Jak podała policja i manilskie media, mężczyzna wraz ze swym pomocnikiem domagał się wyrównania szans dzieci z biednych przedmieść Manili, a przede wszystkim zapewnienia im wykształcenia. Mężczyźni uzbrojeni w pistolet maszynowy, rewolwer i dwa granaty, przetrzymywalił zakładników w autokarze przez 8 i pół godziny. Uwolnienie udało się wynegocjować policyjnym mediatorom, a porywacze oddali się w ręce policji.
Pierwszy z porywaczy wypowiadał się przez telefon komórkowy w lokalnej stacji telewizyjnej. Przedstawił się jako Jun Ducat i zapowiedział, że uczyni wszystko, by nikomu nic się nie stało. "Z pewnością pierwszy nie wyciągnę broni" - powiedział. Wyrażając ubolewanie, że naraził oddane pod jego opiekę dzieci na tak silny stres, zaznaczył, że chciał w ten sposób zwrócić uwagę społeczeństwa na "rzeczywistość polityczną" kraju - korupcję, "zgniły system", przepaść między bogatymi i biednymi.
"Kocham te dzieci - dlatego właśnie tu jesteśmy. Nikt nie ucierpi - jeśli miałoby dojść do rozlewu krwi, nie będę pierwszym, który odda strzał. Zwracam się do policjantów: Miejcie litość dla tych dzieci" - apelował porywacz w rozmowie telefonicznej z manilską stacją radiową DZMM.
Tożsamość Ducata potwierdził filipiński senator Ramon Revilla, który przez około 30 minut rozmawiał w autobusie z porywaczami. Złożył obietnicę, że osobiście dopilnuje, by 145 dzieci, pozostających pod opieką ośrodka, zdobyło wykształcenie.
