Strach, trudności w kontakcie z lekarzami, opóźnione zabiegi. Dla pacjentów kardiologicznych zaczyna się dramat

Strach, trudności w kontakcie z lekarzami, opóźnione zabiegi. Dla pacjentów kardiologicznych zaczyna się dramat

Szpital, zdj. ilustracyjne
Szpital, zdj. ilustracyjne Źródło: Shutterstock / Spotmatik Ltd
W wielu miejscach Polski jest źle, jeśli chodzi o możliwość wizyt u lekarza. Jeśli specjaliści przyjmują, to i tak pacjenci często nie mogą się do nich dostać, bo nie mogą dostać skierowania od lekarzy rodzinnych. Pacjenci nadal obawiają się też wzywać pogotowie, nawet przy podejrzeniu zawału serca – mówi Agnieszka Wołczenko, pacjentka kardiologiczna, prezes Stowarzyszenia EcoSerce.

Kilka miesięcy przychodnie były zamknięte z powodu koronawirusa, funkcjonowały tylko teleporady. A dziś pacjent kardiologiczny może dostać się do lekarza?

Jeśli chodzi o lekarzy specjalistów, to poradnie kardiologiczne w miarę wcześnie się „odblokowały” – wcześniej niż gabinety podstawowej opieki zdrowotnej (POZ). Do dziś w wielu miejscach w Polsce POZ udzielają jedynie teleporad, wizyta osobista u lekarza jest praktycznie niemożliwa. A dla wielu starszych osób, a takimi często są pacjenci po zawale serca czy z niewydolnością serca, teleporada to nie jest normalna wizyta u lekarza. Nie zawsze potrafią opowiedzieć przez telefon o swoich dolegliwościach. A przez telefon nie da się zdiagnozować pacjenta czy zmienić mu leczenia.

Przykład: pacjent z Warszawy, ok. 35 lat. Nie mógł doprosić się, żeby ktokolwiek go przyjął w przychodni, a miał objawy nadciśnienia tętniczego, dolegliwości w klatce piersiowej. Po 10 dniach udało się mu dostać prywatnie do kardiologa, który od razu wypisał mu skierowanie do szpitala, na cito. Przeleżał 27 godzin na SOR! Dopóki nie było wyniku testu na koronawirusa. W efekcie okazało się, że doszło do uszkodzenia serca, mikroudaru, uszkodzenia nerek. Jest ryzyko, że będzie musiał być dializowany. Gdyby trafił wcześniej do POZ, miał wykonane EKG i wcześniej trafił do szpitala, być może do tego wszystko nie doszło, a tak już zawsze będzie osobą niepełnosprawną. On nigdy wcześniej nie chorował. Z punktu widzenia pacjentów z różnych regionów Polski wygląda to tak: jeśli trafi się na lekarza, który ma wyobraźnię i poczucie odpowiedzialności za pacjenta, to będzie zaopiekowany. Jednak często wygląda to tak, jakby lekarze chcieli odpowiedzialność zdjąć z siebie i przerzucić na kogoś innego.

Nikt nie chciał tego pacjenta wcześniej przyjąć w POZ?

Nie, w POZ są często tylko teleporady, na które też trzeba czekać.

Jednak przychodnie tłumaczą tak: jest teleporada, po której lekarz może zdecydować o bezpośredniej wizycie…

Jednak najpierw trzeba się na teleporadę zapisać, a można usłyszeć, że pani doktor ma już dziś komplet pacjentów i może zadzwonić jutro albo pojutrze. Rejestratorka nie jest lekarzem, nie widzi, czy pacjent wymaga natychmiastowej wizyty. Można oczywiście dzwonić po pogotowie, jednak pogotowie pyta, czy pacjent kontaktował się z lekarzem rodzinnym.

Nie twierdzę, że tak jest wszędzie, jednak takie przypadki się zdarzają. Wszyscy rozumiemy, że lekarze i personel są obciążeni, każdy ma też obawy przed zakażeniem. Są w Polsce miejsca – głównie są to mniejsze miejscowości – gdzie jest jeden czy dwóch lekarzy na duży teren. Lekarz często jest starszy i zwyczajnie boi się zakażenia. Można to zrozumieć, jednak pacjenci potrzebują pomocy.

Oczywiście, nie zawsze wszystko jest „winą” lekarza, czasem jest to wina pacjenta. Młodzi ludzie często niepokojące objawy zrzucają na karb przemęczenia, stresu.

Kardiolodzy alarmowali w maju, czerwcu, że pacjenci zwlekają z wezwaniem karetki pogotowia, nawet przy podejrzeniu zawału, udaru mózgu. Czy to się zmieniło?

