Wprost.pl: Kiedy ostatnio była pani na Jaćwieskim Festynie Archeologicznym i co tam ciekawego można zobaczyć?
Justyna Orłowska*: W ubiegłym roku. Festyn, odbywający się w Suwałkach, to moje pierwsze wspomnienie świadomego zainteresowania Jaćwingami – pamiętam to bardzo dobrze, ponieważ z przyjaciółką, będąc jeszcze w szkole podstawowej, wybrałyśmy się tam bez opieki, co stanowiło dla nas dodatkową atrakcję. To na pewno ciekawe wydarzenie, ale uważam, że może być jeszcze ciekawsze i warto byłoby zainwestować jak największe środki, by mogło stać się stałym punktem w kalendarzu najważniejszych wydarzeń historycznych w Polsce.
Festyn odbywał się zawsze w pobliżu cmentarzyska, należącego – co ciekawe – do wczesnych ludów, które przybyły w te strony, a nie, jak przez wiele lat twierdzono, Jaćwingów. Na weryfikację tego faktu pozwoliły nam ostatnie odkrycia archeologiczne. Bo to, jaka ludność zamieszkiwała dzisiejszą Suwalszczyznę, czyli ówczesną Jaćwież, zawsze było pokłosiem wędrówki ludów. Ostatni przybysze, czyli Jaćwingowie, chcieli osiąść na tych ziemiach, ale Krzyżacy stanęli im na drodze do trwałego osadnictwa.
Większość terenu byłej Jaćwieży znajduje się na terenach obecnej Polski, ale są jeszcze grodziska i na Litwie, i w okolicach Grodzieńszczyzny na Białorusi. Archeolodzy nie wykluczają też pokrewieństwa Jaćwingów z wikingami.
No właśnie. „Skandynawowie mają wikingów, my Jaćwingów” – czytamy w materiałach promocyjnych książki. Źródła podają, że był to wojowniczy, bitny lud, często ścierający się z sąsiadami, a wręcz prowadzący łupieżcze najazdy na okoliczne ziemie polskie, ruskie… To chyba wdzięczny temat do opisania?
Bardzo. Opisujemy z Kamilem Kamińskim, współautorem książki, w jaki sposób Jaćwingowie prowadzili napady czy wyprawy łupieżcze – z jednej strony szybko najeżdżali, zapuszczając się nawet w okolice Sandomierza, z drugiej strony nie zagrzewali miejsca tam, dokąd dotarli, wracając z powrotem, by później stawiać czoła kampaniom odwetowym. A Suwalszczyzna to teren w zasadzie niezdobywalny – jeziora, mokradła, wzniesienia ułatwiają skuteczną obronę…
Barwna historia to jedno, lecz tym, co popchnęło nas do napisania książki, było też przedstawienie demokratyczności tego ludu. Często zapominamy, że przed wytworzeniem państwowości i formalnej hierarchii władzy, ludy te podejmowały decyzje dzięki zebraniom wodzów i ludności. Przypomina to dzisiejszą demokrację, podczas gdy władza w średniowieczu skupiona była w rękach królów i ich dworów. Kto wie, możliwe, że Jaćwingowie doczekaliby się uformowania swojego państwa, gdyby nie sprowadzenie przez Konrada Mazowieckiego Krzyżaków, byli bowiem relatywnie dojrzałym społeczeństwem, choć rozproszonym, bo ich grodziska leżały w pewnej odległości od siebie.
Jaćwiescy bohaterowie książki wiedzą, że zamieszkują wartościową ziemię i chcą ją za wszelką cenę ochronić. Łączymy ten aspekt z magią, choć de facto zjawiska nadprzyrodzone wcale nie są nadprzyrodzonymi. Dziś wiemy przecież, jak podziemne złoża żelaza i metali ziem rzadkich o szacowanej obecnie wartości ponad biliona dolarów potrafią oddziaływać na aparaturę i urządzenia elektroniczne i sprawiać, że „kompas wariuje”. To wszystko jest związane z energią drzemiącą pod ziemią, którą mogli odczuwać także Jaćwingowie.
