Egipt: wygrał islamista, więc... rządzić będzie armia?

Egipt: wygrał islamista, więc... rządzić będzie armia?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mohamed Mursi został prezydentem bez kompetencji (fot. EPA/MOHAMED MESSARA/PAP) 
Wynik wyborów prezydenckich w Egipcie, mimo zwycięstwa kandydata Bractwa Muzułmańskiego, nie zmienia faktu, że najważniejszy wpływ na życie polityczne w tym kraju zachowa Najwyższa Rada Wojskowa (NRW) - uważa amerykański ośrodek badawczy Stratfor.

Według analityków, głównym powodem takiego rozwoju sytuacji będzie fakt, że Najwyższa Rada Wojskowa nie dopuściła, by Bractwo Muzułmańskie przejęło kontrolę zarówno nad parlamentem, jak i rządem, rozwiązując parlament wyłoniony w niedawnych wyborach, w którym Bractwo było największą polityczną siłą. Pretekstem było naruszenie ordynacji wyborczej. Drugim powodem jest zmiana układu sił na rzecz wojska - przed kilkoma dniami Rada ogłosiła deklarację konstytucyjną przyznając samej sobie szerokie uprawnienia w zakresie ustawodawstwa i bezpieczeństwa i prawo nadzoru nad procesem przygotowywania projektu nowej konstytucji. Do czasu przyjęcia nowej konstytucji cywile, jeśli aresztowali ich wojskowi, będą mogli odpowiadać przed sądami wojskowymi. Z kolei wojskowi zwolnieni są z odpowiedzialności przed sądami cywilnymi.

"Zwycięstwo Mohameda Mursiego pokazuje, że NRW nadal będzie decydować o zakresie i tempie przejścia od rządów wojskowych do systemu wielopartyjnego" - czytamy w komentarz Stratforu. "Obie strony zawarły porozumienie przewidujące, że Rada odda urząd prezydencki, a Bractwo nie mając większego wyboru scedowało na wojskowych prerogatywy do zaprojektowania nowej konstytucji, która określi układ sił między wojskiem, parlamentem a prezydentem" - dodaje amerykański ośrodek.

Mursi zostaje prezydentem o konstytucyjnie nieokreślonych prerogatywach, nie ma wpływu na postanowienia nowej konstytucji, zaś do czasu uchwalenia nowej konstytucji i rozpisania nowych wyborów nie będzie miał oparcia w parlamencie, co czyni go tym bardziej zależnym od wojskowych - wyjaśniają analitycy.

PAP, arb