Paulina Młynarska w autoryzowanym wywiadzie. „Agresja pojawiała się nagle. Żyliśmy na polu minowym”

Paulina Młynarska w autoryzowanym wywiadzie. „Agresja pojawiała się nagle. Żyliśmy na polu minowym”

Paulina Młynarska
Paulina MłynarskaŹródło:Newspix.pl / Michal Piesciuk
– Co może myśleć sześciolatka, którą goni dorosły wielki mężczyzna? Musi przed nim uciekać najszybciej jak się da, jednocześnie szukając nory, żeby się bezpiecznie skryć. Mężczyzna ma obłęd w oczach, 190 cm wzrostu i jest jej ojcem – mówi w wywiadzie dla „Wprost” Paulina Młynarska, dziennikarka z pisarka.

Dedykujesz swoją książkę „wszystkim dorosłym dzieciom złym”, czyli takim, które czuły się winne, bo w dzieciństwie spotkało je coś złego. W dorosłym życiu walczą o to, żeby zacząć żyć szczęśliwie.

Traumy zapisują się nie tylko w psychice i pamięci, ale także w ciele, w tkankach, w mięśniach. W obliczu zagrożenia życia, podczas gwałtu, ataku przemocy, wypadku samochodowego, w ciele uruchamiają się chemiczne i biologiczne mechanizmy obronne. Dużo można zrobić psychoterapią, ale nie wszystko. Ja dopiero dzięki jodze i medytacji, dokopałam się do starych emocji i pokładów dziecięcej traumy zapisanych w ciele. I powoli zaczęłam je przepracowywać.

Jako dziecko bałaś się o własne życie?

A co może myśleć sześciolatka, którą goni dorosły wielki mężczyzna? Musi przed nim uciekać najszybciej jak się da, jednocześnie szukając nory, żeby się bezpiecznie skryć. Mężczyzna ma obłęd w oczach, 190 cm wzrostu i jest jej ojcem. Uwielbianym. Ukochanym, super tatusiem, który teraz, nie wiedzieć czemu, goni ją i krzyczy, że jak ją złapie, to zabije.

To się zdarzało, gdy twój tata, Wojciech Młynarski był w manii?

Tak, ale wtedy tego nie wiedziałam. Nikt nam, dzieciom, nie powiedział, że tata choruje na chorobę afektywną dwubiegunową. Przez kilkanaście lat myślałam, że mój ojciec z jakiegoś powodu od czasu do czasu bywa naprawdę złym człowiekiem! W stanach remisji choroby był cudowny, wesoły, opiekuńczy i ciepły. Młynarska Paulina, Wojciech Młynarski, choroba,

Masz za złe dorosłym, że nie zareagowali, nie ochronili ciebie ani rodzeństwa?

Ojciec miał wysoką pozycję nie tylko społeczną, ale też rodzinną. Był samcem alfa. Trudno się dziwić, że nikt nie chciał wziąć odpowiedzialności za to, co się działo w naszych czterech ścianach. Zwłaszcza że na zewnątrz byliśmy szczęśliwym domem pełnym muzyki, śmiechów i inteligenckich dyskusji. W tamtym czasie dorośli także nie mieli wiedzy ani narzędzi, by skutecznie ogarnąć chorego, a co dopiero zadbać o jego dzieci. Nie było specjalistów, leków, ośrodków. Nikt nie służył radą, jak należy postępować. No bo gdyby wiedziano, co robić, komu przyszłoby do głowy, żeby wysyłać mnie, kilkulatkę z ojcem w trasę koncertową, żebym pilnowała, żeby nie narozrabiał? Kończyło się tak, że porzucał mnie w hotelowym pokoju bez jedzenia i picia albo zapomniał mnie zabrać z jakiejś garderoby i ktoś znalazł mnie zakopaną pod płaszczami. Oczywiście mam żal do dorosłych, bo intuicyjnie powinni nas chronić, izolować, po prostu ewakuować nas, kiedy ojciec miał nawroty choroby. Ale winny był cały system. Jak jest przemoc, trzeba przecież reagować, bronić najsłabszych. Ale w Polsce wciąż panuje dulszczyzna. „Nie mów nikomu, co się dzieje w domu” przecież to hasło nadal wyszywa się na makatkach i wiesza nad kuchennym stołem. I ja też grałam w tę grę, jak cała moja rodzina.

Kiedy się dowiedziałaś, że ojciec cierpi na psychozę maniakalno-depresyjną?

Gdy miałam 14 lat. Przypadkiem podsłuchałam rozmowę dorosłych, gdzie padły słowa „szajba” i „psychiatryk”. Nikt się specjalnie nie kwapił, aby nam wytłumaczyć, co to za choroba i na czym polega. Zaraz po tym zaczęto mnie zabierać w odwiedziny do taty do szpitala psychiatrycznego. Dziś apeluję do wszystkich rodziców, którzy mierzą się z chorobą partnera: zastanówcie się, czy wasze dzieci rzeczywiście są gotowe na wizyty w takim miejscu. Ja nie byłam. Odwiedziny na oddziale były kolejnym traumatycznym przeżyciem.

Czy nastąpił moment przełomowy w twoich stosunkach z ojcem?

Szybko wyemigrowałam, a raczej uciekłam w wieku 16 lat za granicę, do Paryża. Tam jako młoda aktorka – miałam 20 lat – grałam małą rolę we francuskiej kampanii społecznej dotyczącej zaburzeń psychicznych. Grałam osobę ze schizofrenią, plan był oczywiście w szpitalu. Wtedy demony wspomnień wróciły. Zwierzyłam się z własnych doświadczeń lekarzowi, który był naszym konsultantem. Dużo mi opowiadał o chorobie taty, o leczeniu, o lekach nowej generacji. Pożyczył mi wiele książek. Wtedy dopiero zaczęłam rozumieć, jak straszna jest to choroba. I zaczęłam współczuć ojcu. Stało się oczywiste, że nie mogę mieć do niego pretensji ani żalu. On przecież też był ofiarą.

Oczekiwałaś od niego przeprosin?

Ojciec zawsze przepraszał, ale odkąd zrozumiałam istotę choroby, już nie musiał. Po ataku szału czuł się zdruzgotany, żałował, chociaż dokładnie nie pamiętał czego.

Czy kiedyś szczerze o tym porozmawialiście?

Gdy ja i moja siostra byłyśmy już dorosłe, same zostałyśmy mamami, zaczęłyśmy rozmawiać z ojcem poważnie i szczerze. Na początku nie chciał konfrontacji, urywał rozmowy, było mu wygodniej milczeć. Ale nie ustąpiłyśmy. Gdy zobaczył, że nie chcemy wziąć odwetu, a jedynie o niego zadbać, zaufał nam. Tłumaczyłyśmy, że nie może być tak, że rodzina drży w posadach za każdym razem, gdy choroba wraca. Że ma jeszcze ważną rolę do odegrania – jest dziadkiem, którego wnuczęta kochają i potrzebują. Że są leki nowej generacji, które skutecznie hamują chorobę i tak bardzo nie otępiają umysłu. Od tego czasu nasza rodzina zaczęła pomalutku w pewnych aspektach zdrowieć. Później, gdy mieszkałam w Kościelisku, ojciec przyjeżdżał w odwiedziny i zostawał nawet na kilka miesięcy. Wiele razy opowiadał mi bardzo intymnie o chorobie widzianej z własnej perspektywy. Cieszyłam się, że tak bardzo się otworzył. To był dla nas błogosławiony czas.

Cały wywiad dostępny jest w 39/2019 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.