienie sprawy i ukaranie winnych może więc ułatwić odzyskanie akt z Niemiec. Tym bardziej, że afera ta, od chwili jej ujawnienia we "Wprost", jest przez polskie media, krajowych polityków, ale i opinię publiczną całkowicie ignorowana.