Lewicowi kombinatorzy odkryli, że sposobem na dziedzictwo Jana Pawła jest "rżnięcie głupa"
Michał Łuczewski
Cud czy hipokryzja? Oto największe feministyczne betony złożyły pobożnie pulchne rączki i przybrały minę pierwszokomunijnej dziatwy. I w tej pozie trwają już ponad rok. Zawodowi papiescy krytycy, którzy narzekali na dogmatyzm Wojtyły i gdy żył, ponaglali go, by jak najszybciej abdykował, zamienili się w potulne stado baranków. Mogłoby się wydawać, że wszyscy wrogowie polskiego papieża poszli po jego śmierci na emeryturę, a na arenie zostali jedynie ludzie dobrej woli. Nie rozlega się już żadne słowo otwartej krytyki, zewsząd tylko słychać: Jan Paweł Wielki, dialog i ekumenizm, niech zstąpi Duch, pokonał komunizm, ostatni autorytet.
Nie płakałem po Kuroniu
Pozory jak zwykle mylą. Polskim elitom udała się nie lada sztuka, godna najlepszych tradycji radzieckich cyrkowców. Z jednej strony, z dziedzictwem Jana Pawła II zgadzają się w stu procentach, z drugiej zaś, dziwnym trafem, mają zupełnie inne niż on poglądy; z jednej strony - kochali go nad życie, z drugiej - bardzo nie lubili tego wszystkiego, co sobą reprezentował.
Z tą dziwną gimnastyką najlepiej radziła sobie "Gazeta Wyborcza". Na pierwszej stronie płynęły łzy po Janie Pawle II, a kilka stron dalej promowano "T-shirt dla wolności: "Nie płakałem po papieżu?". Redaktorzy nie widzieli nic zdrożnego w tym, by zwiększać nakład, drukując album "Nasz Papież", a jednocześnie w sposób najbardziej ordynarny dystansować się od żałoby po "ich papieżu". Nie byli też wystarczająco konsekwentni, bo niby dlaczego, walcząc o wolność, kpić sobie jedynie z Wojtyły? Idźmy dalej, nie ograniczajmy się jakimiś moralnymi przesądami. Wyzwolenie domaga się ofiar. Załóżmy wszyscy koszulki "Nie płakałem po Kuroniu", "Nie płakałem po Miłoszu" i "Nie będę płakał po Michniku".
Istnieją poważne naukowe poszlaki wskazujące, że schizofrenia "Gazety" i w ogóle polskich elit ma swą praprzyczynę w grzechu pierworodnym Adama M. Choć jeszcze w połowie lat 90. redaktor przekreślał papieża jako autorytet, to jednocześnie nie przeszkadzało mu to wykorzystywać go do prywatnych porachunków, małych i większych, ale zawsze słusznych krucjat.
Michnikowi, jak wiadomo, wszystko kojarzy się z jednym: dziką lustracją. Źle, że właśnie z nią zaczął mu się kojarzyć także Wojtyła. W felietonie "Jan Paweł II i narkotyk lustracji" ("GW" z 12 sierpnia 2005 r.) redaktor z właściwym sobie patosem i etosem wywodził, że papież swoim miłosierdziem rozniósłby w drzazgi IPN, ów niebezpieczny przytułek dla chorych z nienawiści lustratorów. Jaki stąd płynie wniosek? Jan Paweł II nie jest autorytetem, no chyba że Michnikowi akurat się przydaje.
Kościelnym odpowiednikiem redaktora był do niedawna Stanisław Obirek. W słynnym wywiadzie w "Le Soir" określił Jana Pawła jako "wiejskiego proboszcza". Jak się z tego tłumaczył? Zupełnie serio odpowiedział, że w jego ustach to niemal wysokiej próby komplement. "Co jest obraźliwego w określeniu "wiejski proboszcz?"? - dociekał. - Zwłaszcza jeśli się pamięta o powieści "Pamiętnik wiejskiego proboszcza? Bernanosa albo o Janie Vianneyu. Wiejski proboszcz, który się troszczy o parafię i dyscyplinuje ludzi, to - inaczej mówiąc - dobry gospodarz" ("Tygodnik Powszechny" z 23 października 2005 r.). Obirek najpierw papieża obrażał, a potem klepał go przyjaźnie i mrugał: "He, he, żartowałem".
Jan Paweł II stanowił i wciąż stanowi dla polskich szermierzy wolności niewdzięczne zadanie. Trudno w walce z nim zrzucić wszystkie maski i zadawać ciosy wprost. Nawet nieustraszony Adam Michnik nie wdzieje reklamowanej przez siebie koszulki i zapomina o własnych słowach, gdy może użyć papieża do politycznych kampanii. Nawet najbardziej niepokorny z byłych księży, przyciśnięty do muru, zaczyna kluczyć.
Wariatki
Aby osłabić siłę papieskiego nauczania, lewicowi kombinatorzy dokonali odkrycia, że niezastąpionym sposobem na Jana Pawła jest "rżnięcie głupa". Czołowa polska feminazistka Kinga Dunin osiągnęła w tej technice godne uwagi rezultaty, z lekkością i gracją przyjmując rolę chrześcijańskiego apologety. Gdy Magdalena Środa schłostała w Szwecji polski Kościół za to, że jest odpowiedzialny za przemoc w polskich rodzinach, Dunin spokojnie klarowała, że nie ma się co oburzać, bo minister powtarzała jedynie ocenę Jana Pawła II ("Co z tą Polską?" z 16 grudnia 2004 r.). Cóż rzec? Rzym (ustami Dunin) przemówił, causa finita. W podobnie pięknym stylu socjolożka broniła chrześcijaństwa, przekonując, że genitalia przymocowane przez artystkę Nieznalską do krzyża to żadna profanacja; przeciwnie, w penisie można dostrzegać epifanię sacrum.
Sama Nieznalska nie chciała pozostawić swej obrończyni samotnej na placu absurdu. W kwietniu 2006 r. na krzyżu postanowiła powiesić dla odmiany samą siebie, wprzódy wdziawszy gustowny strój Ewy. Czy miała to być kolejna profanacja? Skądże znowu. Artystką powodowała chrześcijańska caritas, chciała bowiem unaocznić polskim pseudokatolikom, do czego prowadzi ich ślepa nienawiść: "Wiem, jak religia jest ważna dla Polaków. Jednocześnie nie podoba mi się, że ludzie mówiący o miłości do bliźniego zioną nienawiścią do takich osób jak ja". Planowany performance "to po prostu reakcja na to, co mnie spotkało po wystawieniu "Pasji?" ("GW" z 19 kwietnia 2006 r.).
Brązownicy
Niezależnie od tego, jak często Dunin, Nieznalska i Środa będą przywdziewać szaty katolickich misjonarek, naprawdę trudno je traktować w tych rolach poważnie. Stąd inny jeszcze - bardziej przewrotny - pomysł ze strony postępowych elit: trzeba zneutralizować papieża nieustanną pochwałą, tak go uwznioślić, by stracił ludzki kształt, by stał się - niby hieratyczny posąg - niegroźnym znakiem pozbawionym treści. Papież jest godny tak olbrzymiego szacunku, iż na jego temat należy głęboko milczeć - żadnych pomników, wizerunków, programów, uroczystości. Nic bowiem nie może oddać mu sprawiedliwości, każde słowo to niewybaczalne nadużycie wobec papieskiego przesłania.
Po śmierci papieża publicyści ostrzegali Polaków, że oto teraz nad ciałem, duszą i myślą Jana Pawła II gromadzą się sępy, które będą próbować wyrwać i przywłaszczyć sobie skrawki jego dziedzictwa. Najgłośniej na alarm bił Krzysztof Burnetko, rzucając gromy na Bogusława Sonika i LPR. Dlaczego? Sonik ośmielił się skrytykować "radykalnie krytyczny" wobec Jana Pawła II wywiad ze Stanisławem Obirkiem, a europosłowie LPR "oskarżyli innych polskich posłów o opowiedzenie się podczas jednego z niedawnych głosowań za zabijaniem nienarodzonych i przeciwko nauczaniu Jana Pawła II" ("GW" z 18 kwietnia 2005 r.). Według Burnetki zatem, w imię szacunku dla zmarłego papieża powinniśmy akceptować każdy atak na jego nauczanie. Taka dialektyka przerosła nawet ks. Bonieckiego, który z bólem serca zakończył z Burnetką współpracę w "Tygodniku Powszechnym". Wbrew temu bowiem, co by chcieli "burnetkowcy", wskazania Jana Pawła II są proste. Nie ma tu żadnych światłocieni. Papież w sposób jednoznaczny wypowiada się przeciw antykoncepcji, aborcji, eutanazji, pornografii, związkom homoseksualnym. I tyle.
Łasuchy
Gdy nie wyjdzie zamiana papieża w wypraną z życia postać, stosuje się chwyt zwany upupieniem. Nauczanie Jana Pawła sprowadza się wtedy do kilku nic nie znaczących haseł i sentymentalnego wspomnienia. Papieża usiłuje się przedstawiać jako poczciwego safandułę, który robi do młodzieży śmieszne miny, a po maturze chodzi na kremówki. Na takim wizerunku papieża inteligencji bardzo zależy: Jan Paweł II nie miał pouczać czy wymagać - miał się uśmiechać. I miał być fajny. Nawet Tomasz Sakiewicz, naczelny "Gazety Polskiej", z nostalgią rozwijał taki właśnie obraz papieża: "W moim i milionów Polaków sercach utkwiło - jeszcze silniej niż przekaz teologiczny - Jego poczucie humoru. Nie wiem, ile powinno być piekła, a ile nieba w chrześcijaństwie, ale doskonale wiem (dzięki Wojtyle), ile powinno być śmiechu - jak najwięcej. Teologia wadowickiej kremówki przemawia do mnie silniej niż moralizatorskie gromy" ("GP" z 2 stycznia 2006 r.). Tylko że zasługi Jana Pawła nie zasadzają się na cukierniczych dokonaniach, lecz na sile religijnego świadectwa.
Cykliści
Oświeceni publicyści reprezentowali nie tylko pełen sprzeczności stosunek do papieża, lecz także nie byli w stanie zrozumieć narodowej żałoby po nim. Powszechny wybuch, którego byliśmy świadkami po śmierci Jana Pawła II, był największym społecznym wydarzeniem w historii ostatniego ćwierćwiecza. Obcokrajowcy nie potrafili zrozumieć, jak miliony ludzi mogą się smucić po śmierci, powiedzmy sobie wprost, starego, niedołężnego człowieka. To był wyjątkowy moment w polskiej historii. Ale nie dla lewicowo-liberalnych elit, które już nazajutrz przekonywały, że nic takiego się nie stało: "Spokojnie, to tylko awaria, po śmierci papieża wpadliśmy jedynie w chwilowe zawirowanie, takie krótkie narodowe szaleństwo, ale nadal idziemy do Europy - ku normalności". Niesamowitą reakcję Polaków przedstawiano więc jako chwilową medialną histerię.
Czy był to jedynie medialny spektakl? Czy naprawdę polska telewizja potrafi wywołać u kogokolwiek histerię? Czy relacje Piotra Kraśki doprowadziły kogoś do spazmów? Owszem, telewizja odwaliła wtedy kawał dobrej roboty ale, na Boga, znajmy jej ograniczenia.
Zapytajmy dalej, czy był to tylko chwilowy poryw, z którego nic nie wynika? Jeden powtarzany przy każdej okazji przykład, jak to kibice po chwilowej zgodzie ponownie skoczyli sobie do gardeł, o niczym nie przesądza. W istocie bowiem od początku kibice byli bardzo podzieleni, a duża część z nich nigdy nie czekała na "pojednanie dla papieża", tylko całkiem zwyczajnie - na skopanie konkurencji. Dopiero z perspektywy czasu widać, jakim niewypałem były pseudonaukowe, pisane w tym tonie analizy. Oto dr Tomasz Szlendak wywodził, że po śmierci Jana Pawła II "przemiana się dokonała, ale była krótka, płytka i szybko rozeszła się po polskich kościach". Aby tego dowieść, cytował najczęściej badania z... połowy lat 90. Nie wspomniał nic o tym, że co czwarty Polak po śmierci papieża postanowił zmienić swoje życie na lepsze. Nie poczekał na wyniki, które pokazują, że po roku 95 proc. z nich przynajmniej częściowo tych obietnic dotrzymało. On wolał studzić nasze emocje: "Nie podniecajmy się zanadto", bo śmierć papieża była wydarzeniem, "które ulatuje ludziom z pamięci w ciągu kilku miesięcy" ("GW" z 18 sierpnia 2005 r.). Właśnie, czy ulatuje? Czy patrząc na masowe rocznicowe obchody, Szlendak i ci, którzy klepali podobne prawdy, nie wyglądają dziś nieco śmiesznie?