W wielu przypadkach nadal zwlekają. Przykład? Mała miejscowość, dzwoni do mnie żona pacjenta kardiologicznego, który jest już po jednym zawale. Pyta, co ma robić, bo mąż od kilku dni ma objawy przypominające zawał. Nie pozwala jej jednak wezwać pogotowia, bo się boi. Tego, że na przykład ratownicy mieli wcześniej kontakt innym pacjentem, który nie przyznał się, że jest na kwarantannie albo jest zakażony. Mam wiele takich telefonów z całej Polski: Białystok, Kielce, Pomorze, Podkarpacie. Na początku lockdownu wraz z prof. Leszkiem byliśmy w audycji w Radio Maryja, podawałam tam swój numer telefonu. Radia słucha wiele starszych osób, nawet nie myślałam, że tak wielu z nich zapisze sobie ten numer. Dzwonią nawet po tylu miesiącach. Nie jestem lekarzem, nigdy nie daję rad lekarskich, jednak widzę, jak bardzo są zagubieni i jak bardzo nie są w stanie nadal dziś skontaktować się z lekarzem.

Boją się też dzwonić po pogotowie, bo myślą, że gdy zabierze ich do szpitala, to będą musieli w nim zostać, bez kontaktu z rodziną. Nie ma przecież w szpitalach żadnych odwiedzin.

Pacjenci tak bardzo się boją, bo od początku była mowa, że są grupą najwyższego ryzyka zakażenia...

Dla pacjenta kardiologicznego ogromnym ryzykiem jest grypa, a co dopiero taki wirus, którego nie znamy. Jednak od kilku miesięcy mówi się w Polsce tylko o koronawirusie, z powodu którego umiera kilka-, czasem kilkanaście osób dziennie. Jednak nie można zapominać, że Polsce codziennie ponad 220 osób ma zawał serca, a ponad 300 udar mózgu!

Jak wygląda sytuacja pacjenta kardiologicznego w szpitalu?

Wiele szpitali funkcjonuje bardzo dobrze, opracowało już „ścieżki pacjenta”, są wykonywane badania w kierunku koronawirusa, ale w sytuacji nagłej od razu udzielana jest pomoc, bez czekania na wynik. Oczywiście lekarze zabezpieczają się przed zakażeniem. Są jednak przypadki, kiedy brakuje np. decyzyjności lekarza na SOR. Gdy pacjenta przywozi pogotowie, te procedury są szybsze, często gorzej jest, gdy pacjenta przywozi rodzina.

Przykład: Pacjent po świeżym zabiegu, miał założone bajpasy i stenty, wrócił do domu. Po tygodniu dostaję telefon o rodziny: okazuje się, że jest na SOR w szpitalu powiatowym, ma podejrzenie wody w płucach. Oczekiwał na SOR 13 godzin, najpierw na siedząco na krześle, potem na leżance. Na prośbę córki pacjenta zadzwoniłam do lekarza dyżurnego. Okazało się, że problemem było to, że lekarz na SOR nie był w stanie podjąć decyzji i uzgodnić jej z dyrektorem szpitala, czy pacjent powinien trafić na oddział kardiologiczny czy chorób wewnętrznych.

A co z operacjami planowymi?

Większość ośrodków stara się wracać do normalności, przeprowadza zabiegi planowe, jednak przybyło kolejnych pacjentów. Wiele osób już wcześniej czekało na zabiegi, a teraz pojawiają się kolejni chorzy. Kolejki się wydłużyły. Stres i panika, która wytworzyła się przez COVID spowodowały pogorszenie stanu zdrowia, a przecież w przypadku zabiegów kardiologicznych najczęściej czekać nie można.

Jaka to zmienić? Na te bolączki nie wystarczy odgórne rozporządzenie ministra czy NFZ, zresztą Ministerstwo Zdrowia mówi, że zabiegi powinny być „odmrożone”, powinny działać teleporady, a gdy nie wystarczają, pacjent powinien zostać bezpośrednio zbadany przez lekarza. Jaka jest na to recepta?

Brakuje jasno określonej ścieżki pacjenta: że przy określonych objawach konieczne jest określone postępowanie, podobniej jak to funkcjonuje w przypadku pacjentów po zawale serca dzięki programowi KOS (koordynowanej opieki po zawale), kiedy jest zagwarantowane, że pacjent w ciągu 7 dni od wyjścia ze szpitala musi mieć pierwszą wizytę u kardiologia, potem ma mieć rehabilitację, zaplanowane są kolejne wizyty i badania. Tak samo powinny być ściśle ustalone zasady w przypadku innych pacjentów, np. z niewydolnością serca, wysokim nadciśnieniem. Chcemy wspólnie z lekarzami nad takimi zaleceniami pracować.

Agnieszka Wołczenko jest prezesem Stowarzyszenia EcoSerce, sama jest pacjentką kardiologiczną; jest też wolontariuszką Maltańskiej Służby Medycznej, organizuje m.in. szkolenia z pierwszej pomocy dla dzieci, młodzieży, seniorów, a także pacjentów kardiologicznych i ich rodzin.

Agnieszka Wołczenko
Artykuł został opublikowany w 29/2020 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.