Polska gospodarka prywatnym biz
nesem stoi. Potwierdza to choćby tegoroczny ranking 200 największych firm tygodnika,,Wprost”. Prawie 655 mld zł wyniosły przychody ze sprzedaży wszystkich firm ujętych w najnowszej edycji listy. To o niecałe 1,7 proc. więcej w porównaniu z zestawieniem z zeszłego roku. Główny wniosek: ubiegły rok nie był na pewno najlepszy dla państwowych gigantów. Praktycznie wszystkie największe spółki Skarbu Państwa sprzedały w zeszłym roku mniej niż w 2015 r. Podium pozostało bez zmian. Tak jak i w zeszłym roku, tak i w tym zajmowały je trzy największe polskie firmy pod względem przychodów ze sprzedaży: paliwowy Orlen, gazowe PGNiG i energetyczna PGE. PKN Orlen jak zwykle zostawił konkurencję w tyle. Chociaż przychody zmniejszyły mu się prawie o jedną dziesiątą, to nadal wynosiły grubo ponad dwa razy tyle, ile wicelidera, czyli PGNiG. Kiedy wyniki państwowych spółek słabły, umacniała się sprzedaż w prywatnych firmach.
Prywaciarze dominują
Przychody CCC, obuwniczego giganta należącego do jednego z bohaterów Listy 100 najbogatszych „Wprost” Dariusza Miłka, wzrosły o 38 proc., do 3,2 mld zł. Dzięki temu firma dostała się do pierwszej pięćdziesiątki zestawienia. Miłek mógł sprzedawać więcej, bo podjął ofensywę w internecie. Na początku ubiegłego roku przejął za 130 mln zł platformę internetową Eobuwie.pl z Zielonej Góry, która specjalizuje się w sprzedaży obuwia i akcesoriów. Miłek nie pochodzi z bogatego domu. Nie odziedziczył fortuny w spadku. W szalonych latach 90. nie łaził po sejmowych korytarzach, czekając, aż trafi się mu jakaś fajna spółka do prywatyzacji. A jednak, pracując na własny rachunek, udało mu się rozruszać biznes wyceniany dzisiaj na 5 mld zł. Dariusz Miłek, założyciel i prezes obuwniczego giganta CCC, zajął w tym roku pierwsze miejsce w rankingu Polskich Gepardów, czyli najdynamiczniej rozwijających się polskich firm. Pochodzi z Lubina. Gdyby nie pasja do sportu i siła w nogach, mógłby zaczynać karierę w jakiejś kopalni KGHM. A tak Miłek został za młodu kolarzem, który ścigał się nie gorzej niż Joachim Halupczok czy Cezary Zamana. W latach 80. jeździł ścigać się na wyścigi za granicą, gdzie wygrywał po kilkaset marek niemieckich. Był najlepszy w sprincie. Dopóki było płasko, utrzymywał się w czołówce. Kiedy trafiał na stromy odcinek, to łydki trzęsły się z wysiłku. Mówi, że był zbyt ciężki, żeby sobie poradzić. Za kolarskie premie zgromadził pierwszy biznesowy kapitał. Zajął się handlem magnetowidami w Lubinie. Doszła inna elektronika, skarpetki, koszulki, w końcu buty. Górnicy z Lubina i tak zarabiali więcej niż przeciętny Polak. Mogli więc sobie pozwolić na odzieżowe i elektroniczne nowinki. Jednak to wcale nie na sprzęcie RTV, ale właśnie na butach jest najlepsza przebitka. Poszedł więc tylko w sprzedaż obuwia. Szło tak dobrze, że za te buty postawił sobie „szczękę”, czyli metalowy kiosk. Potem zamienił go na drewniany sklep, a później, gdy miał już 10 takich sklepów, wziął się do hurtu obuwia. Najpierw brał buty od upadających polskich fabryk, później zamawiał je w Chinach. Teraz szyje w swojej własnej fabryce w Polkowicach. Rocznie sprzedaje 28 mln par butów w sieci sklepów rozsianej po 17 krajach. W 2016 r. jego CCC dało prawie 3,2 mld zł przychodów i 306,5 mln zł zysku netto. W tegorocznym zestawieniu Polskich Gepardów zaskakuje przede wszystkim dominacja prywatnych przedsiębiorstw. Zaledwie osiem na 50 spółek obecnych na liście jest kontrolowanych przez Skarb Państwa. To może być odpowiedź na pytanie: Kto lepiej zarządza biznesem – prezesi z politycznego nadania czy prywatni właściciele? A miniony rok do państwowych gigantów nie należał. Wymiana władzy w spółkach Skarbu Państwa spowodowała, że złapały zadyszkę.
