"Jestem jednym z was". Prezydent Syrii szuka sojuszników

"Jestem jednym z was". Prezydent Syrii szuka sojuszników

Dodano:   /  Zmieniono: 
Syria (fot. Wikipedia)
Prezydent Syrii Baszar el-Asad, który rzadko występuje publicznie, spotkał się ze swymi zwolennikami w centrum Damaszku. - Jestem jednym z was - mówił zapewniając, że władze uporają się z antyrządową rewoltą, którą tłumią już od 10 miesięcy.

Wraz z żoną Asmą i dwójką dzieci prezydent Syrii pojawił się na placu przed meczetem Umajjadów, gdzie zgromadzili się zwolennicy reżimu. - Szabiha na zawsze - wykrzykiwał tłum, wymachujący flagami Syrii i  zdjęciami prezydenta. Szabiha to nazwa proreżimowej milicji, która odgrywa ważną rolę w tłumieniu antyrządowych protestów. - Chciałem być z wami, by czerpać od was siłę w obliczu tego, na co narażona jest Syria - powiedział Asad, ubrany na wiecu bardziej swobodnie niż zwykle: w marynarkę, ale bez krawata. - Bez wątpienia pokonamy spisek. Nadchodzi jego koniec - dodał.

46-letni Asad we wtorek przerwał sześciomiesięczne milczenie i  wygłosił przemówienie na stołecznym uniwersytecie, w którym zapowiedział pewne zmiany, ale nie takie, które przekonałyby opozycję. Domaga się ona oddania władzy przez rodzinę Asadów, która rządzi krajem od około 40 lat - informuje telewizja Al-Dżazira. Winą za zajścia w kraju prezydent obciążył "zagraniczny spisek". Oświadczył, że nie ustąpi z urzędu, ponieważ wciąż cieszy się poparciem swego narodu.

Tymczasem jeden z obserwatorów Ligi Arabskiej, których zadaniem jest ocena sytuację w Syrii, opuścił ten kraj, a całą misję nazwał farsą. Algierczyk Anwar Malik powiedział arabskim mediom, że zrezygnował z  udziału w misji, ponieważ w Syrii widział "katastrofę humanitarną" i  czuł, że jego pobyt służy interesom władz. - Reżim nie popełnia jednej zbrodni wojennej, lecz serię zbrodni przeciwko swoim obywatelom -  mówił.

- Snajperzy są wszędzie i strzelają do cywilów. Ludzie są porywani, więźniowie torturowani i żaden nie został uwolniony - relacjonował. Osoby, które według władz zostały zwolnione, to przypadkowi ludzie porywani na ulicach, przetrzymywani przez kilka dni, a następnie wypuszczani "by wyglądali na prawdziwych więźniów" - mówił Malik. Niektórzy członkowie naszej ekipy woleli zachowywać dobre stosunki z  reżimem i zaprzeczali jakoby widzieli snajperów - relacjonował. Według byłego obserwatora, syryjskie siły bezpieczeństwa nie wycofały czołgów z miast, lecz ukryły je, a następnie ponownie je rozmieściły. - Reżim nie spełnił naszych próśb. Próbowali nas zmylić i odciągać od  tego, co naprawdę się dzieje - mówił. Malik twierdzi, że władze w Damaszku dzięki misji obserwatorów "zyskały na czasie, co pomogło im we wprowadzaniu w życie przygotowanego planu". - Dlatego postanowiłem wycofać się z misji - wyjaśnił.

Liga Arabska nie skomentowała dotychczas wystąpienia byłego obserwatora. W niedzielę Liga zdecydowała, że pomimo krytyki nie wycofa misji, lecz zwiększy liczbę obserwatorów. Dzień później jedenastu członków misji zostało lekko rannych, gdy demonstranci zaatakowali ich w mieście Latakia na północnym zachodzie Syrii. Według Ligi całkowitą odpowiedzialność za atak ponosi rząd w  Damaszku. Celem obserwatorów jest ustalenie, czy Syria przestrzega uzgodnień dotyczących zaprzestania krwawego tłumienia antyreżimowych protestów. Zgodnie z przyjętym w listopadzie planem reżim Asada zobowiązany został do zezwalania na pokojowe demonstracje, nawiązania dialogu z opozycją i  wpuszczenia na terytorium Syrii zagranicznych mediów. Władze zgodziły się na te warunki, ale nie spełniły żadnej z obietnic - ocenia agencja Reutera.

eb, pap