Nie rozumieją i nie kochają
Obserwując polskie życie intelektualne, odnosi się wrażenie, że ci, którzy na papieża się powołują, czynią to często w złej wierze, a kiedy martwią się, że Wojtyła nie przemienił naszych serc, po cichu liczą, że ich nie przemieni. Mądre elity, które zawzięcie skandują, że Polacy papieża kochają, ale nie rozumieją - paradoksalnie - nie życzą sobie, żeby go zrozumieli.
Za Georgiem Weiglem można określićnaukę Jana Pawła jako teologiczną bombę zegarową, która eksploduje za wiele lat i odmieni oblicze naszej cywilizacji. Dziś nie rozumiemy jeszcze w pełni tego przewrotu. Jedno już jednak z nadchodzącego przewrotu lewicowa inteligencja zrozumiała: należy go powstrzymać, a Wojtyłową bombę - rozbroić i podłożyć bomby własnej produkcji.
W ramach światowej wojny z terroryzmem - zwłaszcza terroryzmem intelektualnym - Polacy powinni wreszcie pojąć smutną prawdę, że postępowe licho nie poszło spać, a w atmosferze pozornej życzliwości, udawanego dialogu i sztucznych uśmiechów wojna kulturowa toczy się w najlepsze. Skończyliśmy się jednać dla papieża, a zaczęliśmy - dla papieża - walczyć.
Michał Łuczewski
Cud czy hipokryzja? Oto największe feministyczne betony złożyły pobożnie pulchne rączki i przybrały minę pierwszokomunijnej dziatwy. I w tej pozie trwają już ponad rok. Zawodowi papiescy krytycy, którzy narzekali na dogmatyzm Wojtyły i gdy żył, ponaglali go, by jak najszybciej abdykował, zamienili się w potulne stado baranków. Mogłoby się wydawać, że wszyscy wrogowie polskiego papieża poszli po jego śmierci na emeryturę, a na arenie zostali jedynie ludzie dobrej woli. Nie rozlega się już żadne słowo otwartej krytyki, zewsząd tylko słychać: Jan Paweł Wielki, dialog i ekumenizm, niech zstąpi Duch, pokonał komunizm, ostatni autorytet.
Nie płakałem po Kuroniu
Pozory jak zwykle mylą. Polskim elitom udała się nie lada sztuka, godna najlepszych tradycji radzieckich cyrkowców. Z jednej strony, z dziedzictwem Jana Pawła II zgadzają się w stu procentach, z drugiej zaś, dziwnym trafem, mają zupełnie inne niż on poglądy; z jednej strony - kochali go nad życie, z drugiej - bardzo nie lubili tego wszystkiego, co sobą reprezentował.
Z tą dziwną gimnastyką najlepiej radziła sobie "Gazeta Wyborcza". Na pierwszej stronie płynęły łzy po Janie Pawle II, a kilka stron dalej promowano "T-shirt dla wolności: "Nie płakałem po papieżu?". Redaktorzy nie widzieli nic zdrożnego w tym, by zwiększać nakład, drukując album "Nasz Papież", a jednocześnie w sposób najbardziej ordynarny dystansować się od żałoby po "ich papieżu". Nie byli też wystarczająco konsekwentni, bo niby dlaczego, walcząc o wolność, kpić sobie jedynie z Wojtyły? Idźmy dalej, nie ograniczajmy się jakimiś moralnymi przesądami. Wyzwolenie domaga się ofiar. Załóżmy wszyscy koszulki "Nie płakałem po Kuroniu", "Nie płakałem po Miłoszu" i "Nie będę płakał po Michniku".
