Ubywa

Dodano:   /  Zmieniono: 

Wszystkich Świętych i coroczne podsumowanie plonu śmierci. W tym roku dziwna dysproporcja reakcji na odejście znanych ludzi. Olbrzymi hałas po odejściu Przybylskiej, jakby umarł papież, niemal zapomniany (tak, mimo artykułów na pierwszych stronach gazet!). Różewicz, którego śmierć nie spowodowała trzęsienia ziemi, choć starym polonistkom, takim jak ja, może się to wydawać niemożliwe. Awantury na pogrzebie Wojciecha Jaruzelskiego, którego umieranie rozciągnięte było na lata. Ciche odejście do końca uśmiechającej się na zdjęciach Małgorzaty Braunek. Nina Andrycz, o której już, zdawało się, śmierć zapomniała. Amerykańsko-dominikański projektant mody Óscar de la Renta. Autor przebojów Janusz Kondratowicz. Kompozytor cudownej muzyki filmowej Wojciech Kilar. Gabriel García Márquez. To tylko niektórzy. Jak zwykle lista przypadkowa, niczym losowanie w totolotku.

Co roku więcej wielkich indywidualności i autorytetów ubywa, niż przybywa. Jesteśmy coraz ubożsi. Wiadomo, że nie będzie nikogo tworzącego muzykę filmową miary Kilara, piszącego jak Márquez, nie będzie przebojów na miarę Kondratowicza ani aktorek takich jak Nina Andrycz. Nie mówiąc już o poetach na miarę Różewicza. Tacy ludzie już się po prostu nie rodzą od ponad 40 lat. Co roku mamy więc poczucie nie zwalniania się miejsca dla nowych, młodych, tylko ubywania indywidualności bez szans na zastępstwo.

W swoich „Dziennikach czasu wojny” Zofia Nałkowska prowadzi nieustającą księgowość śmierci. Ten i ten, i ta. Niemal wszyscy z jej pokolenia. I naraz zadaje pytanie, czy aby ona sama jeszcze istnieje i kim teraz jest, skoro umarli ludzie, dla których coś znaczyła, którzy ją doceniali, tworzyli? Ba, odeszli nawet jej zaciekli wrogowie! To oczywiście korespondowało z jej filozofią o tym, że stwarzają nas inni, że jesteśmy tacy, jakimi inni nas widzą. Jeśli żyjemy jako odbicie wyobrażeń innych i nas samych, usunięcie tych innych kompletnie zmienia nasz obraz. Nałkowska nie będzie Nałkowską, jeśli usuniemy wszystkich, dla których jej nazwisko cokolwiek znaczyło. Zamieni się w anonimową korpulentną starszą panią, prowadzącą trafikę. I w taką w czasie wojny rzeczywiście się zamienia.

I tu tkwi może tajemnica tych dziwnych dysproporcji w reakcji na śmierć tegorocznych wielkich i znanych. Możemy się domyślić, że sporo ludzi, dla których Różewicz był sprawą życia i śmierci, już powymierało, a na ich miejsce przyszli raczej fani Przybylskiej. Nastąpiło przetasowanie i wielki poeta, który był wielki dzięki ludziom, nagle okazuje się niemal martwym, zapomnianym autorem lektur szkolnych. (Od razu uprzedzam – nie dla mnie! Żywię bardzo mieszane uczucia do większej części kanonu literatury polskiej, ale wielkość Różewicza zawsze uznawałem, tomiki kupowałem, na sztuki chodziłem i kilka razy nawet z samym Mistrzem rozmawiałem. A raczej wysłuchiwałem jego monologów, bo nie był to człowiek dialogu). Nina Andrycz... Ale zapytajcie młodych ludzi na ulicy, kto to był! Nie każdy będzie wiedział, choć wydawałoby się, że sto jeden lat to czas wystarczająco długi, aby solidnie wyryć się w świadomości społecznej. Tyle tylko, że to wyrycie też już zdążyło zarosnąć. Co znaczy Wojciech Jaruzelski dla roczników dziewięćdziesiątych? Który z nich nuci przy goleniu przebój Kondratowicza pt. „Bądź dziewczyną z moich marzeń” czy „Dwadzieścia lat, a może mniej”? Każda z tych osób wywołałaby nieporównywalnie większe poruszenie, umierając wcześniej, kiedy żyli ludzie, dla których wiele znaczyła. W tym roku, poza Przybylską, umierali głównie artyści, którzy przeżyli własną śmierć. �

Więcej możesz przeczytać w 45/2014 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.