Joe i Jill Biden w ramach świątecznej tradycji wspólnie z Amerykanami śledzili w dowództwie sił powietrznych tor lotu sań św. Mikołaja. Jak co roku w Wigilię, informowali na bieżąco o postępach w rozwożeniu prezentów, odbierając przy tym połączenia telefoniczne od rodaków. Jeden z telefonów był od rodziny z Oregonu: czwórki dzieci i ich ojca Jareda.
O ile dzieci zachowały się zgodnie z przewidywaniami, to ich ojciec wyłamał się ze schematu i mocno zaskoczył pracowników Białego Domu. Na zakończenie wraził nadzieję, że para prezydencka ma cudowne święta, życzył jej wszystkiego najlepszego i dorzucił jedno zdanie: „Let's go Brandon”.
Delikatnie mówiąc, jest to sformułowanie mocno obraźliwe, bo odczytywane wprost jako „f*ck Joe Biden” (pie***yć Joe Bidena). Możliwe, że adresat tego hasła nie zdawał sobie nawet z tego sprawy. Po wszystkim powiedział jedynie: „zgadzam się, let's go Brandon”. Kiedy próbował kontynuować rozmowę, Jared już się rozłączył.
„Let's go Brandon” - dlaczego to obraźliwe?
Historia tego zwrotu jest dość przypadkowa. Wszystko zapoczątkował wywiad telewizyjny z 28-letnim Brandonem Brownem, zwycięzcą rajdu NASCAR Xfinity Series w Alabamie. Podczas rozmowy na żywo mikrofon wyłapywał okrzyki skandującego za plecami sportowca tłumu: „f*ck Joe Biden!”. Dziennikarka próbująca ratować sytuację, zasugerowała, że chodzi o hasło „let's go Brandon”.
Internautom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Przeciwnicy obecnego prezydenta USA zaczęli stosować ten zwrot na tej samej zasadzie, na której u nas działa osiem gwiazdek - jako wyraźny wyraz dezaprobaty wobec rządzącego polityka, który łatwo wyrazić w przestrzeni publicznej.
Czytaj też:
USA kapitulują pod presją Putina? „Biden szykuje się na wojnę partyzancką na Ukrainie”