Wielkanoc

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wielkanoc
W naszej postkatolickiej podświadomości uleżało się już chyba na dobre przekonanie, że o ile święta Bożego Narodzenia są dla wszystkich, o tyle Wielkanoc to historia znacznie cięższego kalibru, rzecz dla mocniej wierzących.

Boże Narodzenie jest łatwiejsze do przełknięcia, to sytuacja do szpiku kości „milusia”, emocjonalnie oczywista: mama, dziecko, żłóbek, w tle troskliwy ziemski tata, w górze – Ojciec, aniołowie, światłość i muzyka. Wielkanocy nie towarzyszy nastrojowy klimat, możliwości komercyjnego podkręcania podniecenia są żadne (bo weź sprzedaj coś w okolicznościach, gdy kogoś torturują i umiera).

Wprowadzają w nią dziwne, odbierające psychiczny komfort obrzędy. Bo najpierw Niedziela Palmowa z egzystencjalną huśtawką: tłum machający gałązkami i obwołujący królem, dziesięć minut później: lektura detali Boskiej Męki. Wielki Czwartek – historia zdrady i totalnego opuszczenia. Piątek – tortury i sądowe morderstwo niewinnego człowieka. Sobota – świat pozbawiony sensu aż do nocy, gdy się okazuje, że grób jest pusty. Przez cały dzień pustka wyjąca z każdego kąta, której nie zagłuszą (choć zawzięcie próbują) kiełbaski, chlebusie i jajka. Grudniowe święta nie zadają pytań, mają same odpowiedzi. Wielkanoc dręczy tym, że ma do nas pytań całe mnóstwo. Zaczynając od najważniejszego. To, że Jezus się urodził, to stwierdzenie historyka, można się spierać o daty, miejsca, nic wielkiego. Wielkanoc pyta: ale był człowiekiem czy nie tylko nim? Możesz spokojnie świętować Boże Narodzenie, nie będąc chrześcijaninem, Wielkanocy chyba już nie.

A nawet gdy nim jesteś – w Boże Narodzenie możesz bezpiecznie się zachwycać tym, że Bóg jest tak podobny, Wielkanoc przypomina, że choć tak ekstremalnie bliski, Jego drogi naprawdę nie są naszymi drogami. Dziś też większość z nas zabiłaby Jezusa. Był tak inny przed męką, ale przecież i po zmartwychwstaniu. Do tego stopnia nie świętować triumfu? Każdy na Jego miejscu zaraz po wyjściu z grobu poszedłby do Piłata i Sanhedrynu, by pokazać gest Kozakiewicza, niech wszyscy odtąd wiedzą, gdzie jest Prawda.

Tymczasem Prawda znika ludziom z oczu. Zjawia się to grupce uczniów w Emaus, to ciut większemu zbiegowisku w Galilei. Jesu. Nie zostawia podręcznika, „jak zrobić religię”, filmu dowodzącego, że rzeczywiście zmartwychwstał. Daje ułatwienie zupełnie inne niż to, którego się spodziewano – Ducha, który z grupki przerażonych rybaków zrobi misyjny Kościół. Inny kęs wielkanocnego papieru ściernego do duszy. Konieczność konfrontacji z myślą, że przecież wszyscy aktorzy jerozolimskiego dramatu szczerze chcieli dobrze. Łatwo jest zrobić z Judasza dyżurnego satanistę i wcielenie zła, tyle że on prawie na pewno tym wcieleniem nie był. Miał dobre chęci, chciał sprowokować Jezusa do rozpoczęcia właściwej – jego zdaniem – części mesjańskiej misji, polityki, zbrojnego powstania przeciwko Rzymowi. Możliwe jest też wytłumaczenie drugie: Judasz wydał Jezusa przekonany przez starszyznę, że prorok z Galilei stanowi realne niebezpieczeństwo dla kultu Jahwe i dla losu całego Izraela (rozdrażnieni szerzeniem się niekontrolowanego kultu Rzymianie mogą mu urządzić kolejną krwawą łaźnię). Judasz był więc przekonany, że ratuje wolność, religię albo wiele ludzkich istnień. Okazało się, że nie wystarczy być pewnym, że ma się rację. Trzeba jeszcze umieć dostrzec Boga. I człowieka.

Tradycja podaje, że w Betlejem leżącą w żłóbku Dziecinę ogrzewały wół i osioł. Te zwierzęta nie wzięły się przecież w chrześcijańskich pismach z kosmosu, starzy geniusze ducha już wtedy budowali most między Bożym Narodzeniem a Paschą, podpowiadając, że już tu, na mitycznym sianku, chodzi o dalsze losy Jezusa, a więc woła i osła, o których pisał prorok Izajasz: „Wół rozpoznaje swojego Pana, osioł żłób swojego właściciela. Izrael na niczym się nie zna, mój lud niczego nie pojmuje”. Nieuważny człowiek, Judasz, jest więc gorszy od domowych zwierząt.

Kolejny łącznik między zimowymi i wiosennymi obchodami to pieluszki. Na Bliskim Wschodzie były to dwie chusty, którymi obwiązywano głowę i ciało dziecka. Te same chustki widzimy teraz w pustym grobie, gdy wchodzi do niego święty Piotr. Prawda uświadamiana rzadko powraca w Wielkanoc: każde narodziny są więc zapowiedzią śmierci, każde spotkanie zwiastunem rozstania (nawet w małżeństwie – ktoś przecież umrze pierwszy). Chrystus jako pierwszy nie więźnie jednak w tym błędnym pieluszkowym kole na zawsze. Gdyby nie ta noc, śmierć pozostałaby – jak przez lata wierzyli żydzi – dziurą, przez którą wpada się do Szeolu. Teraz staje się bramą.

Wielkanocny dramat polega na tym, że aby miłość zwyciężyła śmierć, śmierć musi być realna, nie może być hipotetycznym wydarzeniem. C.S. Lewis w „Smutku”, wstrząsającej książce pisanej po śmierci żony, ujął to metaforą: sznur używany do obwiązywania skrzyni sprawdza się dopiero, gdy skaczesz na nim w przepaść. Dopiero wtedy okazuje się, że żłób nie jest miejscem dla Boga i dla człowieka. Podobnie jak nie jest nim grób.


Artykuł ukazał się w 13
numerze tygodnika "Wprost”, który jest  dostępny w formie e-wydania .

Najnowszy numer "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .