Piotr Barejka, "Wprost": Zgodnie z pierwotnym planem już od początku 2025 roku miał obowiązywać zakaz tworzenia w Polsce nowych ferm zwierząt futerkowych. Tak się jednak nie stanie. Dlaczego?
Małgorzata Tracz, posłanka partii Zieloni, klub KO: Cały proces w Kancelarii Sejmu trwał dłużej niż się spodziewałam, ale jest to dla mnie zrozumiałe. Projekt był wysłany do konsultacji zarówno z organizacjami samorządowymi, jak i z hodowcami. Proces legislacyjny jest prowadzony w sposób poprawny, a to wymaga czasu. Wszystko niestety się opóźni, ale musimy te zmiany wprowadzić.
Musimy – za pomocą ustawy – najpierw zakazać tworzenia nowych ferm zwierząt na futra, a jednocześnie wygaszać hodowlę, czyli ustalić datę zamknięcia obecnie istniejących ferm. Jeśli tego nie zrobimy, Polska będzie jednym z nielicznych krajów Unii Europejskiej, gdzie taka hodowla jest wciąż dozwolona. Staniemy się przez to eldorado dla zagranicznych firm, które w swoich krajach musiały zamknąć hodowle, ale u nas otwierałyby je na nowo. Zresztą już teraz ponad 25 procent ferm w Polsce to jest kapitał duński lub holenderski.
Kiedy więc Sejm może zacząć prace nad tym projektem?
Liczę na to, że w pierwszej połowie przyszłego roku. Zależy to w dużej mierze od decyzji Prezydium Nadzwyczajnej Komisji ds. Ochrony Zwierząt, gdzie projekt został skierowany do rozpatrzenia.
Na razie wszelkie kwestie techniczne były dogrywane, jedną z nich była konieczność notyfikacji do Komisji Europejskiej. Czekamy na odpowiedź – na to są trzy miesiące. Natomiast niespodzianki raczej nie będzie, ponieważ wiele państw przez ten proces już przechodziło. Teoretycznie byłaby możliwość wcześniejszego procedowania projektu, bez notyfikacji, ale wydaje mi się, że lepiej na decyzję KE poczekać. Również po to, aby nie dawać argumentów tym, którzy sprzeciwiają się zakazowi hodowli zwierząt na futra.
Jakie są najważniejsze założenia?
Mamy cztery główne założenia. Po pierwsze, gdy przepisy wejdą w życie, nowe fermy zwierząt futerkowych nie będą mogły już powstawać. Po drugie, mamy pięcioletni okres przejściowy na zamknięcie tych istniejących, czyli tyle czasu dajemy hodowcom na zmianę branży. Trzecia rzecz to odszkodowania dla hodowców. Muszą przecież zacząć prowadzić inny biznes, więc nie można ich zostawić bez niczego. To zresztą są postulaty, które były podnoszone przez wielu posłów przy okazji „piątki dla zwierząt”, mówił o tym również prezydent Andrzej Duda. Wtedy to nie przeszło, projekt utknął pomiędzy Senatem a Sejmem, jednak prezydent podkreślał, że zgadza się z postulatem zamknięcia hodowli, o ile będą odszkodowania.
Czytaj też:
Brejza ostro o Kurskim. „Jest nikczemnikiem. Powinien zniknąć z życia politycznego”
Ja proponuję degresywny system odszkodowań dla hodowców, dzięki czemu im szybciej zrezygnują, tym większe odszkodowanie otrzymają. W pierwszym roku obowiązywania projektu byłoby to 25 procent rocznego, uśrednionego przychodu liczonego za ostatnie trzy lata, w kolejnym roku 20 procent, później 15, 10 i na końcu 5 procent. Mam nadzieję, że taki system zachęcił większą liczbę hodowców do szybszego zamykania ferm. Czwarta rzecz, która jest w projekcie, to odprawy dla pracowników w wysokości trzymiesięcznego wynagrodzenia.
W Sejmie jest już zgoda i gotowość, żeby po tylu latach zamknąć branżę futerkową?
To będzie siódma próba wprowadzenia zakazu hodowli zwierząt na futra i uważam, że tak – Sejm jest już na to gotowy. Odrobiłam lekcje z poprzednich lat, weryfikowałam, co wcześniej powodowało, że te projekty nie przeszły. Duży opór wśród wielu posłów i posłanek budziło między innymi to, że w projektach nie było propozycji odszkodowań. Natomiast „Piątka dla zwierząt” to był projekt bardzo kompleksowy, który regulował z jednej strony kwestie hodowli zwierząt na futra, ale też zwierząt w cyrkach, uboju rytualnego, trzymania psów na łańcuchach i wiele innych rzeczy.