Istnieją poważne naukowe poszlaki wskazujące, że schizofrenia "Gazety" i w ogóle polskich elit ma swą praprzyczynę w grzechu pierworodnym Adama M. Choć jeszcze w połowie lat 90. redaktor przekreślał papieża jako autorytet, to jednocześnie nie przeszkadzało mu to wykorzystywać go do prywatnych porachunków, małych i większych, ale zawsze słusznych krucjat.
Michnikowi, jak wiadomo, wszystko kojarzy się z jednym: dziką lustracją. Źle, że właśnie z nią zaczął mu się kojarzyć także Wojtyła. W felietonie "Jan Paweł II i narkotyk lustracji" ("GW" z 12 sierpnia 2005 r.) redaktor z właściwym sobie patosem i etosem wywodził, że papież swoim miłosierdziem rozniósłby w drzazgi IPN, ów niebezpieczny przytułek dla chorych z nienawiści lustratorów. Jaki stąd płynie wniosek? Jan Paweł II nie jest autorytetem, no chyba że Michnikowi akurat się przydaje.
Kościelnym odpowiednikiem redaktora był do niedawna Stanisław Obirek. W słynnym wywiadzie w "Le Soir" określił Jana Pawła jako "wiejskiego proboszcza". Jak się z tego tłumaczył? Zupełnie serio odpowiedział, że w jego ustach to niemal wysokiej próby komplement. "Co jest obraźliwego w określeniu "wiejski proboszcz?"? - dociekał. - Zwłaszcza jeśli się pamięta o powieści "Pamiętnik wiejskiego proboszcza? Bernanosa albo o Janie Vianneyu. Wiejski proboszcz, który się troszczy o parafię i dyscyplinuje ludzi, to - inaczej mówiąc - dobry gospodarz" ("Tygodnik Powszechny" z 23 października 2005 r.). Obirek najpierw papieża obrażał, a potem klepał go przyjaźnie i mrugał: "He, he, żartowałem".
Jan Paweł II stanowił i wciąż stanowi dla polskich szermierzy wolności niewdzięczne zadanie. Trudno w walce z nim zrzucić wszystkie maski i zadawać ciosy wprost. Nawet nieustraszony Adam Michnik nie wdzieje reklamowanej przez siebie koszulki i zapomina o własnych słowach, gdy może użyć papieża do politycznych kampanii. Nawet najbardziej niepokorny z byłych księży, przyciśnięty do muru, zaczyna kluczyć.
Wariatki
Aby osłabić siłę papieskiego nauczania, lewicowi kombinatorzy dokonali odkrycia, że niezastąpionym sposobem na Jana Pawła jest "rżnięcie głupa". Czołowa polska feminazistka Kinga Dunin osiągnęła w tej technice godne uwagi rezultaty, z lekkością i gracją przyjmując rolę chrześcijańskiego apologety. Gdy Magdalena Środa schłostała w Szwecji polski Kościół za to, że jest odpowiedzialny za przemoc w polskich rodzinach, Dunin spokojnie klarowała, że nie ma się co oburzać, bo minister powtarzała jedynie ocenę Jana Pawła II ("Co z tą Polską?" z 16 grudnia 2004 r.). Cóż rzec? Rzym (ustami Dunin) przemówił, causa finita. W podobnie pięknym stylu socjolożka broniła chrześcijaństwa, przekonując, że genitalia przymocowane przez artystkę Nieznalską do krzyża to żadna profanacja; przeciwnie, w penisie można dostrzegać epifanię sacrum.
