„Te środki są niezbędne, by ochronić Rosję i cały świat od katastrofalnych konsekwencji rozpadu rosyjskiej państwowości, od rozprzestrzenienia się anarchii w kraju z ogromnym arsenałem jądrowym. Nie mam innych celów. Szanowni współobywatele, przyszedł czas, kiedy wspólnymi siłami możemy i powinniśmy położyć kres głębokiemu kryzysowi rosyjskiej państwowości. Liczę na wasze zrozumienie i wsparcie. Liczę na wasz rozum i obywatelskość. Mamy szansę pomóc Rosji i wierzę, że wykorzystamy ją dla pokoju w naszym kraju. Aby wypędzić z Rosji ten wyczerpujący konflikt, którym wszyscy jesteśmy od dawna zmęczeni. Wspólnymi siłami uratujemy Rosję dla siebie, naszych dzieci i wnuków. Dziękuję”.
Tych słów mógłby użyć Władimir Putin dla uzasadnienia wprowadzenia stanu wojennego w Rosji albo swojej rezygnacji, pod warunkiem, że ktoś trzymałby mu lufę przy skroni. Wprawne jednak oko zauważy, że autor użył określeń, które Putinowi nie przeszłyby przez gardło, takich jak „szanowni współobywatele” (Putin woli niezawierające politycznych konotacji „drodzy przyjaciele”) oraz liczne sugestie, że autor w ogóle liczy się z adresatami: „wszyscy jesteśmy od dawna zmęczeni”, „wspólnymi siłami” oraz „liczę na wasz rozum i obywatelskość”.
Jest tak, ponieważ wypowiedział je Borys Nikołajewicz Jelcyn. To jednak podwójnie przewrotna historia, bo z jednej strony Jelcyn szczerze wierzył w wolność słowa i konieczność demokratycznych reform, a z drugiej to on, swoimi nieudolnymi działaniami, wybrukował ścieżkę do dyktatury w Rosji.
Samo orędzie, mówiące o obywatelskości, wygłoszone zostało 21 września 1993 r., w szczycie konfliktu prezydenta z parlamentem, dwa tygodnie przed tym, jak umarła młoda i niedojrzała rosyjska demokracja.
Oddając cesarzowi co cesarskie, trzeba zacząć od tego, że Jelcyn nie chciał być dyktatorem i katem demokracji. Mogę się mylić, ale uważam, że chciał dobrze. Głęboko wierzył, że Rosję trzeba zmusić do demokracji. Jednym wielkim krokiem, szokową terapią, ze zmurszałego totalitaryzmu zrobić nowoczesną demokrację. Z perspektywy trzech dekad transformacji wiemy, że coś takiego nie jest możliwe. Mało tego, wiemy też, że nawet po 30 latach demokracji możliwe są spazmy autorytaryzmu. Jelcyn tego jednak nie wiedział. Był ogromnie ambitny, ale brakowało mu sił i umiejętności. Nie rozumiał też, na czym polega i jak powinna wyglądać prawdziwa demokracja. Nie waham się więc napisać, że takimi właśnie dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło.
Wróćmy jednak do 1991 r.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.