"Nikt dorosły nie rządzi w Białym Domu"

"Nikt dorosły nie rządzi w Białym Domu"

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot. Biały Dom)
W księgarniach w USA ukazała się książka opisująca w negatywnym świetle stosunki panujące w Białym Domu. Według jej autora, doradcy prezydenta kłócą się ze sobą i narzekają na Baracka Obamę, co czasem paraliżuje pracę administracji.
Książka nosi tytuł "Confidence Men: Wall Street, Washington and the Education of a President". Jej autor, dziennikarz Ron Suskind, zbierając do niej materiały rozmawiał z Obamą i wieloma jego najbliższymi współpracownikami w Białym Domu.

Czytelnik dowiaduje się z ksiażki, że najbardziej zażarte spory toczyli ze sobą doradcy ekonomiczni prezydenta. Były dyrektor Krajowej Rady Ekonomicznej Lawrence Summers zwalczał próby wprowadzenia podatku od transakcji finansowych, na który namawiali Obamę inni jego współpracownicy. Suskind cytuje nawet niepochlebne wypowiedzi Summersa na temat prezydenta. Miał on np. oświadczyć, że w Białym Domu "nikt dorosły nie rządzi" i że "Clinton nigdy nie popełniłby takich błędów (jak Obama)". Według relacji niektórych rozmówców autora, na początku prezydentury Obamy w Białym Domu lekceważono też opinie doradców-kobiet. Skarży się na to m.in. była przewodnicząca Zespołu Doradców Ekonomicznych Christina Romer.

Niektórzy rozmówcy cytowani w książce wypierają się teraz tego, co mieli powiedzieć. Obecny główny doradca ekonomiczny Obamy, Gene Sperling, odrzucił enuncjacje Suskinda jako wypaczające prawdę. Jego rewelacje dementował też rzecznik Białego Domu Jay Carney.

Tymczasem opinie powielane w książce znalazły częściowe potwierdzenie w wypowiedziach niektórych ekspertów związanych z Demokratami. Były strateg polityczny prezydenta Billa Clintona, James Carville, powiedział, że Obama "powinien zwolnić większość swego personelu".

Głosy te wiąże się ze spadającymi notowaniami prezydenta w sondażach i rozczarowaniem jego polityką, także w kręgach lewicy. Komentatorzy skrytykowali jednak pomysł Carville'a, żeby Obama wymienił doradców. Przypomniano, że po wyborach do Kongresu w 2010 roku, wygranych przez Republikanów, większość kluczowych osób odeszła z Białego Domu, a mimo to nadal prezydent tracił popularność.

zew, PAP