To zaś sprawiło, że było sporo grup interesów, które stawiały opór, podnosiły argumenty przeciwko tamtej ustawie. Dlatego w swoim projekcie skupiam się wyłącznie na zwierzętach, które hodowane są na futra. Myślę, że samo wprowadzenie zakazu nie będzie punktem kontrowersyjnym, ponieważ z badań wynika, że wśród wyborców PSL i PiS zdecydowana większość popiera zamknięcie ferm, nawet w przypadku Konfederacji to jest około 46 procent. Nie można ignorować głosu społeczeństwa. Ale żeby była jasność, musimy też słuchać hodowców, w końcu to ich dotyczy projekt.
Czytaj też:
Policjant apeluje do Tuska. „Nasz postulat od 15 lat nie został wprowadzony”
Jednak w szeregach PSL-u pojawiały się w tej w kwestii sprzeczne deklaracje, a grupa posłów PiS, Konfederacji i Kukiz’15 zaprezentowała w Sejmie swój projekt, stworzony wspólnie z branżą futerkową.
Też mam mieszane sygnały jeżeli chodzi o PSL, w zależności od tego, z którym posłem czy posłanką rozmawiam. Mimo wszystko odnoszę wrażenie, że uda nam się wypracować konsensus. Tak jak mówiłam, są przecież odszkodowania dla hodowców, są odprawy dla pracowników. To nie jest tak, że ludzie będą zostawieni sami sobie. Nie będzie roku na zamknięcie hodowli, tak jak było w „piątce dla zwierząt”. Uważam, że ten projekt jest po prostu optymalny. To swego rodzaju umowa społeczna między politykami, hodowcami i społeczeństwem, które domaga się zakazu hodowli zwierząt na futra.
Natomiast projekt złożony przez posła Jarosława Sachajkę zakłada przede wszystkim bardzo długi okres przejściowy na wygaszenie hodowli – aż do 31 grudnia 2039 roku – oraz brak odszkodowań. To rozwiązanie, które działa na korzyść największych hodowców, ponieważ ci mniejsi i tak w tym czasie upadną, a do tego zostaną bez pieniędzy i szans na zmianę branży.
Nawet do mojego biura poselskiego pisali mniejsi hodowcy, którzy dopytywali o założenia mojego projektu, tłumaczyli, że hodowla przestała im się opłacać, ponieważ coraz mniej osób chce kupować futra, ceny skór spadają, w branżę mocno uderzyła pandemia. Jednak projekt posła Jarosława Sachajki i tak dostał dopiero niedawno numer druku, jeszcze nie rozpoczął procedury notyfikacji.
Czytaj też:
Ukraińcy liczą na „nieobliczalność” Trumpa. „Może przekraczać czerwone linie”
Z ust wieloletniego posła PSL i szefa sejmowej komisji rolnictwa padł argument: „jakiekolwiek ograniczanie produkcji rolnej nie jest wskazane w tak trudnych dla rolnictwa czasach”. Jak pani na to odpowie?
To nie jest żadna produkcja rolna. To są przecież zwierzęta hodowane na futro, nie na mięso, do tego większość skór idzie na eksport. Taki argument jest po prostu chybiony. To nie jest tak, że rolnicy, którzy hodują bydło czy uprawiają zboże, mają dodatkowo hodowlę zwierząt na futra. To jest zupełnie oddzielny biznes, który z roku na roku upada. W 2018 roku było ponad 1100 ferm, a dane z 2024 mówią, że zostało ich około 360. I to są dane z początku roku. Podejrzewam, że teraz okazałoby się, że jest ich jeszcze mniej.
Nie obawia się pani, że koszt zamknięcia tej branży, czyli koszt odszkodowań, stanie na przeszkodzie?
Zrobiłam wstępne wyliczenia. Jeśli zakładamy taki system odszkodowań, jak przedstawiłam, bierzemy pod uwagę lata 2021-2023, to wychodzi, że całkowity koszt odszkodowań wyniósłby około 140 milionów złotych. I to w sytuacji, gdyby w pierwszym roku obowiązywania projektu wszyscy hodowcy zdecydowaliby się zamknąć fermy, aby uzyskać 25 procent odszkodowania. A wiadomo, że niektórzy będą chcieli prowadzić swój biznes jak najdłużej się da.
Wydaje mi się, że nie jest to duży koszt dla budżetu państwa, biorąc jeszcze pod uwagę to, że jest to branża, która nam – jako państwu – nie daje tak dużo. Generuje około 0,08 proc. PKB i stanowi 0,16 proc. eksportu, natomiast koszty środowiskowe i społeczne, które płacą ludzie mieszkający wokół ferm, są bardzo wysokie.
Czytaj też:
Ekspertka o ukrytym przekazie Tuska do Hołowni. „Jesteś odważny, ale nie masz szans”