"Mieszane odczucia" w USA po wizycie Obamy w Azji

"Mieszane odczucia" w USA po wizycie Obamy w Azji

Dodano:   /  Zmieniono: 
fot. Wikipedia 
Zakończona w niedzielę podróż prezydenta USA Baracka Obamy do Azji przyniosła mieszane rezultaty - uważają amerykańscy komentatorzy. Jej ekonomiczne owoce są mizerne, ale podróż miała też ważny cel strategiczny, który został osiągnięty.
Za największą porażkę uznano fiasko planowanego porozumienia o wolnym handlu z Koreą Południową. Z wcześniejszych sygnałów dochodzących z administracji prezydenta wynikało, że jest ono praktycznie pewne. Nie udało się też przekonać innych krajów do wspólnego potępienia Chin za manipulowanie walutą, sztucznie zaniżaną w celu wspierania chińskiego eksportu.

Jednak jak podkreśla w "Washington Post" politolog i publicysta Fareed Zakaria, "Obama sam jest sobie winien". Rozbudził bowiem nadmierne oczekiwania, mówiąc przed wyjazdem, że celem podróży jest przysporzenie Ameryce nowych miejsc pracy. Podróż zakończyła się udziałem Obamy w spotkaniu na szczycie organizacji Współpracy Ekonomicznej Azji i Pacyfiku (APEC), który odbył się w weekend w Japonii. Jego uczestnicy zadeklarowali wolę przywrócenia równowagi w światowej gospodarce i utworzenia strefy wolnego handlu w regionie Pacyfiku.

Nie uzgodnili jednak żadnych konkretów, np. docelowego terminu utworzenia strefy wolnego handlu ani obiecanego zniesienia barier protekcjonistycznych wzniesionych w niektórych krajach w czasie kryzysu finansowego i recesji. Zdaniem komentatorów, nikłe ekonomiczne owoce podróży można wiązać z osłabionym autorytetem Obamy po porażce Demokratów w wyborach do Kongresu.

Telewizja CBS przypomina jednak, że sukcesem była na pewno wizyta prezydenta w Indiach, gdzie ogłosił on zawarcie ponad 20 umów handlowych tego kraju z amerykańskimi korporacjami o łącznej wartości około 10 miliardów dolarów. Wizyta w Indiach oraz pozostałych krajach (Indonezji, Korei Południowej i Japonii) - podkreślają komentatorzy - miała poza tym ważny cel strategiczny: przesłanie, że USA zacieśnią sojusze z krajami azjatyckimi, jeśli te będą czuły się zagrożone rosnącą potęgą Chin.

"Podróż była otwierającym ruchem Ameryki w nowej grze mocarstw, która rozpoczyna się w Azji. O awansie Chin mówiono dotąd jako o abstrakcji. Wydarzenia ostatnich kilku miesięcy sprawiły jednak, że wzrost chińskiej potęgi jest dla wielu Azjatów bardziej namacalny. Obserwują oni teraz, jak zareagują Stany Zjednoczone" - pisze Fareed Zakaria. Nawiązuje on do sporów Chin z sąsiadami o wyspy na Morzu Wschodniochińskim i nacjonalistycznej retoryki Pekinu w stosunkach z Japonią. Publicysta "Washington Post" zaznacza jednak, że azjatyckim sąsiadom Chin nie chodzi o to, by USA zaczęły prowadzić wobec Chin politykę "powstrzymywania", taką, jaką prowadziły wobec ZSRR w okresie zimnej wojny.

Zależy im raczej - jak pisze - na "strategii asekuracji", czyli potencjalnym zacieśnieniu sojuszy z nimi na wypadek, gdyby Chiny weszły na drogę gróźb i destabilizowania sytuacji w Azji.

pap, ps