W rozmowie na kanale YouTube „Momenty” ppłk Faliński podkreślił, że działania rosyjskich służb w Polsce to nie tylko teoretyczne rozważania, ale realne zagrożenie, które już ma miejsce.– To się już dzieje – mówi, odnosząc się do pożaru centrum handlowego Marywilska 44 w Warszawie w maju 2024 roku, który premier Donald Tusk powiązał z działalnością rosyjskich służb. Według Falińskiego, rosyjskie służby, takie jak SVR (Służba Wywiadu Zagranicznego), GRU (Główny Zarząd Wywiadowczy) czy FSB, mogą stosować różne metody, w tym werbowanie „jednorazowych agentów” do przeprowadzania aktów sabotażu.
– To są ludzie pozyskiwani w internecie, często motywowani finansowo, za kwoty od kilkuset do kilku tysięcy euro – wyjaśnia.
Cała rozmowa:
Takie działania mają na celu sianie chaosu i podważanie zaufania do instytucji demokratycznych, szczególnie w okresie kampanii wyborczej, gdy Polska jest bardziej narażona na destabilizację.
Premier Tusk potwierdził w maju 2024 roku, że polskie służby aresztowały dziewięć osób podejrzanych o działania na zlecenie rosyjskiego wywiadu, w tym o podpalenia i próby sabotażu, takie jak pożar na Marywilskiej. Faliński zwrócił uwagę na kluczowe pytanie: która konkretnie służba stoi za tymi działaniami? – Czy to SVR, GRU, czy komórka zagraniczna FSB działająca w krajach byłego ZSRR? To ważne, bo każda z nich ma inną metodologię – zauważa.
Premier Donald Tusk potwierdził w maju 2024 roku, że polskie służby aresztowały dziewięć osób podejrzanych o działania na zlecenie rosyjskiego wywiadu, w tym o podpalenia i próby sabotażu. Faliński wskazał, że rosyjskie służby, takie jak SVR (Służba Wywiadu Zagranicznego), GRU (Główny Zarząd Wywiadowczy) czy FSB, mogą stosować różne metody, w tym werbowanie osób za niewielkie kwoty – od kilkuset do kilku tysięcy euro – do jednorazowych akcji. – To są ludzie pozyskiwani w internecie, często motywowani finansowo – wyjaśnia. Takie działania mają na celu sianie chaosu i podważanie zaufania do demokratycznych procesów, co jest szczególnie niebezpieczne w okresie wyborczym.
Polskie służby a sprawa Nawrockiego. Wyciek czy publiczne dane?
Kontrowersje wzbudziła również sprawa rzekomego wycieku informacji o Karolu Nawrockim, kandydacie na prezydenta, który w 2021 r. ze względu na powołanie na funkcję prezesa Instytutu Pamięci Narodowej musiał złożyć poświadczenie bezpieczeństwa. Politycy Prawa i Sprawiedliwości sugerowali, że polskie służby mogły przekazać te informacje dziennikarzom w celu zdyskredytowania Nawrockiego. Faliński stanowczo odrzucił takie spekulacje, wskazując, że dane te mogły pochodzić z publicznie dostępnych baz danych.
– Naprawdę, niektórzy nie wiedzą, jak się szuka w internecie. Bazy danych, zwłaszcza te potrzebne dla społeczeństwa, są dostępne. To nie jest jakaś straszna tajemnica – mówi ppłk Marcin Faliński.
Faliński sugeruje, że przypisywanie służbom odpowiedzialności za wyciek może być wygodnym sposobem na unikanie trudnych pytań, szczególnie w kontekście politycznym. Nazwał to „pijarowskim” mechanizmem, który ma na celu zamknięcie dyskusji przez odwołanie się do tajemnicy służb.
– Mówimy: „Aha, służby, to już nie pytamy”. Tajemnica i koniec – ironizuje.
Prawny aspekt i wyzwanie dla służb
Zgodnie z polskim prawem, służby specjalne nie mogą legalnie udostępniać informacji niejawnych dziennikarzom bez zgody sądu, chyba że dotyczy to przestępstw określonych w art. 240 Kodeksu karnego, takich jak szpiegostwo czy terroryzm. Udostępnienie materiałów w celu dyskredytacji kandydata w kampanii byłoby naruszeniem ustawy o ochronie informacji niejawnych i mogłoby stanowić nadużycie władzy. Faliński podkreślił jednak, że informacje o Nawrockim mogły być dostępne publicznie, co stawia pod znakiem zapytania konieczność angażowania służb w ich ujawnienie.
Czytaj też:
Wpadki na wagę prezydentury. „Zaczęło się od tego samego błędu u obu kandydatów”
