Podobno co drugi Polak przeżył wakacyjną miłość. Dla co czwartego uczucie, które zrodziło się latem, zmieniło się w coś poważniejszego. Tak mówią badania, które przed rokiem zlecił jeden z producentów wina. Z innych, przeprowadzonych na zlecenie portalu internetowego zajmującego się wyszukiwaniem najlepszych okazji wyjazdowych wynika, że choć 36 proc. Polaków przyznało, że nigdy wakacyjnej miłości nie przeżyło, to w rzeczywistości marzą o tym, by zakochać się w osobie spotkanej w czasie podróży. Z badań wynika, że najdłuższe relacje z poznanymi na wakacjach partnerami tworzą osoby od 31 do 40 roku życia. Choć przecież, jak to w miłości, wszystko może się zdarzyć i także miłość nastolatków, czy ludzi dojrzałych, może mieć szczęśliwe zakończenie.
Turnus mija, a ja niczyja?
Problem w tym, że gdy sycylijski piorun uderza, hormony zaczynają buzować, a słońce podgrzewa zauroczenie, naprawdę można stracić głowę. Psycholodzy twierdzą jednak, że wakacyjna miłość ma sens, nawet gdyby miała skończyć się wraz z końcem turnusu, między innymi dlatego, że „w życiu piękne są tylko chwile”.
Dla wszystkich, którzy właśnie czekają na wyjazd upatrując w nim szansy na romans, a może nawet i coś więcej, rozmówczynie „Wprost” mają jednak kilka rad.
Po pierwsze i najważniejsze: na początek trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czego tak naprawdę oczekujemy. Byle odpowiedzieć sobie szczerze.
Bianca-Beata Kotoro podkreśla, że kwestia „przetrwania” wakacyjnej relacji, to właśnie kwestia naszych oczekiwań, tego czy jesteśmy nastawieni na przygodę, czy może wyjeżdżamy na urlop z magicznym myśleniem, że właśnie w te wakacje, z drugiego końca świata przywieziemy sobie ukochaną, albo ukochanego.
Zdaniem Agaty Loewe, psycholożki, seksuolożki i założycielki Instytutu Pozytywnej Seksualności, jeśli jedziemy głodni takiego przeżycia, za szybko możemy się najeść. I tym samym przedobrzyć. Dlatego trzeba uważać. – Tym, którzy za bardzo racjonalizują i zamiast dać poddać się emocjom, naciskają hamulec, radziłabym, by raczej wrzucili na luz i nie pozbawiali się romantyzmu, spontaniczności, ufności i nadziei. Zaś tym, którzy w wakacje za bardzo odlatują, pielęgnując przekonanie o magii, która ich spotkała, radziłabym odrobinę umiaru. Chodzi o to, by nie popadać w skrajności – mówi.
Bianca-Beata Kotoro marzącym o wakacyjnych uniesieniach, ale takich, które kończyłyby się wraz z końcem turnusu, radzi, by od razu powiedzieli to drugiej stronie. – Znajdą się bowiem tacy, którzy powiedzą „ekstra” i wejdą w ten układ, ale będą i tacy, którzy podziękują za gorący romans w czasie jednego turnusu. – Jednak gdy kolega singiel, czy koleżanka singielka mówią nam o tym, że jadą na wakacje, by przeżyć przygodę i stawiają sprawę jasno, niech nie włącza się nam moralizatorski ton i chęć oceniania. Jeśli bowiem i oni, i ich wakacyjni partnerzy świadomie zdecydują się na taki układ, nikomu nic do tego. Przestańmy oceniać innych – apeluje Bianca-Beata Kotoro.
„Zejście postorgazmiczne”
Zdaniem ekspertek powinniśmy też przestać traktować krótkotrwałe relacje oparte na seksie jako coś złego. Przecież wakacyjny romans czasem może mieć zbawienny wpływ na postrzeganie siebie, uzmysłowienie sobie, że można być pożądanym, atrakcyjnym, czy wręcz kochanym. Jest też polem do eksperymentów i lekcją, z której można wyciągać wnioski na przyszłość, gdy do czynienia mieć będziemy już z „poważniejszymi” relacjami.
Jest jednak jeszcze coś. I dla tych, którzy szukają miłości do grobowej deski, i dla tych, którym marzy się ognisty kochanek, wakacyjny romans może oznaczać rozczarowanie, a nawet złamane serce. Przecież nie wszystko można z góry założyć, zaplanować, bo czasami emocje biorą górę nad zimną przedwakacyjną kalkulacją.Po powrocie do domu może stać się coś, co Agata Loewe nazywa „oksytocynowym zejściem postorgazmicznym”. – Chodzi o to, że po czasie miłosnych uniesień, wzlotach, zastrzyku adrenaliny, fenyloalaminy, oksytocyny, serotoniny, dopaminy, noradrenaliny, a nawet kortyzolu, „stymulant” nie jest dalej aplikowany do systemu, a to może powodować bóle egzystencjalne – mówi seksuolożka.
Nie chodzi jednak o to, by w obawie przed cierpieniem blokować się przed dopadającym nas znienacka uczuciem, albo – jak mówi Bianca-Beata Kotoro – zakładać, że „teraz poszalejemy, a potem będziemy cierpieć”. – Po prostu warto pamiętać, że coś się może nie udać. To jest życie, a nie komedia romantyczna. I już – zauważa.
Czytaj też:
Seks po czterdziestce. Mity, w które większość z nas wierzy. Ty tez?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.