Oczywiście Viktora Orbána skopiować się nie da. To jego charyzma i polityczny talent stały się fundamentem sukcesu węgierskiej prawicy. Przyznają to nawet jego wrogowie i niechętne mu media. Polscy politycy mogliby jednak wiele wynieść z obserwacji życia politycznego na Węgrzech. Nie tylko dlatego, że rządzi tam dziś pokrewna PiS-owi formacja polityczna, ale także dlatego, że zarówno styl, jak i temperatura wewnętrznej walki politycznej w Polsce sprawia czasami wrażenie déją vu tego, co nad Dunajem działo się pięć lat wcześniej.
Po pierwsze w oczy rzuca się pozycja twórcy sukcesu i architekta polityki węgierskiej. Przywódcza rola i funkcja Orbána jako szefa państwa nie mogła być kwestionowana ani przez chwilę. Jeżeli do tego dodać naturę wojownika popartą polityczną asertywnością, umiejętnościami strategicznymi i talentem oratorskim (także po angielsku), to widać, w jaki sposób przywódca dość marginalnego w Europie państwa urósł do rangi polityka, z którym cały kontynent musi się liczyć. Dziwna w warunkach europejskich nieokreśloność roli Jarosława Kaczyńskiego i jego mniejsza swoboda na polu międzynarodowym utrudnia tu porównania. Pewne elementy budowania tej pozycji można jednak u Orbána i jego ekipy podpatrzeć. Choćby to, w jaki sposób Budapeszt unika otwartej wojny z Brukselą, a tym bardziej z Berlinem. Nawet jeśli Orbán na użytek medialny wskazuje na Unię Europejską jako na strukturę, z którą się nie zgadza, to rzadko pozwala sobie na stwierdzenia w rodzaju „jesteśmy kolonią UE”, co zdarzało mu się jeszcze kilka lat temu. Unika wymieniania konkretnych nazwisk, woli mówić o „zachodnich kręgach”, „pewnych osobach” czy „eurokratach”. Jeszcze wyraźniej widać to w odniesieniu do Berlina – czołowi węgierscy politycy starannie unikają krytykowania Angeli Merkel. Nawet w kwestii tak drażliwej jak sprawa uchodźców rzadko pojawiają się nawiązania do samej pani kanclerz. Dlaczego? Bo politycy Fideszu wiedzą, że grają z jej partią w tej samej lidze. CDU i Fidesz należą do Europejskiej Partii Ludowej, która w ostateczności zawsze wyciągała do Węgier pomocną dłoń – nawet mimo ostrych reprymend. Na to oczywiście PiS należący do znacznie słabszego Sojuszu Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (AE-CR) liczyć nie może. Może jednak podpatrzeć, jak Węgrzy walczyli o swoje. W 2012 r., kiedy konflikt Brukseli i Berlina wszedł w szczytową fazę, sam Orbán i jego czołowi politycy spędzali po kilka dni w miesiącu w Brukseli. I to nie tylko po to, by toczyć utarczki słowne z mównicy, ale by prowadzić ciche, zakulisowe rozmowy i szukać partnerów. Nawet ministrem spraw zagranicznych Orbán w pierwszej kadencji uczynił wytrawnego dyplomatę i profesora starej daty Jánosa Martonyiego, który swoją rozwagą i koncyliacyjnym zachowaniem potrafił wyciszać konflikty. Trudno też nie zauważyć, że dużą rolę w takim budowaniu relacji z partnerami odgrywa wola utrzymania jak najlepszych relacji gospodarczych. W dużej mierze to dzięki inwestycjom zagranicznym (głównie niemieckim) Węgry wyszły z kryzysowej zapaści, a dla Orbána przyciąganie kolejnych jest oczkiem w głowie. Tyle że stara się pozyskiwać inwestorów przynoszących na Węgry produkcję (głównie przemysł motoryzacyjny), w odróżnieniu od mniej pożądanych inwestycji „spekulacyjnych” i nieprodukcyjnych. Z polskiej perspektywy problemem pozostają relacje Viktora Orbána z Rosją. Wątpliwe, by polski rząd chciał w tej dziedzinie pobierać od Budapesztu jakiekolwiek nauki.
Kując sukces z ustępstwa
Rozgrywkę z Unią węgierska prawica toczyła, stosując bardzo skuteczną metodę „dwa kroki do przodu, jeden wstecz”. Wycofując się w kilku najbardziej kontrowersyjnych punktach, Fidesz gwarantował sobie akceptację kolejnych ustaw wzbudzających zastrzeżenia instytucji europejskich. Oto na przykład nowa, przyjęta w 2011 r. konstytucja przeszła aż pięć poprawek, podobnie jak ustawa o mediach i kilka innych istotnych aktów prawnych. Dzięki tej „taktyce salami” obie strony mogły odtrąbić sukces – Węgrzy i tak przyjmowali nowe ustawodawstwo, a Komisja Europejska albo Wenecka mogły uznać, że nie zostały zignorowane. Ostatecznie konflikt ucichł, choć formalnie w kilku sprawach nastąpiło jedynie zawieszenie broni. W innych obszarach Fidesz mówi o swoich sukcesach, mimo że te kwestie zostały ewidentnie wymuszone przez Brukselę, jak choćby obniżka deficytu budżetowego do poziomu poniżej 3 proc. PKB.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.