Chiny karzą Tybet

Chiny karzą Tybet

Dodano:   /  Zmieniono: 
Salę Sądu Ludowego w Lhasie wypełnił wczoraj tłum buddyjskich mnichów i"mas reprezentujących wszystkie warstwy społeczne" - podała rządowa agencja Xinhua, która wraz z państwową telewizją CCTV są jedynymi źródłami informacji z procesu - pisze "Gazeta Wyborcza".

Na sali nie było żadnych niezależnych obserwatorów ani dziennikarzy, bo Tybet od kilku tygodni jest regionem zamkniętym i odciętym informacyjnie od świata. Sporna była nawet liczba skazanych. Najpierw Xinhua podała, że było ich 17. Ale potem w migawce telewizyjnej doliczono się 30, wśród nich co najmniej sześciu buddyjskich mnichów.

Nie wiadomo, czy oskarżeni w ogóle mieli adwokatów. Chciało ich bronić 21 niezależnych prawników chińskich, ale sąd do tego nie dopuścił. W jeden dzień prokuratorzy odczytali akt oskarżenia, a sędziowie uznali winę i wymierzyli kary.

Jak podała Xinhua, na dożywocie został skazany mnich z klasztoru w okolicy Lhasy o nazwisku Basang. 14 marca miał stać na czele dziesięcioosobowej grupy Tybetańczyków, którzy zaatakowali jeden z urzędów, spalili i zdewastowali 11 sklepów oraz napadali na policjantów.

Dożywocie odsiedzi też 20-letni tybetański kierowca Soi'nam Cering za "napaść zbrojną i zakłócenie działania służb publicznych". Miał obrzucić policyjny posterunek kamieniami, podpalić wozy strażackie i zaatakować strażaków. Za podobne czyny taki sam wyrok otrzymał 30-letni biznesmen.

Według Xinhuy, dwóch kolejnych mnichów spędzi w więzieniu 20 lat, trzech - 15, a najniższy wyrok to trzy lata. Agencja nie podała nazwisk pozostałych skazanych.

To dopiero początek procesów w Tybecie - w więzieniach siedzą tysiące Tybetańczyków, czterystu ma już zarzuty.

"Chińskie władze zareagowały kampanią +Uderz twardo+, którą stosowały od lat 90. do walki z przestępczością - mówi "GW" Robbie Barnett, znany tybetolog z Uniwersytetu Columbia. "To ekspresowe procesy z ominięciem pełnej procedury sądowej, bez udziału adwokatów, kończące się z góry przesądzonymi surowymi wyrokami dla postrachu".

Barnett dodaje, że w ostatnich latach takich kampanii już nie było: "Sposób karania protestujących Tybetańczyków oznacza powrót do starych praktyk. I to przed sierpniowymi igrzyskami olimpijskimi w Pekinie, które miały pokazać, że Chiny się zmieniły" - relacjonuje "Gazeta Wyborcza"

ab, pap