Polska wielu narodów

Polska wielu narodów

Dodano:   /  Zmieniono: 
 
Jeżeli nie podniesiemy szlabanów na wschodnich granicach i nie złagodzimy polityki imigracyjnej, najpierw grozi nam katastrofa demograficzna, a potem gospodarcza – alarmują ekonomiści, a popierają ich niektórzy politycy. W niedalekiej przyszłości ulice Warszawy powinny być równie różnorodne pod względem etnicznym co Londynu, a cudzoziemcy mogliby wytwarzać nawet 10-15 proc. polskiego PKB.
Jeśli chcemy utrzymać konkurencyjność naszej gospodarki, już dziś powinniśmy się otworzyć na 2-3 mln imigrantów – mówi prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów, ekonomista Business Centre Club. Zdaniem Gomułki wolny rynek potrafi zagospodarować każde ręce chętne do pracy. A imigranci to dla sponiewieranego kryzysem rynku zastrzyk cennej energii. – To ludzie odważni, przedsiębiorczy i utalentowani. Przyjmując ich, Polska zyskiwałaby nie tylko liczebnie, lecz także jakościowo – twierdzi prof. Gomułka. Otwarcie na cudzoziemców to prosty sposób na łagodzenie skutków starzenia się społeczeństwa. W ciągu kolejnych 30 lat liczba osób w wieku produkcyjnym w Polsce zmniejszy się o ponad 4,5 mln. – Pracę będzie kończyć pokolenie powojennego baby boomu, a na rynek wkroczy mniej liczne pokolenie z początku lat 90. Emigranci są nam pilnie potrzebni – zwraca uwagę dr Piotr Szukalski, demograf z Uniwersytetu Łódzkiego.

Ekonomiści i demografowie już dziś przekonują, że wzrost liczby osób pracujących w Polsce dałby gospodarce niesamowitego „kopa". Dr Wiktor Wojciechowski, ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju, szacuje, że gdyby podwyższyć udział pracujących w populacji do poziomu Europy Zachodniej (67 proc.), to liczba osób aktywnych zawodowo musiałaby wzrosnąć o ponad 1,9 mln. Dzięki temu moglibyśmy liczyć na wzrost gospodarczy wyższy o 0,8-1,2 proc. rocznie. Jeśli zestawić liczbę pracujących Polaków (jest ich tylko 15 mln) z pracującymi w Polsce obcokrajowcami (570 tys. plus nawet 300 tys. osób pracujących nielegalnie), to się okaże, że już teraz cudzoziemcy mają znaczący wpływ na naszą gospodarkę. Mogą wypracowywać – zależnie od szacunków – od 3 proc. do 5 proc. PKB. Precyzyjną liczbę trudno wyliczyć ze względu na brak wiarygodnych danych na temat wielkości szarej strefy.

Możemy się pochwalić sporą grupą cudzoziemców, którzy akurat w Polsce postanowili założyć własne firmy. W 2009 r. na listę 100 najbogatszych Polaków „Wprost" awansował Ngoc Tu Tao, Wietnamczyk z polskim paszportem, któremu zawdzięczamy pojawienie się na rynku tzw. chińskich zupek.Należąca do Tao spółka Tan Viet International w Łęgowie koło Gdańska jest jednym z największych importerów i dystrybutorów produktów orientalnych w Polsce.

Warszawa jest drugim po Paryżu największym ośrodkiem emigracyjnym Wietnamczyków na świecie. Mimo to są oni najmniej zasymilowaną mniejszością w Polsce. W podwarszawskim Raszynie „azjatycki deweloper" stworzył osiedle, którego mieszkańcy to w większości handlowcy z pobliskich centrów handlowych w Wólce Kosowskiej. To drugie po osiedlu Za Żelazną Bramą skupisko Azjatów w Warszawie. Wietnamczycy mają też własne sklepy i sieć zaopatrujących je hurtowni. W pobliżu dworca PKS Stadion znajduje się ich świątynia. Mają również gazety wydawane w języku wietnamskim, a nawet własną ligę futbolową.

Więcej w poniedziałkowym wydaniu tygodnika "Wprost"