Sama Nieznalska nie chciała pozostawić swej obrończyni samotnej na placu absurdu. W kwietniu 2006 r. na krzyżu postanowiła powiesić dla odmiany samą siebie, wprzódy wdziawszy gustowny strój Ewy. Czy miała to być kolejna profanacja? Skądże znowu. Artystką powodowała chrześcijańska caritas, chciała bowiem unaocznić polskim pseudokatolikom, do czego prowadzi ich ślepa nienawiść: "Wiem, jak religia jest ważna dla Polaków. Jednocześnie nie podoba mi się, że ludzie mówiący o miłości do bliźniego zioną nienawiścią do takich osób jak ja". Planowany performance "to po prostu reakcja na to, co mnie spotkało po wystawieniu "Pasji?" ("GW" z 19 kwietnia 2006 r.).
Brązownicy
Niezależnie od tego, jak często Dunin, Nieznalska i Środa będą przywdziewać szaty katolickich misjonarek, naprawdę trudno je traktować w tych rolach poważnie. Stąd inny jeszcze - bardziej przewrotny - pomysł ze strony postępowych elit: trzeba zneutralizować papieża nieustanną pochwałą, tak go uwznioślić, by stracił ludzki kształt, by stał się - niby hieratyczny posąg - niegroźnym znakiem pozbawionym treści. Papież jest godny tak olbrzymiego szacunku, iż na jego temat należy głęboko milczeć - żadnych pomników, wizerunków, programów, uroczystości. Nic bowiem nie może oddać mu sprawiedliwości, każde słowo to niewybaczalne nadużycie wobec papieskiego przesłania.
Po śmierci papieża publicyści ostrzegali Polaków, że oto teraz nad ciałem, duszą i myślą Jana Pawła II gromadzą się sępy, które będą próbować wyrwać i przywłaszczyć sobie skrawki jego dziedzictwa. Najgłośniej na alarm bił Krzysztof Burnetko, rzucając gromy na Bogusława Sonika i LPR. Dlaczego? Sonik ośmielił się skrytykować "radykalnie krytyczny" wobec Jana Pawła II wywiad ze Stanisławem Obirkiem, a europosłowie LPR "oskarżyli innych polskich posłów o opowiedzenie się podczas jednego z niedawnych głosowań za zabijaniem nienarodzonych i przeciwko nauczaniu Jana Pawła II" ("GW" z 18 kwietnia 2005 r.). Według Burnetki zatem, w imię szacunku dla zmarłego papieża powinniśmy akceptować każdy atak na jego nauczanie. Taka dialektyka przerosła nawet ks. Bonieckiego, który z bólem serca zakończył z Burnetką współpracę w "Tygodniku Powszechnym". Wbrew temu bowiem, co by chcieli "burnetkowcy", wskazania Jana Pawła II są proste. Nie ma tu żadnych światłocieni. Papież w sposób jednoznaczny wypowiada się przeciw antykoncepcji, aborcji, eutanazji, pornografii, związkom homoseksualnym. I tyle.
Łasuchy
Gdy nie wyjdzie zamiana papieża w wypraną z życia postać, stosuje się chwyt zwany upupieniem. Nauczanie Jana Pawła sprowadza się wtedy do kilku nic nie znaczących haseł i sentymentalnego wspomnienia. Papieża usiłuje się przedstawiać jako poczciwego safandułę, który robi do młodzieży śmieszne miny, a po maturze chodzi na kremówki. Na takim wizerunku papieża inteligencji bardzo zależy: Jan Paweł II nie miał pouczać czy wymagać - miał się uśmiechać. I miał być fajny. Nawet Tomasz Sakiewicz, naczelny "Gazety Polskiej", z nostalgią rozwijał taki właśnie obraz papieża: "W moim i milionów Polaków sercach utkwiło - jeszcze silniej niż przekaz teologiczny - Jego poczucie humoru. Nie wiem, ile powinno być piekła, a ile nieba w chrześcijaństwie, ale doskonale wiem (dzięki Wojtyle), ile powinno być śmiechu - jak najwięcej. Teologia wadowickiej kremówki przemawia do mnie silniej niż moralizatorskie gromy" ("GP" z 2 stycznia 2006 r.). Tylko że zasługi Jana Pawła nie zasadzają się na cukierniczych dokonaniach, lecz na sile religijnego świadectwa.
