O przyczynach ataku społecznych mdłości

O przyczynach ataku społecznych mdłości

Dodano:   /  Zmieniono: 

Ten felieton to efekt złości. Szlag mnie trafia i cholera bierze… Mam poczucie, że fałsz w naszej Ojczyźnie podchodzi mi już pod nos, jak wzbierająca woda. Od dłuższego czasu walczę, by się nie utopić. Wiele podaje się przyczyn niezadowolenia, które po ośmiu latach rządów PO-PSL wpłynęło na przemeblowanie sceny politycznej i spowodowało porażkę prezydenta Komorowskiego. Niektóre z nich – takie jak fakt, że młodym doskwiera bezrobocie i niedrożne kanały życiowego awansu, co wymusza masową emigrację, albo kolejny fakt, że dzisiejsze państwo polskie jest fatalnie zorganizowane i nieprzyjazne dla obywatela, a wzrost gospodarczy nie przekłada się we właściwym i sprawiedliwym stopniu na wzrost dobrobytu zwykłego Kowalskiego – są już powszechnie omawiane.

Nie mniej ważną przyczyną ataku społecznych mdłości, o której mówi się dużo mniej, jest zalewający nasze życie publiczne fałsz. Fałsz i jego siostra hipokryzja są w społecznościach ludzkich – nieuniknione. Jednak przez ostatnie osiem lat ich poziom w Polsce wzrósł tak patologicznie, że praktycznie przestaliśmy się normalnie porozumiewać. No bo gdy się fałszywie sprawy nazywa, to jak prawidłowo zdiagnozować problemy, jak o nich rozmawiać, a tym bardziej – jak im zaradzić?

Dziś w Polsce np. nagminnie mówi się „konkurs” na coś, co żadnym konkursem nie jest. Może chodzić o obsadę stanowiska w gminie, w powiecie, w mediach publicznych czy innych spółkach Skarbu Państwa. Wszyscy: i ci, którzy biorą udział, i ci, co decydują, i ci, co o tym informują, wiedzą z góry, że nie ma tam mowy o żadnym realnym konkursie, że to pic i ściema, że sprawa jest ustawiona, że zależy od burmistrza, prezesa albo ministra… że dogadywana jest pod stołem między konkurującymi koteriami – a jednak mówią o „przesłuchaniach konkursowych”, o „wyborze najbardziej kompetentnego kandydata” itp. Słowem, rozprawiają o pięknych szatach nagiego króla.

Fałszowi źle się współżyje ze zdrowym rozsądkiem, więc w sferze publicznej niemal zanegowaliśmy to pojęcie, a także pojęcie życiowego doświadczenia, które przecież nawet dla sędziego powinno być, obok przepisów, podstawą wydawanych wyroków. Siedzą więc sobie wysocy funkcjonariusze publiczni w knajpie – królowie życia, delektują się piekielnie drogimi frykasami, w znacznej części za publiczne pieniądze, omawiają bardziej i mniej szemrane prywatne i partyjne interesy, wymieniają ploty językiem knajackiej ferajny: k... za k... i ch... za ch... się sypią, dobro publiczne w tym „dyskursie” dawno już umarło… I co? Przez rok wpływowa część instytucji formujących opinię publiczną utrzymuje, że to były „ot, prywatne rozmowy”, a „każdy w końcu czasem rzuci cięższym słowem”, a największym problemem jest, że ktoś, w brudnym zapewne celu, te odgłosy z chlewa nagrał. Widzisz, co widzisz, słyszysz, co słyszysz, ale wmawiają ci, że to całkiem co innego. Bzdura zalewa mózg.

Język polityki niemal w całości oparty jest dziś na fałszu i pozorach. Z góry wiadomo, że nikt nie mówi tego, co myśli, i każdy może każdego (a już zwłaszcza wyborców) oszukać. Nawet dziecko wie, że to, co mówią zapraszani na telewizyjny ring gladiatorzy swoich partii, absolutnie nic nie znaczy. Najwyżej można rozkoszować się kunsztownymi filipikami. Ktoś tam opowiada, że w Polsce „jest gorzej niż na Białorusi” (co tam, że w żaden żywy sposób nie jest), ktoś bredzi o „ciężkiej pracy”, która czeka posłów, o ile nie rozwiążą parlamentu, inny grzmi „porażające”, „niebywałe”, tratatata…

Ale i tak wszyscy wiemy, że choćby nawet uważał cokolwiek innego niż to, co każe mu mówić matka partia, i tak tego nie powie, bo mu nie wolno, a poza tym najczęściej oduczył się już mieć własne zdanie. Partie – także opozycyjne – uwierzyły, że zamiast spajającego organizację pozytywnego celu i współpracy można postawić na zamordyzm i dyscyplinę. A nadmierna dyscyplina wewnątrz – to fałsz na zewnątrz. Jedni opowiadają, jak jest nowocześnie, słusznie i tolerancyjnie, inni grzmią o zdradzie, a w tym huku ludzie – zwłaszcza młodzi – czekają na tego, który powie coś wreszcie własnym głosem. Po ludzku. Tak jak widzi. Tak jak myśli. Nawet brutalnie, ale wreszcie prawdę, prawdę do cholery! No i głosują na Kukiza. �

Więcej możesz przeczytać w 25/2015 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.