Ustawka 2011

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tomasz Lis, fot. WhiteSmoke Studio
Podobno PiS chce w tych wyborach obniżyć frekwencję, by zwiększyć swe szanse na dobry wynik. Ale wspierają w tym PiS szerokie rzesze politycznych błaznów i ekshibicjonistów.
Intrygująca jest ta wszechbłazenada. Każe bowiem zadać pytanie, czy  świadczy ona bardziej o zidioceniu polityków, czy może jednak bardziej o  zidioceniu mediów, które ową błazenadą się żywią. Choć oczywiście jest i  wariant trzeci. Może to swoista symbioza zidiociałych polityków i  zidiociałych mediów odpowiadających na oddolne zapotrzebowania zidiociałej publiki. Bo skoro media pokazują polityków, jak robią z  siebie błaznów, to znaczy, że ludzie właśnie błaznów chcą oglądać, co  oznacza, że elektorat średnio kuma, o co idzie w normalnej demokracji i w  prawdziwych wyborach. W to ostatnie jednak nie wierzę. Bo skoro ludzie oglądają programy, w których występują politycy, i w ogóle w  jakimkolwiek stopniu polityką zawracają sobie głowę, to może jednak wybory, politykę i państwo traktują poważnie. A jeśli tak, to jest całkiem prawdopodobne, że błaznów oglądając, nie podskakują na fotelach, klaszcząc w dłonie i wydając okrzyki zachwytu, ale w te fotele zapadają się głębiej i głębiej w poczuciu coraz większej desperacji i coraz większego zażenowania. Chcę w każdym razie wierzyć, że taki odruch jest i  że jest masowy.

Ja nie apeluję o uważne studiowanie partyjnych programów. Rozumiem, że są pisane raczej, żeby były, niż żeby je czytać, a tym bardziej wcielać w życie. Naprawdę zdaję też sobie sprawę, że w erze polityki telewizyjno- -internetowej musi ona częściej niż kiedykolwiek wcześniej operować skrótem, znakiem, sygnałem i symbolem. W porządku. Tylko dlaczego musi to być taka straszliwa tandeta jak u nas teraz? Pani minister ze spuszczonymi galotami, minister z prezydenckiej kancelarii w  przedwyborczym ekspresowym tempie podrzucający żelastwo, by móc wyeksponować klatę, pan przewodniczący zaprzęgający do swej kampanii skądinąd sympatyczne córki, ustawki z dziećmi, z żonami, z mężami, z  dziatwą wszelaką, przylepione uśmiechy, ta minoderia, to mizdrzenie się. Jeszcze cekinki, błyszczyk, brylantynka i mielibyśmy „Taniec z  gwiazdami". Może z jedną różnicą. W telewizyjnym show uczestnicy naprawdę muszą się napocić, żeby na parkiecie coś pokazać.

Politycy masowo i bez zahamowań prezentują nam swoje wdzięki i  dźwięki. Pytanie, czy robią to z powodu swego infantylizmu, czy też cynizmu. I pytanie, co jest gorsze. Jeśli z infantylizmu, to znaczy, że  przedstawicielami narodu chcą być głupcy. Jeśli z cynizmu, to znaczy, że  wychodzą z założenia, iż w celu zostania przedstawicielem narodu głupków głupka trzeba udawać. Mam wrażenie, że źródłem ich motywacji jest kombinacja infantylizmu i sprytu. Robią tak, bo jakoś zaistnieć muszą, a inaczej nie mogą. Istotniejsze jest pytanie o efekty. A efekt jest taki, że miliony ludzi jakoś tam sprawami publicznymi jednak zainteresowane: 1. albo do wyborów nie pójdą; 2. albo pójdą w poczuciu absmaku, lecz jednak na kogoś zagłosują; 3. albo pójdą w poczuciu absmaku i wrzucą do urny nieważne głosy.

Profesor Król napisał we „Wprost" dwa tygodnie temu, że się niską frekwencją nie martwi, bo jak ktoś nie głosuje, to znaczy, że niewiele rozumie, a jak nie rozumie, to i po co miałby głosować. Zgoda. Ale co z  tymi wszystkimi, którzy głosować nie chcą właśnie dlatego, że rozumieją. Co z tymi, którym nie odpowiada, że są traktowani jak banda przygłupów i  którym nie podoba się zamiana wyborów w tandetny reality show?

Jeśli masowo powiedzą sobie „mamy tę zabawę gdzieś, szkoda czasu", to  coraz gorszych przedstawicieli będą wybierać coraz mniej wymagający głosujący. Coraz gorsza reprezentacja narodu z radością przyjmie drastyczne obniżenie związanych z reprezentacją oczekiwań. Poprzeczka zamiast iść w górę, będzie jeszcze łatwiejsza do przeskoczenia. Do  skakania będą się zabierali coraz mniej utalentowani, bo wysokość, na  której rozgrywać się będzie konkurs, odbierze chęć startu wszystkim mającym jakiekolwiek ambicje. Żenady, wygłupów, fanfaronady i  kabotyństwa będzie w polityce tyle, że o wejściu do niej nie pomyśli na  poważnie nikt wyposażony choćby w cztery klepki. Tzw. politycy będą z  siebie coraz bardziej zadowoleni, rządzeni z kolei na politykę i  polityków będą patrzyli z niechęcią, jeśli nie z pogardą i obrzydzeniem. Rozważania nad alienacją wyborców, jakością demokracji i frekwencją stracą resztkę sensu.

W telewizji jest taki termin jak „nurkowanie" – obniżamy poziom programu, by zwiększyć jego oglądalność. Ale większość nurkujących nie  rozumie jednego. Nurkowanie dziś oznacza korkociąg jutro, a pojutrze program wylatuje z anteny. Ten, rzecz jasna, nie zniknie, skoro producenci z kilku partii zagwarantowali sobie utrzymywanie programu przez publiczność, nawet jeśli publiczność programu nie chce. Akurat ten program bez publiczności straci jednak swój sens.

Po co to narzekanie? Żeby tę i tamtą, tego i owego choć odrobinę zawstydzić. Może włączą hamulce, zanim za miesiąc z okładem zapadnie przyjęta przez wszystkich z ulgą wyborcza cisza.