Biskup i płot

Dodano:   /  Zmieniono: 
Austriacki biskup Ägidius Zsifkovics nie godzi się na budowę granicznego płotu mającego rzekomo chronić jego kraj przed najazdem imigrantów. Wiadomość tej treści, która obiegła europejskie media może wydawać się co najmniej dziwna – co ma katolicki hierarcha do granicy państwa? Ano ma, jako że Kościół jest właścicielem gruntów, na których zapora graniczna miałaby powstać.

Aby zrozumieć decyzje bpa Zsifkovicsa trzeba jednak znać miejscowy kontekst. Po pierwsze dość cyniczną i pełną hipokryzji grę władz austriackich, które podnosiły wielkie larum gdy własny płot na granicy z Serbią stawiali Węgrzy. Kanclerz Werner Faymann dopatrywał się w tym wręcz przejawów faszyzmu (choć jako Austriak mógłby w tym miejscu skorzystać z prawa siedzenia cicho, by zacytować francuskiego klasyka).

Gdy jednak okazało się, że fala migrantów to nie wymysł węgierskich sąsiadów, a Wiedeń zmienia się w obozowisko, Austriacy szybko zmienili zdanie - być może pod wpływem wyborów lokalnych w Górnej Austrii, gdzie nagle sukces odnieśli antyimigranccy radykałowie z Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ). Co więcej, własny płot Austria zaczęła budować na granicy ze Słowenią – a więc krajem należącym do Grupy Schengen. Rząd w Wiedniu przekonywał, że to żadne zasieki, a jedynie „umocnienia techniczne wokół szerokich furtek”, ale to już tylko humorystyczny przyczynek do historii propagandy.

Teraz nadeszła kolej na granicę z Węgrami. Nie wiadomo po co, bowiem na Węgry dociera dziś ledwie kilkunastu, góra kilkudziesięciu uchodźców dziennie, a sytuacja nie ma nic wspólnego z dramatem opisywanym szeroko zeszłego lata. Najwyraźniej jednak rząd uznał, ze w ten sposób przypodoba się wyborcom, którzy jakby zapomnieli o nie tak dawnej własnej euforii i o stawianej innym jako wzór „Wilkommenpolitik”.

Zdaje się, że biskup Zsifkovics ma nieco odmienne zdanie i biorąc pod uwagę okoliczności nietrudno go zrozumieć, bo chodzi nie tylko o uniwersalną miłość bliźniego. Jak wskazuje nazwisko jest on Chorwatem, ale nie żadnym imigrantem lecz przedstawicielem mniejszości osiadłej jeszcze w czasach wojen tureckich na pograniczu węgiersko-austriackim (dzisiejszy Burgenland). Jego rodzinna wieś to Güssing nosząca chorwacką nazwę Novigrad i węgierską Németújvár. Człowieka pogranicza, wychowanego w wieloetnicznym społeczeństwie, które od końca wojny domagało się obalenia żelaznej kurtyny, niełatwo namówić do popierania nowych zasieków.

Biskupi sprzeciw zwraca uwagę na bardzo istotną rzecz. Oczywiście nie można negować, że Europejczycy są przeciwni się fali imigrantów, którzy niosą zmiany cywilizacyjne i nie potrafią się identyfikować z europejskimi wartościami i kulturą. Przy tej okazji nie wolno jednak podcinać autochtonicznych kultur obecnych w Europie od setek, a nawet tysięcy lat. Tolerancja dla Chorwatów i Węgrów w Austrii (albo Kaszubów, Litwinów czy Białorusinów w Polsce) nie ma nic wspólnego z całkowicie wypaczoną i poddaną politycznej poprawności ideą „multikulti”.

Aby to zrozumieć trzeba jednak znać kontekst i sytuację mniejszości autochtonicznych. Biskup Zsifkovics najwyraźniej wie o tym więcej niż politycy w Wiedniu.