Naszą uwagę przykuwa też zaawansowanie technologiczne w Szurpiłach, czyli stolicy Jaćwieży. Niektóre rozwiązania kopiowali nawet Krzyżacy w swoich zamkach. Jednym z najciekawszych był system tamowania wody, umożliwiający spuszczenie wody z jeziora położonego wyżej do jeziora, które znajdowało się poniżej, po to, by poszerzyć teren rozlewiska. Legendy głoszą, że gdyby nie zdrada, Szurpiły nie zostałyby zdobyte przez Krzyżaków.
Jakie mamy dziś główne źródła wiedzy o Jaćwingach?
Archeologia. Liderem wykopalisk jest Państwowe Muzeum Archeologiczne we współpracy z Muzeum Okręgowym w Suwałkach. Mam na myśli badania kierowane przez dr. Marcina Engela z ramienia PMA oraz Jerzego Siemiaszko wraz z Renatą Maskowicz z Muzeum Okręgowego w Suwałkach, którzy przeprowadzają w tym regionie kolejne wykopaliska, ostatnio niemal co roku. To bardzo pozytywne. Miłośnicy Jaćwingów czekają na kolejne odkrycia, nowe fakty i wszyscy chcemy dowiedzieć się dużo więcej o tej kulturze.
Tym bardziej że nie ma wielu historycznych zapisów. Bazujemy na zapiskach w kronikach – oczywiście nie jaćwieskich, bo nie wiemy nawet, czy Jaćwingowie używali pisma, gdyż nic nie przetrwało do naszych czasów, lecz polskich, krzyżackich (m.in. Piotra z Dusburga) i ruskich, tzw. latopisach.
A co ze współczesną bibliografią?
Największym dotychczasowym dziełem o Jaćwingach jest „Jaćwież” autorstwa Aleksandra Kamińskiego, powszechnie znanego dzięki „Kamieniom na szaniec”, powstała w 1953 r. jako jego kolejne opracowanie na ten temat. Bo pierwszym dziełem była jego praca magisterska. Istnieje anegdota o tym, jak żona Kamińskiego, próbując przedrzeć się do niego w trakcie Powstania Warszawskiego – w którym on już walczył – jako harcerka zabrała trzy rzeczy: suchy prowiant, ubrania i jego pracę magisterską o Jaćwingach. A ponieważ wszystko było spisane ręcznie, tym ważniejszą sprawą była ochrona pracy przed zniszczeniem.
Dostępność materiałów w sieci jest szeroka, ale z punktu widzenia faktów wciąż pojawia się wiele znaków zapytania. Czy kiedykolwiek wszystko wyjaśnimy? Nie wiadomo. A czy musimy? Może właśnie pozostawmy to wodzom fantazji.
Tam, gdzie brak źródeł albo wiedzy, otwiera się pole manewru dla pisarza – łatwiej wtedy uzupełniać historię o elementy mistyczne czy wprost fantastyczne?
Spójrzmy na to tak: dziś wiemy, co ukryte jest pod ziemią na terenie Suwalszczyzny. Wiemy, że niektóre metale prowadzą do zjawisk, które nazywamy anomalią czy zakłóceniami magnetycznymi. Myślę, że ponad tysiąc lat temu Jaćwingowie czuli moc tego regionu, lecz nie potrafili jej nazwać. Staramy się opisywać zjawiska z ich perspektywy. Łączymy przeszłość z teraźniejszością.
Istotnie, fantasy pomaga łatać białe plamy, ale dla nas od samego początku mniejsze znaczenie miał fakt, czy ktoś sięga po fantasy, czy interesuje się historią, lecz to, by o Jaćwingach usłyszało jak najwięcej osób. To lud na miarę wikingów. Lud, który może być nie tylko częścią polskiej historii, ale globalną opowieścią.
