„Ostatni taniec”, portret Michaela Jordana. Dlaczego serial Netfliksa odniósł taki sukces?

„Ostatni taniec”, portret Michaela Jordana. Dlaczego serial Netfliksa odniósł taki sukces?

Michael Jordan
Michael Jordan Źródło: Facebook / @michaeljordan23pl
„Ostatni taniec”, portret Michaela Jordana i opowieść o drodze do sukcesu Chicago Bulls, w ciągu chwili stał się jedną z najpopularniejszych pozycji Netfliksa. Nic dziwnego. Ostatnio coraz częściej w sporcie znajdujemy odbicie rzeczywistości.

Zegar odlicza sekundy do końca meczu. Ostatnie podanie, ostatni rzut do kosza. Piłka leci nad głowami przeciwników, odbija się od obręczy – raz, drugi, aż wpada do siatki, a zdobyte punkty przesądzają o wyniku meczu. Filmowcy kochają tę scenę, widzowie tym bardziej. A „Ostatni taniec” to dziesięć godzin podobnych obrazów.

Serial dokumentalny jest opowieścią o drodze Chicago Bulls do sukcesu w latach dziewięćdziesiątych. Głównym bohaterem pozostaje tu Michael Jordan. Jason Hehir pokazuje, jak jego geniusz, dyscyplina i ambicje stały się motorem napędowym całej drużyny. Ale reżyser zręcznie oddaje też tarcia w złożonym z indywidualistów zespole, konflikty, zderzenia temperamentów. Zręcznie wplata w historię życiorysy innych zawodników: z niemniej kultowymi Scottiem Pippenem i Dennisem Rodmanem na czele. Gdzieś obok zaś są biznes, sponsorzy, dyrekcja klubu, a wszystko wśród popkulturowych rekwizytów z epoki i z ówczesnym hip-hopem w tle. Z Barackiem Obamą wspominającym, jak nie stać go było na bilety na mecze, a marzył, żeby obejrzeć Jordana w akcji.

– Wszystko pięknie, tylko dlaczego Michael przy okazji obraża innych? – studzi entuzjazm koszykarz Kendrick Perkins. Wskazuje, że gwiazdor złamał wszelkie niepisane zasady funkcjonujące między sportowcami, zdradził tajemnice kolegów, a wielu zniesławił. Od serialu dystansuje się kilku dawnych graczy Chicago Bulls, którzy wskazują nieścisłości albo wręcz przekłamania w opowieściach głównego bohatera. I pewnie mają rację. Współproducent Michael Jordan wymarzył sobie celuloidowy pomnik, w którym jego przewinienia zostaną wybielone. Ale co z tego? Jak mówi Krzysztof Czabański: dzisiaj liczy się „narracja”. A Netflix proponuje serial, który ogląda się jak najlepszą rozrywkę i który świetnie wpisuje się w panujące trendy. Choć wcześniej gatunek kina sportowego powoli zanikał, w ostatnich latach odżył z dużą siłą. Bo „Ostatni taniec”, „Diego”, „Borg/McEnroe. Między odwagą a szaleństwem”, „Wojna płci” czy „Le Mans ‘66” to nie tylko biografie wybitnych jednostek. Sport jak soczewka skupia w nich przemiany społeczne drugiej połowy XX w.

Artykuł został opublikowany w 18/2020 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.