Odpaństwowić pamięć!

Odpaństwowić pamięć!

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tomasz Lis (fot. WhiteSmoke Studio)
Sejm za chwilę zajmie się wyborem nowego szefa IPN. Powinien jednak zająć się czymś zupełnie innym – likwidacją tej całkowicie zbędnej i szkodliwej instytucji.
Najpierw słów kilka o tym, czym Sejm zajmie się na pewno, bo na to  drugie zapewne odwagi już mu nie starczy. Oto jest kandydat na nowego szefa. To Łukasz Kamiński, przez lata współpracownik Janusza Kurtyki. Na  prawicowym portalu czytam, że chce on chronić spuściznę Kurtyki. Dzyń, dzyń, dzyń – odzywają się dzwonki alarmowe. Spuściznę? Przez lata za  kadencji pana Kurtyki obserwowaliśmy skrajne zideologizowanie tej instytucji, która na własne życzenie wmanewrowała się w sojusz z partią PiS.

Symbolem była tu historia niszczenia za państwowe pieniądze Lecha Wałęsy. Prezes PiS Wałęsy nienawidził i nim gardził, czego dowody dawał przez lata. Wałęsę należało więc wykończyć. Przy okazji można by  wzmocnić tezę, że III RP była z nieprawego łoża, i odreagować swe kompleksy, że w dziele obalenia komuny prawdziwe zasługi mają nie nasi. Żeby Wałęsę zgnoić, trzeba było jego historię sprowadzić do epizodu „Bolkowego". Zadania tego chętnie, najwyraźniej z pełnym błogosławieństwem pana Kurtyki, podjęli się panowie Cenckiewicz i  Gontarczyk. Ich dziełko o Wałęsie mogło jednak nie przejść nawet przez IPN-owskie procedury sprawdzające rzetelność publikacji. Pan Kurtyka procedury więc ominął, a do dziełka dopisał wstępik. Trudno całą działalność IPN sprowadzić do tego wydarzenia, ale trudno też nie uznać, że było one dla IPN symboliczne.

Tyle w temacie „spuścizna". Kto od tamtego skandalu odciąć się definitywnie nie potrafi, na żadną posadę szefa IPN nie zasługuje. A pan Kamiński nie potrafi. Co mówi o epoce Kurtyki? „Po przejęciu władzy w IPN przez Kurtykę to był ten sam IPN, choć wiele się zmieniło". Pięknie. Przypomina się hasło wywieszone w  1989 r. na gmachu KC – „Partia ta sama, ale nie taka sama". Otóż panie doktorze Kamiński – po przejęciu władzy w IPN przez pana Kurtykę zmieniło się wszystko, a instytucja, w której także pan dyrektorował, całkowicie się skompromitowała. Dr Kamiński nie potrafi odpowiedzieć na  pytanie, czy opublikowanie takiej książki o Wałęsie było błędem. Za to o  książce Grossa Kamiński wie, że IPN by jej nie wydał. Tam nie wie, tu wie. Jego prawo, tylko dlaczego ma takie decyzje podejmować za moje i  państwa pieniądze?

W normalnym kraju ma się prawo ukazać i  książka Grossa, i książka Gontarczyka oraz Cenckiewicza. Jak książka ma  chętnego wydawcę, to wydawca ją wydrukuje. Jak czytelnik będzie chciał, to ją przeczyta. A jak krytyk będzie odczuwał potrzebę, to ją pochwali albo skrytykuje.

Byłoby najlepiej, gdyby państwo zajęło się żłobkami, autostradami i gazem łupkowym. Państwo może oczywiście dotować książki, ale niech nie przystawia im państwowej pieczęci. O historii piszą pani Applebaum, pan Davies, pan Snyder i pan Zamojski – nikt z  nich IPN do tego nie potrzebował, a jakoś to i owo udało im się napisać.

Od zawsze drażniła mnie sama nazwa: Instytut Pamięci Narodowej, nie tylko ze względu na jej pretensjonalność. Instytut Pamięci? A niby dlaczego pamięć miałaby być zinstytucjonalizowana? I  niby dlaczego miałaby być narodowa? Pamięć Polaków, to rozumiem. Jeden Polak ma taką, drugi inną. Może ten pierwszy ma lepszą, a drugi trochę zdeformowaną, może pierwszy wyciąga z historii wnioski słuszne, a drugi zupełnie niesłuszne. Ale niby dlaczego o tym, które są słuszne, miałoby decydować państwo? W poprzednich latach decydowało, bo jednego kandydata na szefa IPN udało się podłymi metodami odstrzelić, a drugi czuł w  sobie ideologiczną gotowość do wspierania jedynie słusznej wersji historii. A ja miałem inną, więc dlaczego miałem sponsorować jego wizję. Tak samo słuszne pretensje mogliby mieć ludzie prawicy, gdyby IPN stał się na przykład słusznolewicowy. Mam pomysł, jak takich sytuacji uniknąć – skasować IPN!

Polska nie potrzebuje kosztującego grube miliony Ministerstwa Historii i Prawdy. Nie ma takiej roboty IPN, której nie  mogłyby wykonać inne instytucje. Historycy z uniwersytetów i z PAN albo niehistorycy, jak mają taką ochotę, niech piszą książki. Prokuratorzy, jeśli jest taka potrzeba, niech wszczynają śledztwa. Od edukacji jest Ministerstwo Edukacji, a od narodowego dziedzictwa – Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa (nawiasem mówiąc, jeszcze jedna grafomańska i  pretensjonalna nazwa). Teczki można przekazać do Archiwum Akt Państwowych. Albo oddać je Wildsteinowi i Graczykowi. Niech czytają, piszą, potępiają. Likwidacja IPN byłaby operacją trudną i bolesną, ale  uspokajam, Polska ją przeżyje, historia i pamięć też.

Rozumiem, że PO, wspierająca w swoim czasie powołanie CBA, lustrację w radykalnej wersji, kandydaturę pana Kurtyki i inne pisowskie pomysły, wciąż ma w  swym ciele jad po prawicowym ukąszeniu. Ale warto się go pozbyć do końca bez strachu przed wrzaskiem, że oto znowu zamach na wolność słowa, pamięć, historię i diabli wiedzą co jeszcze. Kandydaturę Łukasza Kamińskiego na szefa IPN należy odrzucić. A zaraz potem zlikwidować trzeba IPN. I w imię taniego państwa, i w imię państwa normalnego.