„Od nas samych zależy, jak zapamiętamy ten rok”. PAH rusza z kampanią „Jesteśmy w tym razem”

„Od nas samych zależy, jak zapamiętamy ten rok”. PAH rusza z kampanią „Jesteśmy w tym razem”

Irak. Informowanie o COVID-19
Irak. Informowanie o COVID-19 Źródło:PAH
Rok 2020 został naznaczony przez pandemię koronawirusa, a zagrożenie epidemiczne wywołało nieoczywiste na pierwszy rzut oka problemy. – Jeśli mamy wyjść z tego kryzysu silniejsi, to nie możemy zapominać o reszcie świata, bo sam wirus pokazał jak bardzo współzależny jest nasz świat – powiedział Rafał Grzelewski, rzecznik PAH, w rozmowie z Wprost.pl.

Magdalena Frindt, Wprost.pl: Pandemia koronawirusa pokazała, jak kruchy jest znany nam świat. Można powiedzieć, że dotknęła ona wszystkich, ale nie w równym stopniu, uwypuklając i tak już gigantyczne nierówności. Widzą to Państwo podczas prowadzonych przez PAH działań?

Rafał Grzelewski, rzecznik PAH: Zawsze mam kłopot, żeby mówić o nierównościach w świecie, bo dopóki ich się nie zobaczy na własne oczy, to wydają one się czymś szalenie abstrakcyjnym, zupełnie nierzeczywistym i trudno je przekazać słowami. Te ostatnie miesiące to bezwzględnie najtrudniejszy okres od lat, ale w krajach, w których PAH działa stale, zwłaszcza w Afryce i Bliskim Wschodzie, obserwujemy teraz dramatyczne pogorszenie się sytuacji. Niestety pandemia nałożyła się na różne nieszczęścia i je dodatkowo napędziła.

Chyba najbardziej drastyczny przykład to problem z brakiem dostępu do żywności. Zapewne dla wielu osób to będzie niespodzianka, ale mniej więcej do 2014 roku przez dekadę globalny poziom niedożywienia malał. Świat stawał się spokojniejszy i bardziej dostatni. Potem pozytywny trend zaczął się zmieniać i liczba osób wymagających wsparcia żywnościowego znów zaczęła rosnąć. Głównym sprawcą są duże konflikty zbrojne, przede wszystkim w Jemenie i Syrii, ale też zapaść ekonomiczna w Wenezueli oraz zmiany klimatyczne, takie jak coraz częstsze susze i powodzie. W tym roku ONZ szacuje, że bezpośrednio w związku z pandemią liczba głodujących może się podwoić!

Koronawirus w wielu krajach jest nazywany „wirusem głodu", bo to jego skutki ekonomiczne są najbardziej odczuwalne dla ludzi, a nie zagrożenie zdrowotne.Tam, gdzie działa PAH, większość ludzi pracuje na dniówki, czyli dostaje pieniądze po każdym dniu pracy. Zwykle są to sumy, które pozwalają na zakup jedzenia, niewiele więcej. W momencie, kiedy władze ogłaszają restrykcje w przemieszczaniu się i wychodzeniu z domów, a czasami nawet bezwzględne godziny policyjne, to ludzie z dnia na dzień tracą źródła utrzymania i nie mają po prostu za co kupić jedzenia.

Oprócz tego, tak jak wszędzie, są tam ograniczenia transportowe i komunikacyjne, przerywane są łańcuchy dostaw, wobec czego ceny żywności bardzo wzrastają. Ale też sytuacje wydawałoby się bardzo prozaiczne są w stanie poważnie utrudnić dostęp do jedzenia, bo często głównym miejscem zaopatrzenia w żywność są bazary, a gdy te są zamykane, to czasami nie ma alternatywy, że można iść do supermarketu. To są rzeczy, które nasi pracownicy obserwują na własne oczy i z czym się zmagamy każdego dnia.

Czy znaleźliśmy się w błędnym kole i jesteśmy w tej sytuacji bezradni? Jest przecież wiele sposobów pomocy w walce z głodem – nie tylko te związane z przekazywaniem żywności.

Podstawowy warunek, żeby uporać się głodem i niedożywieniem na świecie to zaprowadzenie pokoju, a mamy mnóstwo konfliktów zbrojnych, które trwają od lat, są konfliktami zapomnianymi, przeciągającymi się, bez pomyślnych rokowań na trwałe zakończenie.

Ale nie jesteśmy zupełnie bezradni. Nawet w takich krajach, gdzie skala niedożywienia jest porażająca, mamy możliwości działania na rzecz bardzo realnej poprawy sytuacji tysięcy ludzi. Nawet nie zawsze musi się to wiązać z dostarczaniem paczek z żywnością. Jeśli są warunki, to np. w Sudanie Południowym przekazujemy ludziom nasiona lub zwierzęta gospodarskie, prosty sprzęt rolniczy i wspieramy ich w sposobach gospodarowania, dzięki czemu mogą sobie wyprodukować żywność i uniezależnić się od pomocy humanitarnej. Niejednokrotnie nasze działania koncentrują się na zapewnieniu bezpiecznego dostępu do wody, bo dzięki niej można nawodnić pole i dać pić zwierzętom gospodarskim. Wiele osób też choruje przez skażoną wodę, nie mają wtedy sił, żeby iść do pracy czy coś sobie ugotować, więc czysta woda to podstawa także w walce z głodem i niedożywieniem.

