Piotr Barejka, „Wprost”: Co w tej chwili, ponad dwa miesiące po powodzi, jest priorytetem?
Kordian Kolbiarz, burmistrz Nysy: Skupiamy się na tym, aby jak najszybciej pomóc mieszkańcom, którzy złożyli wnioski o odbudowę swoich mieszkań, domów i obiektów gospodarczych. To są wypłaty do 100 i 200 tysięcy złotych. Dobrze, że ustawa powodziowa została znowelizowana, bo inaczej trwałoby to jeszcze długie, długie tygodnie, a to teraz najważniejsza rzecz. Pogoda jest coraz gorsza, zima już za pasem. Te pieniądze pomogą przede wszystkim tym, którzy nie mieli środków, żeby ruszyć z remontem.
Ilu mieszkańców otrzymało już pomoc?
Wszystkich wniosków o tę pomoc mieliśmy niespełna 1000, pomoc otrzymało jak dotąd blisko 450 rodzin. Te wnioski wypłacono jeszcze w ramach poprzedniej procedury, czyli po wizycie komisji, która szacowała straty. Teraz, bez tych procedur, możemy wypłacić od razu 50 tysięcy złotych. Potem weryfikujemy tę kwotę – czy jest za wysoka, czy za niska, jeżeli za niska, to dopłacimy, jeżeli za wysoka, będziemy oczekiwali zwrotu. W ciągu paru najbliższych dni wszyscy, którzy złożyli wnioski, powinni otrzymać środki.
Jeżeli chodzi o straty komunalne, to wszystkie prace mamy już uruchomione, tworzymy dokumentacje. Mamy ambitny plan, żeby w pierwszej połowie przyszłego roku wszystkie straty powodziowe naprawić, a tam, gdzie będzie to możliwe – ulepszyć infrastrukturę. Tak, żeby po powodzi było lepiej, niż przed. Na przykład wybudować drogę w lepszym standardzie czy dobudować chodnik.
Czytaj też:
Dramatyczne relacje Polaków z zalanej Hiszpanii. Cmentarzyska aut i ludzie uwięzieni w garażach
Czego najbardziej brakuje w zalanych miejscowościach?
Pieniędzy. My cały czas wpisujemy straty do specjalnej aplikacji. Co chwila mamy jakieś awarie, zapadnięcia rur wodociągów i kanalizacji – to też efekt powodzi, tylko nieco opóźniony. To bardzo uciążliwe, teraz czeka nas remont kanalizacji, która przebiega pod główną arterią miasta. Nie jest to teren, który był zalany, ale specjaliści mówią, że to także skutek powodzi.
Takich problemów mamy całą masę, natomiast pieniądze otrzymujemy na bieżące, najbardziej potrzebne sprawy. Oczekiwalibyśmy większych pieniędzy na odbudowę, ale zdajemy sobie sprawę, że wiele tych prac i tak będzie mogło ruszyć dopiero na wiosnę. Poza tym procedury są procedurami, choć doskwiera nam to, że prace budowlane nie mogą być realizowane z pominięciem ustawy (Prawo zamówień publicznych – przyp. red.), czyli w przypadkach dużych inwestycji musimy wszystkie procedury stosować. Pozwolenia, uzgodnienia, przetargi, kilka miesięcy trzeba czekać, żeby ruszyć z odbudową.
Wszystkie dostawy i usługi są wyjęte z ustawy, to bardzo duże ułatwienie, natomiast duże projekty już nie i trochę tego brakuje, choć rozumiem w tej kwestii ustawodawcę.
A czy w kwestii dialogu ze stroną rządową czegoś brakuje?
Pani wojewoda organizuje spotkania, są wizyty ministrów, sporo się dzieje, więc samorządy na Opolszczyźnie nie mają na co narzekać.
Co dzisiaj słyszy pan od mieszkańców?
Emocje jeszcze siedzą w ludziach, każdy chciały być na święta w czystym, ciepłym domu, ale niestety w wielu przypadkach jest to niemożliwe. Mamy około 30 rodzin, które chcą przeczekać zimę w zastępczych lokalach, a z remontami ruszą dopiero na wiosnę. Od kilku tygodni widzimy też ogromne oczekiwanie na inwestycje, które zabezpieczyłyby mieszkańców. Mamy ogromną liczbę wizyt i spotkań z mieszkańcami, których zalały ścieki, zatkane rowy, przepusty...
Jest presja ze strony mieszkańców. Cały czas pytają, w jakim stopniu mogą się czuć bezpieczni, bo w 1997 roku mówiło się o powodzi tysiąclecia, ale minęło niespełna 30 lat i mamy kolejny kataklizm. Zbierają się w poszczególnych miejscowościach, każdy ma pomysł na siebie i swoją okolicę, ale jak je się zsumuje, to robią się ogromne kwoty. Ostatnio nawet pojawił się pomysł, żeby w Głuchołazach zrobić tunel, który wodę będzie wyprowadzał poza miasto.
