Kołtun polski

Dodano:   /  Zmieniono: 

Kołtun polski, czyli plica polonica, jest obecny w dziejach naszego społeczeństwa zapewne od samych początków. Brał się z brudu, pogardy dla grzebienia, zwyczaju noszenia czapek, a przede wszystkim z przesądów. Jednym słowem: z braku higieny fizycznej i psychicznej. Kołtuny masowo zapuszczano, bo miały chronić przed diabłem, i nie ścinano ich, bo to groziło ponoć szaleństwem i ślepotą. Najbardziej swojski i najbardziej chroniący przed złem był kołtun gęsty, tłusty, matowy i długi. Jeden z okazów prawdziwego kołtuna polskiego można zobaczyć w Muzeum Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Eksponat to bardzo okazały (po rozwinięciu mierzy około półtora metra), ale wcale nie taki rzadki.

Nie trzeba się bowiem udawać na wydział lekarski, by kołtuna obejrzeć z bliska. Wystarczy zorganizować jakąkolwiek wystawę sztuki współczesnej lub w miarę nowoczesne przedstawienie teatralne, by kołtun się pojawił i zagęścił. Uroczyste zagęszczanie kołtuna polskiego rozpoczęli 15 lat temu posłowie ZChN, niszcząc rzeźbę Maurizio Cattelana „La Nona Ora”, która przedstawiała papieża przygniecionego meteorem. Dlaczego akurat ta rzeźba obrażała uczucia religijne i motywowała do zapuszczenia kołtuna? Trudno powiedzieć, bo z uczuciami religijnymi jest trochę jak z alergią, a ta pojawia się niespodziewanie i bardzo swędzi. Aby się ich pozbyć, trzeba zagęścić kołtun, czyli zjednoczyć się, oprotestować, wykrzyczeć, że „skandal!”, „profanacja!”, i zniszczyć.

Nowoczesna sztuka to niewątpliwie ulubiona domena kołtuna polskiego. Widok prac Nieznalskiej czy Kozyry kołtuna żywi, wzmacnia i pobudza do działania. Właściwie każda sztuka, która wyrasta poza zwykłą reprezentację typu religijnego czy historycznego, kołtuna przeraża i upewnia, że cywilizacja idzie w złym kierunku. Kołtunie oko cieszy natomiast monidło, prosty obraz, najlepiej ikonografia religijna z prowincjonalnych kościołów lub bardzo piękna estetyka częstochowsko-licheńska.

Kołtun lubi też ikonografię historyczną, a najlepiej „Hołd pruski” lub „Bitwę pod Grunwaldem”: piękne to i w pełni zrozumiałe, bo narodowe, patriarchalne oraz oddające wielkość i chwałę polskiego oręża. A o cóż więcej może w sztuce chodzić niż o to? O to, co nie wymaga myślenia. Kołtun polski skupia się na nowoczesnej sztuce, bo ta od niego niewiele wymaga. Ot, zobaczy, zgromadzi się i wyklnie. Dlatego w Polsce zupełnie bezpieczna jest literatura. Kołtun właściwie nie czyta, by zaś oprotestować Prousta, Masłowską, Graf czy Samson, musiałby się przedrzeć przez kilka stron druku. Kołtun druku nie trawi, więc na razie Masłowska, Graf i Samson są bezpieczne. A na wystawie w galerii kołtun wszystko widzi jasno i bez wysiłku. Widzi (albo mu powiedzą, że widzi), że bezbożne, głupie i uczucia – jak nic – naruszające. W sztukach teatralnych kołtun też ostatnio znalazł upodobanie, bo nie trzeba ich rozumieć, lecz tylko krzyczeć na zawołanie, że „hańba!”. Bo przecież hańba: jakieś rzeczy niezrozumiałe gadają, „Bogurodzicy” nie śpiewają.

Wzrostowi kołtuna polskiego sprzyja polskie prawo z jego arcydziwaczną zasadą „ochrony uczuć religijnych”. A przecież wszystko może razić uczucia kołtuna. Wszystko, czego nie rozumie, a nie rozumie bardzo wiele. Sztuka współczesna rzeczywiście wymaga pewnej wiedzy i wrażliwości innej niż stereotypowa. Sztuka ta prowokuje, dokonuje transgresji, zadaje pytania, nakłania do refleksji, prowadzi trudną drogą do zrozumienia nas samychi naszej sytuacji w świecie, o którym mędrcy mówią, że jest światem płynnej nowoczesności, gwałtownych zmian, zagubienia, desakralizacji i globalizacji. Ale sztuka szyje też podszewkę refleksyjności, krytycyzmu, ożywczego dystansu, które religii mogą się bardzo przydać, by ją wyrwać z oków rytuału i prostactwa. Na przykład Tęcza (spalona przez kołtuna) na pl. Zbawiciela była w zamyśle artystki wyraźnym symbolem pojednania i zjednoczenia, symbolem religijnym, kulturowym i politycznym zarazem; pięknym, ciepłym i intrygującym. Kołtunowi skojarzyła się natomiast z gejem, którego kołtun nie rozumie, więc potępia, bo „Polska kołtunem stoi i stać ma”. „Adoracja” Jacka Markiewicza, która zagęściła kołtun polski na niespotykaną skalę, stanowiła wprowadzenie do refleksji o grzechu idolatrii, indyferencji moralnej i samotności. Refleksji skądinąd bardzo potrzebnej katolikom. Ale – jak się okazało – zupełnie niepotrzebnej kołtunowi, który brakiem refleksji się szczyci i syci.

Rozrost kołtuna i jego zagęszczanie widoczne dziś w sferze publicznej są bardzo smutnym zjawiskiem. Tym smutniejszym, że żyjemy w czasach, gdy fryzjer jest dostępny, a grzebień – tani. ■

Więcej możesz przeczytać w 48/2013 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.