Temat dawnych ludów czy kultur zamieszkujących dzisiejsze terytorium Polski wydaje się nieszczególnie „rozpracowany” popkulturowo? Książka ma to zmienić?
Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale zależy nam aby otworzyć tę dyskusję i możliwie zainspirować jak najszersze grono uniwersum Jaćwingów, tym bardziej że istnieją teraz narzędzia, takie jak gry, seriale czy aplikacje, którymi z historią można docierać do młodych odbiorców. Od zawsze, jako osoba z Suwałk, chciałam coś dla Jaćwingów zrobić, zaproponować coś w ich imieniu, dołożyć swoją cegiełkę do ich historii.
Faktycznie, temat jest nieodkryty. Co więcej tych różnych historii trochę w Polsce jest – mamy różne ludy, które zamieszkiwały nasze tereny i tak naprawdę, gdy zajrzymy na platformy streamingowe i dostępne tam filmy i seriale, znajdziemy w ich ofercie coraz więcej bardzo ciekawych historii z całego świata. Pokażmy także swoje, w ten sposób możemy docierać do globalnej publiczności.
W książce chcieliśmy zaproponować historyczne uniwersum opowiedziane na nowo i w sposób, mamy nadzieję, atrakcyjny dla młodego odbiorcy, niezależnie skąd pochodzi. Wierzymy, że ludzie lubią melodie, które już znają – to dlatego czytelnik będzie mógł wybrać się do wikingów, do Francji i innych zakątków na mapach Europy, a może i świata („Narodziny królowej Jaćwingów” to pierwsza część planowanego cyklu powieści – red.).
W rozmowie pojawił się już wątek Krzyżaków. Jak o się stało, że to zakon krzyżacki stał się głównym antybohaterem książki?
Jak wiadomo, Krzyżacy zostali ściągnięci do Prus przez Konrada Mazowieckiego – mieli pomóc w działaniach chrystianizacyjnych ludności zamieszkującej tamtejsze tereny. Dodatkowo w naszej opowieści Krzyżacy wiedzieli, jak cenne są jaćwieskie ziemie, więc szybko i chętnie odpowiedzieli na prośbę księcia Konrada, zwłaszcza w obliczu nieuchronnej utraty Ziemi Świętej. Musieli więc szukać nowego pomysłu na siebie, a Konrad Mazowiecki wyszedł im naprzeciw. Wiemy, jakie to miało konsekwencje.
Wspomniała pani, że współautorem powieści jest Kamil Kamiński. Jak się państwu pracowało nad powieścią w tandemie i jak wyglądał podział ról i zadań?
Odbywaliśmy regularne spotkania autorskie, w których trzeba było mocnej siły argumentów, w którym kierunku idziemy i jakie wątki wybijamy na pierwszy plan. Zaczęliśmy pracę nad książką jeszcze w pandemii, a sam pomysł pojawił się dużo wcześniej. Dużą wagę przykładaliśmy do źródeł i skrupulatnego researchu, samo zdobycie książki „Jaćwież” nie należy do łatwych zadań. Pozyskanie materiałów było trudne, to nie jest wiedza powszechna ani powszechnie dostępna, dodatkowo pandemia nam tego nie ułatwiała. Odbywaliśmy też spotkania i rozmowy z pasjonatami jaćwieskiej historii – nie tylko na Suwalszczyźnie, Jaćwingowie mają ambasadorów też w Warszawie, Łodzi czy Krakowie. Musieliśmy także zdecydować, ile miejsca w książce zajmą wątki fantasy – to wymagało dyskusji i kompromisów.
Pochodzi pani z Suwalszczyzny. Czy próbowała pani ustalić, czy przypadkiem nie ma pani jaćwieskich przodków?
