Kwaśniewska: więcej pary w koła, mniej w gwizdek

Kwaśniewska: więcej pary w koła, mniej w gwizdek

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jolanta Kwaśniewska (fot. Piotr Charchula / Newspix.pl) Źródło:Newspix.pl
- W Polsce jesteśmy mistrzami świata w biciu piany. Nie znoszę polityki sprowadzającej się do nasiadówek, gdzie w blasku jupiterów każdy wygłasza mądre sentencje, a potem wychodzi z kolegami na piwo. Tego rodzaju spotkania nie przynoszą efektu – mówiła w rozmowie z Wprost.pl Jolanta Kwaśniewska, prezes Fundacji „Porozumienie Bez Barier”.
Czy to, że Pani mąż dużo pracował i przebywał poza domem, wpłynęło jakoś na to, że teraz jest Pani społecznikiem?
 
Wydaje mi się, że byłam taka od zawsze. Pochodzę z domu, gdzie w trudnych latach 50-tych mama zrezygnowała z pracy, mając trzy córki. Było co robić. W naszym bloku w Gdańsku większość osób pracowała. Mama zawsze gotowała duży gar treściwej zupy i zapraszała wszystkie dzieciaki z podwórka na obiad. Często powtarzała, że każdy z nas ma możliwość pomocy. Nigdy nie mamy tak mało, byśmy nie mogli podzielić się tym z innymi. Wyniosłam to z domu.

Momentem, który ukształtował moją wrażliwość na nieszczęścia innych, była także wycieczka do domu dziecka, na którą pojechaliśmy w szkole podstawowej. Widząc, że tamte dzieciaki żyją bez rodzinnego ciepła, zrozumiałam, że jestem szczęśliwą osobą. Miałam mamę, tatę, siostry i grono kolegów na podwórku. Wtedy zaczęły się moje ciągoty społecznikowskie. I to mi zostało do dzisiaj.

Wydaje mi się, że jeżeli żyjemy wyłącznie dla siebie, to jesteśmy ogromnie ubodzy. Wiele osób czeka na podziękowania, gdy robią coś dobrego. Rzadko myślimy o tym, że pracując dla innych, robimy również coś dla siebie. Jeśli jesteśmy w stanie komuś pomóc, to powinniśmy to robić. Pomaganie dla mnie jest przywilejem. To nie jest mój obowiązek. Wydaje mi się, że te osoby, którym w życiu się powiodło, powinny nieść pomoc innym. Jednak trzeba robić to w taki sposób, żeby tego kogoś nie upokarzać. Wcześniej musimy dowiedzieć się, w jaki sposób możemy pomóc, żeby przyniosło to najlepsze rezultaty. W Polsce nie potrafimy pomagać efektywnie. To jest coś, czego musimy się nauczyć.
 
Czy ma Pani jakiś prosty przepis na to, jak nauczyć młodych ludzi pomagać innym?

W mojej fundacji mieliśmy przez 15 lat wielu wolontariuszy. Bardzo często w naszych programach profilaktyki prozdrowotnej: np. „Możesz zdążyć przed rakiem”, czy w programach związanych z onkologią dziecięcą, zapraszaliśmy do pomocy młodych ludzi. Jeśli ktoś pójdzie na oddział onkologii i zobaczy, co to jest prawdziwe nieszczęście, to nasze małe kłopoty wydają się naprawdę minimalne.

Moje przyjaciółki często narzekają, że coś w życiu poszło nie tak: nie dostały kontraktu, czy w rodzinie zdarzyło się jakieś małe nieszczęście. Zawszę mówię im, by pojechały ze mną do hospicjum i spróbowały porozmawiać z tymi osobami. Jestem przekonana, że przyjmując taką perspektywę, gros osób zrozumie, że ich problemy są naprawdę nieistotne. Takie doświadczenia sprawiają, że wiele osób dochodzi do wniosku, że ich życie jest szczęśliwe. Otwierają się na pomoc innym.

Jak w takim razie zacząć pomagać?

W Polsce niestety mamy bardzo niewielki wolontariat. W USA 83 proc. społeczeństwa włącza się w różnego rodzaju działania wolontariackie. Polacy czują się rozgrzeszeni, gdy w styczniu wkładają 5 złotych do puszki Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Znacznie rzadziej włączamy się w działania długoterminowe, systematyczne programy. Ja jestem przeciwniczką fajerwerków. Uważam, że trzeba planować długofalowe działania. Życie jest pewnym procesem, natomiast bardzo wiele osób zraża się po pierwszych próbach tworzenia akcji społecznych. Ja nie znoszę akcyjności. W czasach PRL-u wszyscy wychodzili z jedną łopatą, pokazywali, że coś się dzieje, i to było na tyle.

