Tarcza Juszczenki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wiktor Juszczenko padł. Poddany prezydent zgodził się, by premierem został jego arcyrywal, Wiktor Janukowycz. Czteromiesięczne negocjacje obnażyły ukraińską klasę polityczną. Drużyna pomarańczy okazała się jedynie tworem medialnym, niezdolnym do sprawnego rządzenia.
Ukrainę sparaliżowały ambicje. Nasza Ukraina przegrała wybory, jednak "moralnie" poczuwała się do pełnienia władzy. Tą władzą nie chciała się podzielić skłócona z Juszczenką Julia Tymoszenko. Początkowo skłonny do ustępstw Janukowycz, tuż po "zdobyciu" socjalistów stał się nieustępliwy, ambitny i rządny zemsty. Chciał w glorii chwały powrócić do budynku, z którego dwa lata wcześniej musiał się wynosić. Socjalistów "zdobyto" fotelem szefa parlamentu, które przypadło Oleksandrowi Morozowi. Każdy grał więc w swoją stronę, gdyż jak i dla Janukowycza, jak i Tymoszenki i Moroza, taka gra mogła osłabić tylko prezydenta.

Wiktor Juszczenko wyszedł z niej mocno poturbowany. Stracił resztki społecznej aprobaty i popularności. Podobnie Nasza Ukraina, dla której kolejne wybory oznaczałyby wyjście poza parlament. Dlatego Juszczenko nie doprowadził do rozwiązania izby. Zrobił to jednak w słabym stylu. Ciągle się wahał, przeciągał terminy wykorzystywał wszelkie sztuczki. W istocie, po dezercji Moroza, Juszczenko miał dwa wyjścia. Albo tworzy szybko koalicję z Regionami, albo od razu rozwiązuje parlament. Oba wyjścia były złe, jednak lepsze od obecnego, w którym Juszczenko niesiony jest na tarczy, wymachując nie bardzo pocieszającym świstkiem o dążeniu Ukrainy do UE i NATO.

Jedynym pocieszeniem dla Ukrainy jest fakt, że będzie miała ona rząd. Ale jest też łyżka dziegciu. W walce o ten rząd, niemal wszystkie ugrupowania zapomniały o Ukrainie.