Dość trudne do wyobrażenia konsekwencje, bez zagłębiania się w lokalne problemy, niesie za sobą pandemia koronawirusa i wprowadzone w odpowiedzi na nią restrykcje np. na Ukrainie.

Ukraina jest nam bardzo bliska, a jednak trochę zapominamy o dramacie u naszego wschodniego sąsiada. Stale trzeba przypominać, że we wschodniej części kraju wciąż toczy się konflikt zbrojny i choć formalnie niedawno ogłoszono wstrzymanie ognia, to codziennie notowane są incydenty związane z jego łamaniem. Kraj jest praktycznie podzielony na część kontrolowaną przez rząd w Kijowie i będący poza kontrolą rządu. Obie części dzieli tzw. linia kontaktu, de facto linia frontu.

To jest bardzo specyficzny obszar, bo wciąż mieszka tam ponad 5 mln ludzi, z czego ponad 3,5 mln wymaga pomocy humanitarnej. Wielu młodych wyjechało, zostały osoby starsze, samotne, schorowane, więc bardzo narażone na zachorowanie na COVID-19.

Teraz, w związku z pandemią, punkty kontrolne zostały zamknięte, więc ludzie, którzy mieszkają po stronie niekontrolowanej przez rząd, nie mają możliwości odebrania emerytury, bo po świadczenie trzeba fizycznie udać się na drugą stronę. Niektórzy z desperacji starają się te punkty ominąć i giną od min, bo wschodnia Ukraina to jeden z najbardziej zaminowanych obszarów na świecie.

Oprócz tego nie działa lokalny transport, nie można się dostać do lekarza, a i lekarze mają problem z dojazdem do pacjentów. Nasi pracownicy znają setki przypadków ludzi, którzy zostali zamknięci w czterech ścianach. Zwykle są to seniorzy, których bliscy wyjechali albo zmarli i zostali kompletnie sami. Czasami są to osoby obłożnie chore, z ograniczoną mobilnością. Robimy im zakupy, zaopatrujemy w sprzęt rehabilitacyjny, pomagamy w domu, bo trzeba np. porąbać drewno i napalić w piecu albo posprzątać, ale myślę, że też szczególnie ważna teraz jest zwykła, ludzka rozmowa, poczucie, że ma się w kimś oparcie. Bo równie bolesna co różne niedomagania fizyczne jest głęboka samotność tych ludzi. Wiadomo też, że w związku z pandemią na Ukrainie bardzo wzrosło bezrobocie, powiększyła się skala ubóstwa, bardzo też wzrosła liczba samobójstw, zwłaszcza wśród mężczyzn. W szpitalach brakuje sprzętu medycznego, a średnia wieku lekarzy to ponad 60 lat.

W dobie pandemii koronawirusa wprowadzony jest szereg ograniczeń dotyczących chociażby przemieszczania się. Jak to wpływa na Państwa pracę, a co za tym idzie, w jaki sposób docierają Państwo w różne zakątki świata z pomocą?

PAH podlega tym samym ograniczeniom, które nakładane są na wszystkie inne organizacje humanitarne. W krajach, w których działamy, były i czasami nadal są wprowadzane restrykcje, czasami daleko bardziej surowe niż te, które stosowano w państwach europejskich.

Wspominałem już o godzinach policyjnych, ale czasami też nie można było w ciągu dnia opuszczać miast, wiele dróg było zablokowanych, czasami wprowadzano też okresowe zakazy wstępu do obozów dla uchodźców. Trzeba było się dostosować do tych okoliczności albo zmodyfikować sposoby dostarczania pomocy. Np. nie robiliśmy dużych dystrybucji środków czystości czy szkoleń z higieny i rozbijaliśmy je na mniejsze grupy, ale to z kolei powodowało problemy logistyczne.

Przy tej okazji też prowadzimy szkolenia informujące o koronawirusie, bo ludzie, którym pomagamy, często nie mają dostępu do rzetelnych źródeł wiedzy i nie zdają sobie sprawy, że to nie jest zwykła grypa albo przeziębienie. A ryzyko związane z niepomyślnym przebiegiem choroby jest bardzo duże, bo np. w Jemenie połowa ośrodków zdrowia została zniszczona w czasie wojny. Jeżeli ktoś musiałby korzystać ze wsparcia terapii tlenowej, to praktycznie nie ma na to szans. Więc np. w Jemenie nasze działania koncentrują się w tej chwili na doposażaniu lekarzy w środki ochrony osobistej.

