Na ratunek Somalii

Dodano:   /  Zmieniono: 
Po latach niepowodzeń zachodu w Upadłej Somalii szanse na pokój przynosi inwazja sąsiedniej Kenii.
Radio Andalus trzeszczy i charczy, ale jeszcze działa. Chwilę temu nadało informację, że bohaterscy mudżahedini zestrzelili kenijski śmigłowiec nad jedną z dzielnic Kismaju. Ale następny komunikat, nadany po chwili, powtórzył cały świat. – Rozpoczynamy walkę partyzancką – te słowa wprawiają w osłupienie. Jeszcze dwa lata temu somalijscy talibowie kontrolowali niemal pół kraju i wydawali się niepokonani! Zaskoczeni analitycy z Pentagonu na ekranach podglądowych szpiegowskich satelitów widzą uciekające w kierunku dżungli półciężarówki z bojownikami. Gdzieś jeszcze padają strzały, ale na rogatkach Kismaju stoją już oddziały Unii Afrykańskiej. Sygnał radiowy zamiera. Możliwe, że na zawsze.

Właśnie mija rok od rozpoczęcia kenijskiej inwazji w Somalii. 16 października 2011 r. sześć tysięcy kenijskich żołnierzy przeszło przez północną granicę kraju. To był istny blitzkrieg. Do walk włączyła się Etiopia, której trzy tysiące żołnierzy zaatakowało od zachodu. Sąsiedzi, działając na podstawie mandatu Unii Afrykańskiej, wsparli niewielką somalijską armię rządową, dotąd bezradną wobec rebeliantów. Mudżahedini tracili miasto po mieście, aż musieli wycofać się z Kismaju. Liczący niewiele ponad 200 tysięcy mieszkańców port był głównym źródłem ich dochodu. To tędy wiódł główny szlak transportu towarów, które wysyłali na Bliski Wschód, zarabiając dziesiątki tysięcy dolarów dziennie. Tędy też docierała do nich broń. Teraz ich niedobitki rozpierzchły się po dżungli.
Więcej możesz przeczytać w 44/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.