Czytaj też:
Walczą ze skażonym mułem i piszą do Tuska. „Tu było bombardowanie. Roboty mam na parę lat”
Pojawiły się też doniesienia o opracowanej przez Wody Polskie mapie, która wskazuje czerwone strefy zagrożone zalaniem w zlewni Nysy Kłodzkiej. Miały się w niej znaleźć całe miasta i kilkanaście tysięcy działek. Samorządowcy mieli jednak stwierdzić, że wprowadzenie tych stref jest niemożliwe, a wysiedlenia nie wchodzą w grę. Do pana również dotarła taka mapa?
Tak, również do nas dotarła mapa, znam problem. Wiem, że Lądek-Zdrój jest traktowany jako miasto, które będzie musiało zostać inaczej skonstruowane. Natomiast w Nysie takich problemów nie mamy, obszary u nas na czerwoną listę nie trafią. Mamy tylko jedno sołectwo, kilka domów stojących w dolinie przy niewielkim cieku wodnym. Od zawsze prosimy tych państwa o przeniesienie się, ale oni tego absolutnie nie chcą zrobić.
Myślę, że do wysiedleń nigdzie nie dojdzie. Przywiązanie do własnej ziemi, własnego domu, jest u nas ogromne. Ale musimy oddać się pod osąd ekspertów. My, jako samorząd, kompletnie się na tym nie znamy, nie wiemy, w jaki sposób woda może przepływać. Nysa została w tym roku zalana z całkiem innej strony niż w 1997 roku. Paradoksalnie miejscowość, która była zalana jako pierwsza, wody tam było na dwa metry, wskazywana była w dokumentach po 1997 roku jako miejsce, do którego powinniśmy wysyłać ludzi w ramach ewakuacji.
Tu muszą wejść służby, które są przygotowane, przeprowadzić badania i analizy. Samorządy są wykonawcami i dostosujemy się do tego, co usłyszymy, co będziemy musieli zrobić.
Mieszkańcy Lewina Brzeskiego i Nysy chcą pozwać Wody Polskie, bo właśnie tę instytucję oskarżają o nieprawidłowe decyzje, które doprowadziły do zalania tych dwóch miast i ich okolic. Na jaki efekt takiego pozwu pan liczy?
Mieszkańcy zebrali jak dotąd około trzy tysiące podpisów. Patrząc w przeszłość na los podobnych spraw, to jest kilka lat, zanim doczekamy się jakiegokolwiek finału. Ja to bardziej traktuję jako presję na pewne zmiany, które powinny nastąpić w Wodach Polskich.
To znaczy?
Chodzi głównie o system ostrzegania. W tym roku zrzut wody ze Jeziora Nyskiego okazał się dla Nysy fatalnych w skutkach, a dla Lewina wręcz dramatyczny. Chodzi o to, żebyśmy mieli wpływ na poziomy tych zrzutów albo chociaż dostawali informacje o zamiarach operatora, czyli Wód Polskich. Problem w tym, że Wody Polskie siedzibę mają we Wrocławiu, na miejscu u nas są pracownicy, którzy nie mają wpływu na decyzje swoich przełożonych. Kolejna sprawa to budowa kanału ulgi, ale wiem, że już od kilku dni krąży opinia jednego z dyrektorów Wód Polskich, że w przypadku Nysy Kłodzkiej nie będzie to kanał ulgi, ale budowa kolejnego, ogromnego zbiornika retencyjnego, który miałby przejąć wodę płynącą ze strony Kłodzka.
Kiedy mogą zapaść konkretne decyzje?
Śledzimy, jakie budżety będą miały Wody Polskie, bo mówimy o ogromnych pieniądzach, o miliardach złotych. Znamy ich harmonogram prac, wiemy, że łatają dziury, które były do załatania.
Pamiętam, że po powodzi w 1997 roku w Nysie dopiero 14 lat później zakończono remont tamy i wzmocniono koryto rzeki. Teraz też na pewno będzie to trwało, może nie kilkanaście, ale dobrych kilka lat trzeba będzie poczekać, aż nowe inwestycje sprawią, że mieszkańcy poczują się bezpieczni.
Wyciągamy też wnioski na poziomie miasta. Wiemy, że mieszkańcy mają u nas zastrzeżenia do sposobu komunikowania w czasie powodzi oraz po powodzi. Jesteśmy na etapie audytu, zlecimy firmie zewnętrznej przygotowanie kompleksowego systemu bezpieczeństwa, który zapewni, że dotrzemy z komunikatem do każdego mieszkańca. Również do osób starszych, samotnych, które nie maja Internetu, czasami nawet telefonu komórkowego.
Obawia się pan, że rządzący niedługo zapomną o powodzianach?
Z mojego doświadczenia wynika, że dla samorządowców, którzy nie są czynnie zaangażowani w politykę ogólnopolską, to najlepiej, gdyby wybory były raz w roku. Z punktu widzenia inwestycji byłoby to najkorzystniejsze.
Oczywiście boję się tego, że za pół roku, może rok, sprawy powodziowe będą którąś tam sprawą, która nie jest priorytetem. Boję się, że realizacja tych inwestycji może trwać bardzo, bardzo długo. Ale tutaj jest rola samorządowców, aby cały czas głośno o tym mówić, bo chodzi o bezpieczeństwo naszych mieszkańców.
Czytaj też:
Minister Kierwiński zapomniał o burmistrzu Kłodzka? „Wiem, że ma napięty harmonogram”
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.