Pussy Riot boją się łagru. "Może im grozić niebezpieczeństwo"

Pussy Riot boją się łagru. "Może im grozić niebezpieczeństwo"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Skazanie performerek wywołało na świecie protesty i obawy o wolność słowa w Rosji (fot. EPA/MAXIM SHIPENKOV/PAP) 
Trzy członkinie punkrockowej grupy Pussy Riot poprosiły, aby w wypadku utrzymania w mocy wydanego na nie wyroku umożliwiono im odbycie kary w areszcie śledczym w Moskwie, w którym obecnie są przetrzymywane, a nie w łagrze w głębi Rosji.

Poinformował o tym ich adwokat Mark Feigin, cytowany przez agencję RIA-Nowosti. Podał on, że swoją prośbę skierowały one na ręce naczelnika aresztu. Decyzja należy do Federalnej Służby Więziennej. - Prośba jest podyktowana tym, że w kolonii karnej może im grozić niebezpieczeństwo wynikające z rozgłosu, jakiego nabrała ich sprawa karna, i propagandy, która je demonizuje - oświadczył Feigin.

Obrońca 22-letniej Nadieżdy Tołokonnikowej, 24-letniej Marii Alochinej i 29-letniej Jekatieriny Samucewicz przypomniał, że w łagrach dla kobiet osadzone nie są dzielone na grupy w zależności od ciężaru popełnionego przestępstwa. - Dlatego morderczynie i sprzedawczynie ludzkich organów przebywają razem ze skazanymi za chuligaństwo - zauważył. Feigin przypomniał, że w moskiewskim areszcie śledczym, w którym artystki czekają na rozprawę apelacyjną, funkcjonują specjalne brygady wykonujące różne prace, w tym przygotowywanie posiłków i sprzątanie; praca w takich brygadach przyrównywana jest do odbywania kary pozbawienia wolności w kolonii.

Skazane za "modlitwę punkową"

17 sierpnia Chamowniczeski Sąd Rejonowy w Moskwie skazał trzy performerki z Pussy Riot na dwa lata łagru za wykonanie w prawosławnej świątyni antyputinowskiego utworu. 27 sierpnia odwołały się one od tego wyroku. 1 października Moskiewski Sąd Miejski rozpatrzy ich skargę apelacyjną.

Tołokonnikowa, Alochina i Samucewicz były wśród pięciu członkiń Pussy Riot, które 21 lutego w moskiewskim soborze Chrystusa Zbawiciela, najważniejszej świątyni prawosławnej Rosji, wykonały utwór "Bogurodzico, przegoń Putina". Swój występ nazwały "modlitwą punkową". W ich zamyśle akcja była protestem przeciwko powrotowi Putina na Kreml i poparciu, jakiego w kampanii wyborczej udzielił mu zwierzchnik rosyjskiej Cerkwi prawosławnej Cyryl. Wkrótce po kontrowersyjnej akcji trzy artystki zostały aresztowane. W lipcu postawiono je przed sądem, który uznał ich akcję za "chuligaństwo motywowane nienawiścią religijną".

Według sędzi Mariny Syrowej dziewczęta "wstąpiły w przestępczą zmowę w celu brutalnego naruszenia porządku publicznego". Sędzia uznała też, że członkinie Pussy Riot "kierowały się motywami nienawiści religijnej". Oceniła, że nie rokują one nadziei na poprawę bez osadzenia w kolonii karnej. W kilka godzin po ogłoszeniu wyroku rosyjska Cerkiew prawosławna zwróciła się do władz Rosji, by "w ramach prawa okazały miłosierdzie" skazanym członkiniom Pussy Riot w nadziei na to, że "powstrzymają się od powtórzenia swych bluźnierczych czynów".

Miedwiediew w obronie Pussy Riot

Premier Rosji Dmitrij Miedwiediew oznajmił, że uważa dalszy pobyt w więzieniu członkiń Pussy Riot za niepotrzebny. Według mnie wystarczyłby wyrok w zawieszeniu z uwzględnieniem tego czasu, który już spędziły (...) w więzieniu - powiedział. Jego zdaniem kara, którą skazane już odbyły, "jest jak najbardziej wystarczająca, aby mogły przemyśleć to, co się stało". Jednocześnie Miedwiediew skrytykował akcję Pussy Riot. - To, co zrobiły, ich wygląd, i histeria, która po tym nastąpiła, wszystko to, co się wydarzyło przyprawia mnie o mdłości - wyznał.

Skazanie performerek wywołało na świecie protesty i obawy o wolność słowa w Rosji. O uwolnienie artystek bezskutecznie apelują rosyjscy oraz zagraniczni twórcy kultury, artyści i politycy. Organizacja Amnesty International uznała je za więźniów sumienia.

ja, PAP