My ateiści

Dodano:   /  Zmieniono: 
Renata Dancewicz chce wypisać się z Kościoła. Maria Czubaszek, Jan Hartman, Bohdan Chwedeńczuk, Robert Biedroń, Janusz Czapiński otwarcie mówią o swoim ateizmie. Szykuje się wojna w katomatriksie?
Polscy ateiści wychodzą z szafy. Na razie na billboardy. W 12 miastach Polski ogłosili: „Nie kradnę, nie zabijam, nie wierzę”. Początkowo plakaty miały być tylko trzy, ale szybko się okazało, że niewierzących, którzy chcą sfinansować akcję, jest tak wielu, że w całej Polsce będzie ich 25. Pierwsza taka kampania w Polsce wywołała natychmiast protesty katolickich aktywistów. Profesor Jan Hartman, ateista, mówi, że plakaty to reakcja na agresję. – Niewierzący, zwłaszcza ateiści, są nieustannie obrażani i szkalowani przez Kościół, który ma czelność oskarżać nas o tzw. relatywizm moralny i nihilizm, sugerując niedwuznacznie, że wierzący stoją moralnie wyżej od niewierzących i ateistów. Odpowiadamy na to delikatnie i dowcipnie: nie zabijam, nie cudzołożę, nie wierzę. Oznacza to: można być uczciwym człowiekiem, będąc ateistą. Uprzejmie prosimy gęb sobie nami nie wycierać – mówi prof. Hartman.

Czy czeka nas nowa religijno-ateistyczna wojna? Profesor Bohdan Chwedeńczuk, filozof, autor esejów i książek filozoficznych, ateista, mówi, że ateiści powinni mówić o sobie, bo nadal są społecznie niedostrzegani i dyskryminowani. – Tymi plakatami chcą powiedzieć: „Jesteśmy inni od was, bo nie wierzymy w Boga, ale respektujemy reguły moralne, należymy wraz z wami do społeczności ludzi przyzwoitych”. Ateizm jest najczęściej owocem namysłu, wiara natomiast na ogół produktem wdrukowania. Ateista kieruje się regułą: wystarczającą racją, by nie wierzyć w Boga, jest brak racji, by w niego wierzyć. Tych zaś brak, skoro nikt nie podał zniewalającego argumentu. Przede wszystkim nikt nie przedstawił na tyle jasnego pojęcia Boga, byśmy wiedzieli, o kim właściwie mówimy – mówi. Bo jeśli może wszystko, to dlaczego nie naprawia świata? Jeśli jest dobry, to dlaczego toleruje zło?

Dzięki Bogu, jestem ateistką

Maria Czubaszek, satyryczka i pisarka, mówi, że takie pytania po raz pierwszy zaczęła zadawać sobie w wieku siedmiu lat, kiedy jej kolega rówieśnik zmarł po ciężkiej chorobie. – Pamiętam, że pomyślałam wtedy, że jeśli tam na górze jest Pan Bóg, w co w jakimś sensie wierzyłam, to musi być bardzo zły, skoro nie wykorzystał swojej wszechmocy do tego, żeby tego chłopca uzdrowić. To był mój pierwszy dziecięcy ateizm, który z czasem dojrzewał. Kiedy umierała moja mama, zapytałam księdza, który do nas przyszedł, dlaczego ona jest w pełni przytomna i tak panicznie boi się śmierci, skoro jest wierząca. Ksiądz odpowiedział, że to jest próba, nie tyle dla niej, ile dla nas, bliskich. Nie chciałam, żeby Bóg mnie poddawał takim próbom. Chciało mi się płakać, ale czułam złość, że człowiek całe życie wierzy, że czeka tam na niego lepsze życie, a potem się tego panicznie boi. Mówiłam do mamy: „Przecież mama idzie do Pana Boga kochanego, czemu się mama martwi? Powinna się mama cieszyć, proszę mnie stamtąd pozdrowić”. Coraz częściej widziałam w wierze sprzeczności. Im bardziej zastanawiałam się nad tym, co słyszę, nad tym całym niepokalanym poczęciem, tym bardziej przestawało mi pasować. Kiedy byłam już absolutnie pewna, że nie wierzę w żadnego Boga, poczułam ulgę. Mogę dziś za Lecem powtórzyć: „Dzięki Bogu, jestem ateistką”. Profesor Janusz Czapiński, psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego, mówi, że wiara lub jej brak nigdy nie jest kwestią decyzji. – Wierzący mówią o darze wiary. To nie jest kwestia wyboru. Wiara lub jej brak przychodzą do nas same – mówi. Ale brak wiary nie zawsze oznacza brak pytań. Zdaniem Czapińskiego każdy człowiek, który ma w sobie potrzebę refleksji, zawsze będzie zadawał sobie pytania o istotę. – Nie wierzę w Boga, którego podsuwa mi chrześcijaństwo, ale to nie znaczy, że nie mam pytań o to, co wykracza poza „szkiełko i oko”. Ale nie scedowałem odpowiedzi na to nurtujące mnie pytanie na jakiś system religijny. Nauka nie daje odpowiedzi na to, jaki był początek, jaki jest sens tego, że istnieje kosmos, ani tego, że ja jestem tutaj, czym jestem, po co w ogóle istnieję i co w związku z tym mogę sensownego przez to swoje istnienie zrobić. To jest podstawowe pytanie, które nurtuje wszystkich. Ci, którzy wierzą, mają prostą odpowiedź na to pytanie, bo ktoś za nich tę odpowiedź sformułował. A ci niewierzący muszą włożyć trochę trudu intelektualnego, żeby na nie odpowiedzieć.
Skreśleni z listy owieczek

