Dymisja Greniucha nie zamyka sprawy. „Szarek powinien wylecieć z hukiem”

Dymisja Greniucha nie zamyka sprawy. „Szarek powinien wylecieć z hukiem”

dr Tomasz Greniuch podczas organizowanego przez IPN wideoczatu z historią
dr Tomasz Greniuch podczas organizowanego przez IPN wideoczatu z historią Źródło: YouTube / IPNtvPL
Tomasz Greniuch, działacz Obozu Narodowo-Radykalnego, nie jest już szefem wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Odkąd otrzymał nominację z rąk szefa IPN Jarosława Szarka było zresztą jasne, że jego „przygoda” z Instytutem nie potrwa długo.

Mianowanie na takie stanowisko osoby ze środowiska neofaszystowskiego to przesada, nawet jak na bardzo niskie standardy rządów PiS. Liczne głosy oburzenia, jakie podniosły się zarówno w Polsce jak i za granicą, wróżyły nieuchronny koniec jego kariery na stanowisku kierowniczym w IPN.

Jednak dymisja Greniucha nie zamyka sprawy. Po pierwsze dlatego, że szkody dla wizerunku Polski, szczególnie w zagranicznych mediach i kręgach opiniotwórczych, są ogromne. Po wtóre zaś, nominacja dla „hailującego” historyka nie była wynikiem niedopatrzenia, czy wypadkiem przy pracy, a konsekwencją prowadzonej przez lat polityki zapraszania skrajnych środowisk nacjonalistycznych do głównego nurtu polskiego życia publicznego.

Czytaj też:
Nieznana przeszłość Tomasza Greniucha. Z ONR do władz organizacji założonej przez wiceministra z Solidarnej Polski

Powołanie neonazisty na ważne stanowisko państwowe nie miało prawa zdarzyć się w żadnym cywilizowanym kraju. W Polsce jest policzkiem wymierzonym pamięci milionów ofiar hitlerowskich Niemiec oraz setkom tysięcy żołnierzy Armii Krajowej i innych formacji ruchu oporu.

To rzecz poza jakąkolwiek dyskusją. Dla takich postaw i osób, które je promują nie może być miejsca w przestrzeni publicznej. Nie powinno być też miejsca dla nikogo, kto takie środowiska wspiera. Jarosław Szarek powinien z hukiem wylecieć ze stanowiska prezesa Instytutu Pamięci Narodowej.

Niestety w Polsce jest inaczej. W latach 90-tych XX wieku środowiska skrajnie nacjonalistyczne jakkolwiek obecne i czasami głośne, były jednak poza marginesem oficjalnego życia publicznego. Ich droga do polityki głównego nurtu zaczęła się od projektu politycznego Romana Giertycha – Ligii Polskich Rodzin. Po upadku LPR parasol nad środowiskami narodowymi roztoczyło Prawo i Sprawiedliwość.

Odkąd władzę w Polsce objęła Zjednoczona Prawica, środowiska nacjonalistyczne czy neofaszystowskie pozostają właściwie bezkarne.

Nominacja historyka wznoszącego nazistowskie pozdrowienie to bulwersujący, ale tylko jeden z przykładów tego zjawiska.

Liczne marsze i wystąpienia środowisk wprost odwołujących się do tradycji faszyzmu czy nazizmu są dziś w Polsce na porządku dziennym. Organy ścigania pozostają niesłychanie pobłażliwe dla ich wybryków. Dobrym tego przykładem jest całkowicie bierna postawa prokuratury wobec licznych wypowiedzi byłego już księdza Jacka Międlara.

Czytaj też:
Janusz Kowalski komentuje sprawę dymisji Tomasza Greniucha. „Absolutni debile”

Flirt obecnej władzy ze środowiskami skrajnie prawicowymi to bardzo niebezpieczna droga. Tolerowanie i pobłażanie poglądom neofaszystowskim przez obecną władzę robi Polsce fatalną „reklamę” na świecie i niebezpiecznie legitymizuje je w kraju. Zdobywanie głosów wyborców ma, a przynajmniej powinno mieć, jakąś granicę. Tą granicą powinno być absolutne i zdecydowanie potępienie i zwalczanie wszelkich środowisk odwołujących się do faszyzmu czy nazizmu, a także komunizmu.

W kraju tak doświadczonym przez te dwa straszne totalitaryzmy jak Polska, osoby odwołujące się do nich powinien spotykać powszechny ostracyzm i zdecydowana reakcja organów ścigania.

Miejsce faszystów jest zawsze poza marginesem życia publicznego, nigdy na wysokich stanowiskach państwowych.

Z zażenowaniem stwierdzam, że tak oczywiste sprawy trzeba przypominać rządzącym ledwie kilkadziesiąt lat po zakończeniu rozpętanej przez nazistów wojny, która pochłonęła miliony istnień obywateli Rzeczypospolitej.

Źródło: Wprost