Z kolei na Ukrainie, jeśli nie ma konieczności fizycznego kontaktu, zapewniamy wsparcie przez telefon. W Libanie, ze wsparciem polskiego MSZ, uruchomiliśmy we wrześniu specjalny ośrodek szkoleniowy. To jest projekt, który jest bezpośrednią odpowiedzią na zmieniający się przez pandemię rynek pracy. Prowadzimy tam dla młodzieży, przede wszystkim uchodźców, bardzo innowacyjne kursy, które mają im dać szansę na wyróżnienie się na rynku pracy. Uczymy robotyki, programowania, druku 3D i przedsiębiorczości. Aktualnie wszystkie kursy odbywają się zdalnie, bo w Libanie w związku z bardzo wysoką liczbą zachorowań wprowadzono surowy lockdown.

Ruszają Państwo ze specjalną kampanią pt. „Jesteśmy w tym razem". Do kogo jest skierowana i na czym polega?

Ta kampania jest skierowana do wszystkich, którzy na koniec tego trudnego roku chcieliby zrobić coś dobrego. Brzmi to może górnolotnie, ale uważam, że od nas samych zależy, jak zapamiętamy ten rok. Z jednej strony możemy zapamiętać go jako pełen cierpienia i trudności, ale przecież nie brakowało przykładów bezinteresownej wzajemnej pomocy, empatii i solidarności.

Zbliża się koniec roku, tradycyjny okres, kiedy dzielimy się i dajemy sobie prezenty. Mówimy „Jesteśmy w tym razem", bo kryzys dotknął całą ludzkość, aczkolwiek nie wszystkich w jednakowym stopniu. My pomagamy ludziom, którzy znaleźli się w szczególnie trudnym położeniu, często na granicy życia i śmierci, w krajach, w których trwają konflikty zbrojne, albo katastrofy naturalne. Jeśli mamy wyjść z tego kryzysu silniejsi, to nie możemy zapominać o reszcie świata, bo sam wirus pokazał, jak bardzo współzależny jest nasz świat. A czasami nie potrzeba wiele, żeby realnie komuś pomóc, nawet jeśli mieszka w Sudanie Południowym czy Somalii. Ludzie wpłacają na pomoc np. 100 zł, a jak się zbierze jeszcze 150 takich osób, to możemy wybudować ujęcie wody w szkole w Somalii.

Czy widzą Państwo już światło w tunelu w związku z pojawiającymi się informacjami o szczepionce? Jakie są Państwa plany na najbliższe miesiące?

Chyba jak każdy pokładamy wielkie nadzieję, że dzięki szczepieniom skończy się pandemia, co w przypadku organizacji humanitarnych oznacza przede wszystkim, że będą luzowane restrykcje i w rezultacie łatwiejsze będzie docieranie do ludzi z pomocą na miejscu. Drugie wielkie zagrożenie jakie teraz dostrzegamy, to kryzys gospodarczy i groźba malejących darowizn od darczyńców, a przecież możemy działać tylko dlatego, że mamy wsparcie finansowe płynące od osób prywatnych.

Oczywiście teraz każdy bardzo dokładnie ogląda każdą złotówkę, martwimy się o pracę, rodziny, w ogóle o przyszłość. Ale PAH działa od blisko 28 lat i rodziła się w czasach też dla nas kryzysowych, a jednak w geście wielkiej solidarności pomagaliśmy oblężonemu wówczas Sarajewu. W tym czasie mnóstwo się zmieniło, ale to co jest w Polakach trwałe to kultura dawania, czyli postawa dzielenia się z tymi, którzy potrzebują pomocy. Bez względu na to, czy mieszkają tuż obok nas, czy na drugim końcu świata.

Czasami ludzie nas pytają czego nam życzyć, a my jesteśmy trochę jak lekarze, którzy życzyliby sobie, żeby mieć jak najmniej pracy. Niestety liczba osób wymagających pomocy humanitarnej wzrasta. Na pewno będziemy się koncentrować na krajach, w których mamy możliwości sprawnego niesienia pomocy i jesteśmy obecni stale – Sudan Południowy, Somalia, Irak, Jemen, Ukraina. Ale jesteśmy też gotowi na wydarzenia nagłe, tak jak w tym roku pomagaliśmy mieszkańcom zniszczonego przez wybuch Bejrutu.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.

Wesprzyj kampanię Polskiej Akcji Humanitarnej „Jesteśmy w tym razem"

  • Poprzez stronę https://www.pah.org.pl/razem
  • Przelewem na konto nr: 02 2490 0005 0000 4600 8316 8772 z dopiskiem „Jesteśmy w tym razem"

Czytaj też:
„Wybuch w tragiczny sposób wpycha Liban na bardzo złą drogę”. Tak wygląda Bejrut po eksplozji

Galeria:
PAH działa w wielu krajach. Zdjęcia z akcji pomocowych