 Jak przekonują ateiści, poszukiwanie sensu istnienia na własną rękę bywa jednak w Polsce zupełnie niezrozumiałe. Aktorka Renata Dancewicz, od wielu lat ateistka, uważa, że ateiści nad Wisłą traktowani są jako gorszy rodzaj człowieka. – Dotychczas oddawaliśmy pole walki w fundamentalnych kwestiach społecznych. W Polsce ateizm nadal kojarzy się z brakiem zasad moralnych i brakiem głębszych wartości. Ulegamy powszechnemu żargonowi kościelnemu, który pobłażliwie lub pretensjonalnie patrzy na niewierzących – mówi Dancewicz. Profesor Chwedeńczuk utrzymuje, że fałszywa jest obiegowa myśl, iż bez religii nie ma moralności, którą wyraża przypisywany Dostojewskiemu slogan: „Jeśli Boga nie ma, wszystko wolno”. – Myśl ta natrafia na kłopot, który zauważyli starożytni, pytając, czy czyn jest dobry, bo podoba się bogom, czy podoba się bogom, bo jest dobry. Jeśli pierwsze, same upodobania są niewiążące, jeśli drugie, moralność nie jest boska. Nauka współczesna natomiast pokazuje, że moralność ma przyrodnicze źródła, skoro pierwociny altruizmu występują wśród małp. Krótko mówiąc, religia przychodzi na gotowe, gdy moralność jest już uformowana. Nie wszystko zatem wolno, choć Boga nie ma – mówi Chwedeńczuk. Wielu ateistów pozoruje uczestniczenie w życiu Kościoła dla świętego spokoju. Według badań Tyrały prawie co trzeci niewierzący pod wpływem presji bliskich chodzi do Kościoła. Prawie 70 proc. z nich wzięło też kościelny ślub. – Elementy religijne, takie jak krzyż czy ślub, coraz częściej mają w Polsce wymiar kulturowy i nie są związane z żywym Kościołem – mówi prof. Janusz Czapiński. Renata Dancewicz przyznaje, że ochrzciła syna, bo ze swoimi przekonaniami była w rodzinie w mniejszości. – Ale gdybym dziś stanęła przed dylematem ochrzczenia dziecka, nie zrobiłabym tego. Wkrótce przystąpię do apostazji, bo myślę o tym już od dłuższego czasu. Muszę tylko zabrać dwoje świadków i udać się do rodzinnego miasteczka, do parafii, w której zostałam ochrzczona. Ilu jest takich jak ona, którzy chcą formalnego wykreślenia z listy owieczek, do końca nie wiadomo. W zeszłym roku episkopat po raz pierwszy po 1989 r. podał dane dotyczące sformalizowanych wniosków o apostazję. Oficjalnie w 2011 r. Kościół opuściło 500 wiernych. Jarosław Milewczyk, założyciel strony Apostazja.pl, z której można pobrać akt apostazji, przekonuje, że jest ich znacznie więcej. – Co miesiąc formularz do apostazji ściąga od kilkuset do kilku tysięcy osób. Rośnie gwałtownie do kilkunastu tysięcy, kiedy Kościół podejmuje jakieś kontrowersyjne decyzje albo wyraża poparcie dla konkretnej partii politycznej. Wciąż ze zdziwieniem odkrywam jednak, że bardzo wiele osób w ogóle nie wie, że coś takiego jak apostazja jest możliwe. Ale ten proces i tak będzie coraz powszechniejszy. Pięć lat temu większość użytkowników naszej strony bała się podpisać imieniem i nazwiskiem. Dziś robią to prawie wszyscy – mówi. On sam z Kościoła wypisał się w 2006 r. Najpierw wniosek o apostazję wysłał pocztą, ale przez kilka miesięcy proboszcz w jego parafii nie odpowiedział, więc złożył go osobiście. Duchowny tłumaczył, że miał nadzieję, iż jeszcze się rozmyśli, ale akt apostazji podpisał. – Miałem szczęście, bo Kościół często robi wszystko, by to uniemożliwić. Apostazja wymaga wielu formalnych wniosków, obecności dwóch świadków. Wymaga się pełnoletności, więc nie pozwala rodzicom na wypisanie własnych dzieci z Kościoła. Nie ma określenia w czasie, kiedy można sfinalizować apostazję. Znam przypadki, w których ksiądz mówił: „Proszę przyjść za rok, muszę się namyślić”, albo twierdził, że akt apostazji można złożyć tylko w Watykanie.