Drzewo genealogiczne zrealizowaliśmy po stronie mojej mamy, niestety tylko do XVIII w., do założenia Suwałk w 1720 r. Trudno powiedzieć, czy byli to jeszcze Jaćwingowie. Natomiast jeszcze w XIX w., gdy na Grodzieńszczyźnie prowadzono spis ludności, 30 tys. osób zadeklarowało, że jest Jaćwingami. Dlatego ja też czasem z przymrużeniem oka mówię, że jestem Jaćwingiem. Przede mną jeszcze droga, żeby zweryfikować drzewo genealogiczne, ale powiem żartobliwie, że może zdecyduję się na test DNA. Kto wie, ilu Polaków z Suwalszczyzny ma gen Jaćwingów, a może i gen wikingów?
Na pewno śladów jaćwieskiej kultury można szukać w nazwiskach, na przykład Gorlo, Waraksa, które nie brzmią ani po polsku, ani po litewsku. Mogą być jaćwieskie. Po Jaćwingach pozostały też nazwy jezior czy miejscowości, funkcjonujące w tradycji ustnej i utrwalane w dokumentach. Takie Kiekskiejmy to dźwięczne pomieszanie pruskiego z bałtyjskim.
Moja mama dostała kiedyś największe wyróżnienie w Suwałkach, Włócznię Jaćwingów, przyznawaną przez prezydenta miasta za zasługi w edukacji. Kiedy o tym myślę, dochodzę do wniosku, że nie ma ani trochę przypadku w tym, iż zajmuję się zarówno edukacją, jak i Jaćwingami.
Gdyby „Narodziny królowej Jaćwingów” miały kiedyś zostać przeniesione na ekran, na jakie kompromisy adaptacyjne mogłaby się pani zgodzić, a na jakie – absolutnie nie?
Jestem gotowa na ustępstwa, ale na pewno chciałabym zachować charakter głównej bohaterki i jej przemianę. To de facto odniesienie do kobiet, które nie zawsze mają odwagę, żeby realizować swoje marzenia. To samo zresztą odnosi się do mężczyzn – gdy mówimy, że kobieta może być każdym, kim chce, nie zapominajmy, że mężczyźni też – wcale nie muszą być wyłącznie macho, a taki obraz mężczyzn latami funkcjonował w kulturze masowej. Realizujmy swoje marzenia, podążajmy za nimi i nie bójmy się tego.
Realizacja na pewno musiałaby odbywać się na Suwalszczyźnie, ale, co ważne, z poszanowaniem przyrody. W niej tkwi całe piękno regionu i dziedzictwo naturalne, które jest takim samym skarbem, jak wciąż czekająca na odkrycie historia Jaćwingów.
Czy spotyka się pani z porównaniami albo odwołaniami do innych autorów nurtu historycznego fantasy, na przykład Jacka Komudy czy Elżbiety Cherezińskiej?
Nie lubię szufladkowania, chociaż wiem, że bywa pomocne. Zależy nam, by trafić do przysłowiowego globalnego odbiorcy, by dowiedział się, niezależnie od zainteresowań, kim są Jaćwingowie. O Jaćwingach Jan Długosz pisał, że w dziesięciu szli na stu, bo chcieli przetrwać w pieśniach. Nasza książka to trochę próba, by te pieśni ponownie wybrzmiały – o ich waleczności, odwadze i bohaterstwie.
Dla mnie to zaszczyt słyszeć takie porównania, w końcu to mój i Kamila debiut literacki. Mam jednak nadzieję, że to dopiero pierwsza z kilku wspólnych książek.
Justyna Orłowska |
---|
Z wykształcenia ekonometryk, finansista, ekspert od zarządzania funduszami. Ukończyła studia licencjackie na kierunku Metody Ilościowe w Ekonomii i Systemy Informacyjne oraz magisterskie na kierunku Finanse i Rachunkowość w Szkole Głównej Handlowej. Magister finansów na Uniwersytecie University of New South Wales w Australii. |