Cykliści
Oświeceni publicyści reprezentowali nie tylko pełen sprzeczności stosunek do papieża, lecz także nie byli w stanie zrozumieć narodowej żałoby po nim. Powszechny wybuch, którego byliśmy świadkami po śmierci Jana Pawła II, był największym społecznym wydarzeniem w historii ostatniego ćwierćwiecza. Obcokrajowcy nie potrafili zrozumieć, jak miliony ludzi mogą się smucić po śmierci, powiedzmy sobie wprost, starego, niedołężnego człowieka. To był wyjątkowy moment w polskiej historii. Ale nie dla lewicowo-liberalnych elit, które już nazajutrz przekonywały, że nic takiego się nie stało: "Spokojnie, to tylko awaria, po śmierci papieża wpadliśmy jedynie w chwilowe zawirowanie, takie krótkie narodowe szaleństwo, ale nadal idziemy do Europy - ku normalności". Niesamowitą reakcję Polaków przedstawiano więc jako chwilową medialną histerię.
Czy był to jedynie medialny spektakl? Czy naprawdę polska telewizja potrafi wywołać u kogokolwiek histerię? Czy relacje Piotra Kraśki doprowadziły kogoś do spazmów? Owszem, telewizja odwaliła wtedy kawał dobrej roboty ale, na Boga, znajmy jej ograniczenia.
Zapytajmy dalej, czy był to tylko chwilowy poryw, z którego nic nie wynika? Jeden powtarzany przy każdej okazji przykład, jak to kibice po chwilowej zgodzie ponownie skoczyli sobie do gardeł, o niczym nie przesądza. W istocie bowiem od początku kibice byli bardzo podzieleni, a duża część z nich nigdy nie czekała na "pojednanie dla papieża", tylko całkiem zwyczajnie - na skopanie konkurencji. Dopiero z perspektywy czasu widać, jakim niewypałem były pseudonaukowe, pisane w tym tonie analizy. Oto dr Tomasz Szlendak wywodził, że po śmierci Jana Pawła II "przemiana się dokonała, ale była krótka, płytka i szybko rozeszła się po polskich kościach". Aby tego dowieść, cytował najczęściej badania z... połowy lat 90. Nie wspomniał nic o tym, że co czwarty Polak po śmierci papieża postanowił zmienić swoje życie na lepsze. Nie poczekał na wyniki, które pokazują, że po roku 95 proc. z nich przynajmniej częściowo tych obietnic dotrzymało. On wolał studzić nasze emocje: "Nie podniecajmy się zanadto", bo śmierć papieża była wydarzeniem, "które ulatuje ludziom z pamięci w ciągu kilku miesięcy" ("GW" z 18 sierpnia 2005 r.). Właśnie, czy ulatuje? Czy patrząc na masowe rocznicowe obchody, Szlendak i ci, którzy klepali podobne prawdy, nie wyglądają dziś nieco śmiesznie?
Nie rozumieją i nie kochają
Obserwując polskie życie intelektualne, odnosi się wrażenie, że ci, którzy na papieża się powołują, czynią to często w złej wierze, a kiedy martwią się, że Wojtyła nie przemienił naszych serc, po cichu liczą, że ich nie przemieni. Mądre elity, które zawzięcie skandują, że Polacy papieża kochają, ale nie rozumieją - paradoksalnie - nie życzą sobie, żeby go zrozumieli.
Za Georgiem Weiglem można określićnaukę Jana Pawła jako teologiczną bombę zegarową, która eksploduje za wiele lat i odmieni oblicze naszej cywilizacji. Dziś nie rozumiemy jeszcze w pełni tego przewrotu. Jedno już jednak z nadchodzącego przewrotu lewicowa inteligencja zrozumiała: należy go powstrzymać, a Wojtyłową bombę - rozbroić i podłożyć bomby własnej produkcji.
W ramach światowej wojny z terroryzmem - zwłaszcza terroryzmem intelektualnym - Polacy powinni wreszcie pojąć smutną prawdę, że postępowe licho nie poszło spać, a w atmosferze pozornej życzliwości, udawanego dialogu i sztucznych uśmiechów wojna kulturowa toczy się w najlepsze. Skończyliśmy się jednać dla papieża, a zaczęliśmy - dla papieża - walczyć.
Więcej możesz przeczytać w 26/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.