Bóg w ustawieniach fabrycznych
 Organizatorzy akcji z powiązanej z Ruchem Poparcia Palikota fundacji Wolność od Religii przyznają, że pomysł na plakaty zaczerpnęli od ateistów z Zachodu. – Musimy pokazać, że jest problem z dyskryminacją dorosłych ateistów i indoktrynacją dzieci. Szkoła jest po to, żeby uczyć, a nie żeby być fabryką katolików – mówi Andrzej Ryszard Wójcik z fundacji. – Chcemy wyjść z szafy i powiedzieć innym: „Nie trzeba się bać bycia sobą” – dodaje Jacek Tabisz, prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Dotąd w Polsce ateiści nie chcieli głośno krzyczeć. W kraju, gdzie 90 proc. ludzi deklaruje się jako katolicy, uważani byli za dziwadła. Na internetowych forach żartują, że w Polsce wiarę w katolickiego Boga każdy obywatel ma wpisaną w fabryczne ustawienia. Ci, którzy zdecydują się go stamtąd usunąć, traktowani są jak błąd w systemie. – Z moim ateizmem jest trochę jak z gejostwem. Każdego dnia muszę robić coming out, bo żyjemy w katomatriksie. Wszyscy w naszym kraju zakładają, że jesteśmy katolikami – mówi Robert Biedroń, poseł Ruchu Poparcia Palikota. – Gdy rozmawiamy o religii w szkołach, wiadomo, że chodzi o religię katolicką. Gdy mowa o moralności, bierze się tylko perspektywę katolicką. Pamiętam, że w szkole średniej jako ateista byłem przede wszystkim obiektem pytań i zdziwienia. Pytano mnie o wszystko jak ufoludka, który nawiedził naszą planetę i od którego ciekawi tubylcy chcą jak najwięcej dowiedzieć się. Nie wiadomo, ilu takich gości jest dokładnie w Polsce. Dotychczas nie zostali rzetelnie zbadani. Według szacunków Radosława Tyrały, socjologa z krakowskiej AGH, autora zeszłorocznych badań „Niewierzący w Polsce współczesnej jako mniejszość kulturowa”, ateiści stanowią w Polsce prawie 10 proc. społeczeństwa. Ale to tylko szacunki. – Statystyki w naszym przypadku to największy problem. Chcielibyśmy się policzyć i w końcu ustalić, ilu nas jest. Stworzyliśmy internetową listę ateistów, na którą zapisało się dotąd ponad 20 tys. zadeklarowanych ateistów i agnostyków. Ale to kropla w morzu, bo nadal niewiele osób wie o tej inicjatywie – mówi Tabisz.
Bóg na łożu śmierci
 Znacznie łatwiej jest wejść do religijnej wspólnoty, niż z niej wyjść. Niewierzących w obliczu zbliżającej się śmierci albo ciężkiej choroby Kościół przyjmuje na swoje łono bardzo chętnie. W myśl zakładu Pascala, według którego wchodząc do Kościoła, można zyskać życie wieczne, nie ryzykując niczego, często nawet najtwardsi ateiści decydują się przed śmiercią na przyjęcie sakramentów. Maria Czubaszek mówi, że jej to nie grozi. – Nie wierzę, że istnieje cokolwiek po śmierci, ale nie boję się panicznie końca. Kiedyś mnie nie było i świat istniał. Umrę i będzie istniał nadal. Ot, po prostu koniec balu. Nie będę w niebie ani w piekle, będę w urnie, bo jako osoba paląca każę się spalić – mówi w swoim stylu. Dodaje, że rozumie, iż ból i cierpienie mogą sprawić, że ktoś, kto całe życie nie wierzył, na sam koniec zwraca się w stronę Boga. – Ale jeśli mi się przydarzy, że będę roślinką, której trzeba zmieniać pampersy, ale która jest świadoma, nie chcę liczyć na to, że Pan Bóg wyciągnie dobrą rączkę i pociągnie mnie do nieba. Wolałabym liczyć na to, że jakiś lekarz zrobi mi zastrzyk, który sprawi, że będę mogła odejść bez bólu. Skoro całe życie nie uwierzyłam, w chwili śmierci też nie będę wyciągała ręki do Boga. Bo go po prostu nie ma.
Więcej możesz przeczytać w 41/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.