Woody Allen: Jestem szczęściarzem

Woody Allen: Jestem szczęściarzem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Woody Allen (fot. SJD/ZOJ / newspix.pl)Źródło:Newspix.pl
Będę robił filmy, dopóki pozwolą mi na to zdrowie i producenci – mówi Woody Allen, którego „Zakochani w Rzymie” wchodzą na ekrany 24 sierpnia.
Beżowe spodnie, biała koszula, skórzany pasek i okulary w czarnych oprawkach. Mówi cicho, ale szybko. Wplata dygresje, zapętla się, refleksję o sztuce miesza z opowieściami o  własnych nerwicach. Spotykam się z Woody'm Allenem w jego ulubionym europejskim mieście – Paryżu. Nie jest to jednak jedyne miasto w Europie, które Allen zna od podszewki. Reżyser „Manhattanu” coraz częściej bowiem porzuca ukochany Nowy Jork i kręci filmy na Starym Kontynencie.

- Cierpię na bezsenność. Patrząc w łóżku w sufit, chcąc nie chcąc, zadaję sobie pytania, rozliczam się ze sobą. Chyba już nie wierzę, że zrobię prawdziwą tragedię na miarę Bergmana, choć zaraz zaczynam „poważny” projekt. Ale wciąż mogę czerpać z życia to, co najlepsze, sięgać po niezobowiązujące przyjemności. Zrozumiałem, że można dobrze czuć się w mieście, w którym nie spędziło się całego życia. Bo Manhattan nie jest całym światem, nawet jeśli jest światem w miniaturze. Chcę podróżować. Przyjmuję oferty europejskich burmistrzów chętnych do sfinansowania moich tytułów, o ile mam ochotę spędzić w ich miastach kilka miesięcy - tłumaczy.

Tym razem Allen miał ochotę pracować w Rzymie. Jego „Zakochani w Rzymie” to mozaikowa opowieść – o amerykańskim architekcie, który wraca do Rzymu swojej młodości, młodej aktorce i włoskim przeciętnym facecie, który z dnia na dzień staje się celebrytą.

- To niezwykła metropolia – opowiada reżyser. - Wszystko tam dzieje się w przestrzeni publicznej. Na ulicach, placach, skwerach. Imponował mi ten wspaniały rwetes. W Rzymie stale mijają się ze sobą ludzie, skutery, samochody, miasto żyje w słońcu. Włosi są głośni, krzyczą, nawołują się, sprzeczają. Kochają życie. Nie mają  amerykańskiej opresyjności, braku odwagi, skłonności do akceptowania średniactwa i życia pod pantoflem korporacyjnego szefa. Kochają jedzenie, politykę, kobiety, muzykę, operę, modę, architekturę. Pragną czerpać ze świata pełnymi garściami. Dlatego chciałem zmieścić w „Zakochanych w Rzymie” wiele historii, przemycić na ekran mnóstwo energii - wyjaśnia.

Ale jest w filmie jeszcze jedna postać. Starego reżysera teatralnego, który nie umie zrezygnować z pracy. W tej roli po raz pierwszy od lat na ekran wrócił sam Allen.  - Nie mam w sobie imperatywu pokazywania się na ekranie, ale nie ukrywam, że lubię grać. Kiedyś było łatwiej. Kiedy byłem młodszy mogłem być amantem, a raczej moją wariacją na temat amanta, zawodowo pić wino i patrzeć w oczy tym wszystkim pięknym aktorkom. Teraz, niestety, wyglądałbym w tej sytuacji mało wiarygodnie. Ale po napisaniu scenariusza „Zakochanych w Rzymie” uznałem, że jest w nim rola, do której pasuję. Generalnie muszę już  grać ojców. A może nawet dziadków, albo starszych lokajów. Też przyjemne, choć już nie tak bardzo - podkreśla.

A czy Woody Allen, podobnie jak jego bohater boi się chwili, w której będzie musiał przejść na emeryturę?

- Nie myślę o  tym. Znam ludzi, którzy rzucili pracę i świetnie się z tym czują. Jeżdżą na ryby, śledzą rozgrywki baseballu, śpią do południa, grają w karty z kolegami i w szachy z wnukami. Ja tak nie umiem, nie bawi mnie styl życia emeryta. Narzucam sobie ostry reżim. Wstaję rano, odprowadzam dzieci do szkoły, wracam do domu, robię kilka podstawowych ćwiczeń, żeby jakoś utrzymać się w formie i pracuję. Jest w tym coś desperackiego?  Łapczywe trzymanie się młodości? Może i tak. Ale jeśli ta walka z przemijaniem przynosi mi radość, dlaczego mam z niej zrezygnować?

Całość rozmowy z reżyserem – o jego życiu w kinie, strachu przed starością, adoptowaniu dzieci w Hollywood, ale również o tym, czy chciałby pracować w Polsce - w najnowszym tygodniku Wprost. E-wydanie najnowszego numeru jest dostępne od niedzielnego południa!