Ambasadorzy Polski
Ale wpływy polskich przedsiębiorców mocno napędza też eksport. W pierwszym półroczu tego roku wysłaliśmy za granicę towary warte 426 mld zł. To o 8,4 proc. więcej niż w tym okresie ubiegłego roku. Mało kto wie, ale to Polska jest największym producentem pieczarek w Europie i ich największym eksporterem na świecie. Po Włochach i Hiszpanach jesteśmy też trzecim największym producentem płytek ceramicznych w całej Unii. Rocznie produkujemy kafelki warte pół miliarda złotych, z czego 40 proc. trafia na eksport. Od lat jesteśmy na podium wśród największych producentów srebra i w czołówce globalnych graczy na rynku miedzi. Takich hitów eksportowych „Made in Poland” jest sporo. W ubiegłym roku polskie firmy sprzedały za granicę meble warte prawie 42 mld zł – co trzeci wyprodukowany w Polsce trafia do Niemców. Po nich najwięcej mebli kupują od nas Brytyjczycy i Czesi. Eksportujemy też ogromne ilości siarki, olejów, plastiku. No i oczywiście żywności. Wartość eksportu w 2016 r. wyniosła 183,6 mld euro. Chociaż w porównaniu z ubiegłym rokiem wzrost eksportu nie był już tak imponujący, bo wyniósł zaledwie 2,3 proc., to 2016 r. był kolejnym rokiem z rzędu, kiedy wartość eksportu przerosła import.
Wielkie kuszenie Zachodu
A to na polskich eksporterach powinno zależeć nam najbardziej. W globalnej gospodarce kraje bogate to te, które postawiły na rodzime firmy. To one z czasem wyściubiają nosa za granicę, wchodzą na zagraniczne rynki i stamtąd przywożą bogactwo z powrotem do kraju. – Państwa, które postawiły na rozwój przede wszystkim przez przyciąganie zagranicznych inwestorów, stały się krajami kolonialnymi – mówił przed rokiem w Jachrance Ryszard Florek, prezes nowosądeckiego Fakro, drugiego największego producenta okien dachowych na świecie. A przez lata było tak, że bardziej niż sukcesami rodzimych firm ekscytowaliśmy się tym, że jakiś zagraniczny koncern chce u nas postawić fabrykę. I jeszcze obdarowywaliśmy go za to prezentami. Funduje im się podatkowe wakacje, darmowe grunty pod inwestycje, milionowe dotacje. A na dodatek jeszcze wspiera w publicznych przetargach. To, czym nasze państwo przez lata kusiło zachodnie koncerny, pozostawało marzeniem dla naszych przedsiębiorców. Po drugiej stronie naszej granicy jest odwrotnie. Niemcy, Hiszpanie czy Francuzi tak zaciekle bronią swojego rynku, że wygrana w przetargach kogoś z zewnątrz jest wręcz niemożliwa. Polskie firmy tracą więc podwójnie. Wykluczane za granicą i spychane na gorszą pozycję w kraju mają ciągle pod górkę. Statystyki są zatrważające. Z rocznego sprawozdania prezesa Urzędu Zamówień Publicznych wynika, że w 2014 r. polskim wykonawcom za granicą udzielono zamówień na kwotę 309 mln euro. Tymczasem na naszym podwórku zagraniczne firmy

Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Komentarze