Komisja to nie biblioteka

Komisja to nie biblioteka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Energia, z jaką prokuratura zabrała się za tę sprawę pozwala przypuszczać, że polski wymiar sprawiedliwości służy raczej ochronie błędów państwa, a nie sprawiedliwości.
Zastrzeżenia może budzić samo sformułowanie zarzutu. Nie chodzi bowiem, jak informuje rzecznik prokuratury, Maciej Kujawski, o "przestępstwa funkcjonariuszy publicznych, polegające na przekazywaniu innym organom bez podstawy prawnej materiałów z prowadzonych postępowań karnych", lecz głównie o niszczenie akt, no bo czymże innym jest przekazywanie oryginałów akt nie zakończonych jeszcze spraw. W wielu przypadkach, akta mające służyć ochronie ofiar przekazywano w ręce oskarżonych. Nie podjęto dotąd nawet próby ich odzyskania.

Nieprawdziwe są też wyjaśnienia wiceprezesa IPN, prof. Witolda Kuleszy, który twierdzi, że chodziło o pomoc prawną i troskę o sprawiedliwość. Po pierwsze, w większości przypadków przekazywanie akt nie miało z pomocą prawną nic wspólnego. Po drugie, ilość skazanych na podstawie polskich akt jest śmiesznie niska. Zaskakująca jest natomiast reakcja prof. Kuleszy, który jeszcze w maju twierdził, że o niczym nie wie, gdy tymczasem kilka tygodni później w IPN znaleziono dokumenty wskazujące na to, że wiedział o niszczeniu akt co najmniej od 7-8 lat.

Wreszcie wątek najbardziej wstydliwy, a kto wie czy nie najważniejszy: to prawdziwe motywy przekazywania akt. Coraz więcej faktów wskazuje na to, że były one sprzedawane. W sprawę angażowali się pracownicy Głównej Komisji Badani Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, ale być może także pracownicy IPN.

Śledztwo, nagłośnienie sprawy i ukaranie winnych może więc ułatwić odzyskanie akt z Niemiec. Tym bardziej, że afera ta, od chwili jej ujawnienia we "Wprost", jest przez polskie media, krajowych polityków, ale i opinię publiczną całkowicie ignorowana.