Polacy są mistrzami świata w biciu piany. Nie znoszę polityki sprowadzającej się do nasiadówek, gdzie w blasku jupiterów każdy wygłasza mądre sentencje, a potem wychodzi z kolegami na piwo. Tego rodzaju spotkania nie przynoszą efektu. Uważam, że hasło „więcej pary w koła, mniej w gwizdek” powinno otwierać każdy program w telewizji. Przypominałoby ono o tym, że musimy zrobić tego dnia coś dobrego, żeby sprawy posuwały się w odpowiednim kierunku.

Jakie działania podejmuje dzisiaj Pani fundacja, aby zmienić taki stan rzeczy?

Moja Fundacja „Porozumienie Bez Barier” stworzyła w tym roku program profilaktyki prozdrowotnej dla mężczyzn. Z przerażeniem przeczytałyśmy statystyki, z których wynika, że mężczyźni w Polsce żyją o 9 lat krócej niż kobiety. Jeśli chodzi o zdrowie, kobiety są mądrzejsze. Częściej robią różnego rodzaju badania. Mężczyźni nie dbają o zdrowie, a przez to odchodzą zbyt wcześnie. W jesieni życia jesteśmy same. Dlatego, by zmienić ten stan rzeczy, wydaliśmy książkę „Co każdy duży chłopiec wiedzieć powinien”. W przyszłym roku wracamy do profilaktyki prozdrowotnej dla kobiet. Na większą skalę zajmiemy się rakiem szyjki macicy u kobiet. W Polsce w tej kwestii sytuacja jest dramatyczna. W stu procentach wyleczalny nowotwór zbiera straszne żniwo. Co roku w naszym kraju umiera dwa tysiące kobiet.

Żeby móc realizować te wszystkie programy potrzebujemy świeżej krwi. Między innymi dlatego przyjechałam na festiwal „Teraz One”. Głęboko wierzę, że uda się nam namówić przyjeżdżające tu panie do zaangażowania w akcje społeczne. Chcę pokazać, że na małą skalę każdy ma możliwości działania na rzecz innych. W tym, że potrafimy się jednoczyć, by osiągnąć określone cele, jest siła.

Dlaczego pomaga Pani właśnie kobietom?

Kobiety mają bardzo często tak zaniżoną samoocenę, że nie potrafią nawet określić, jak są wartościowe. Gdyby nie było tej drugiej połówki, a one znalazły się na drugim krańcu świata, jestem pewna, że byłyby w stanie funkcjonować. W nas jest naprawdę wielka siła, bardzo często nieuświadomiona. Dlatego musimy się spotykać i wzajemnie wzmacniać, byśmy poczuły własną wartość i siłę. To jest dla mnie najważniejsze.

W 2009 roku, kiedy tworzyłam z innymi paniami Kongres Kobiet, zdałam sobie z tego sprawę, jak wiele jest niewykorzystanej siły kobiet i jak wielki jest jej potencjał. Tworząc program Kongresu, zastanawiałyśmy się, czy uda się te kobiety przekonać do tego, że warto mówić o sprawach dla nas ważnych. Mam głęboką nadzieję, że wkrótce udział kobiet w polityce na szeroką skalę stanie się normą. Na pierwszym Kongresie ukułam hasło „Chcemy 100 procent płacy, 50 procent władzy”. Nie widzę powodu, żeby kobieta z takim samym wykształceniem, o podobnej drodze zawodowej dostała o 20 procent niższą pensję niż mężczyźni. W Unii Europejskie jest to 15 procent mniej. Chcąc zobrazować ten problem, zawsze namawiam kobiety, by wyobraziły sobie, że pracują przez dwa miesiące w roku za darmo. Nie potrafimy walczyć o swoje. Być coś osiągnąć, musimy przekonywać do swoich projektów decydentów-mężczyzn.

Zwykle w dużych firmach na stanowiskach kierowniczych zatrudniani są mężczyźni. Jeszcze mniej kobiet zasiada w radach nadzorczych, czy w zarządach. Tam gdzie jest prestiż, siła i pieniądze, tam są mężczyźni. Tam, gdzie jest niska płaca i niski prestiż zawodu, są kobiety. Bardzo ciężko nam przyzwyczaić się, że mamy ministrę Muchę. Ale formy żeńskie zawodów o niskiej płacy, takie jak pielęgniarka czy nauczycielka nikogo nie dziwią. Mężczyzn w tych zawodach można szukać ze świecą.