Senyszyn – to ona wyrzuciła Kalisza

Senyszyn – to ona wyrzuciła Kalisza

Dodano:   /  Zmieniono: 
fot. Wprost 
To jedna z najbardziej zadziwiających karier w polskiej polityce. Kobieta nie pierwszej młodości, o odpychającym, skrzekliwym głosie, została ikoną lewicy, hołubioną w SLD i chętnie widzianą w Ruchu Palikota. Może nawet zostać kandydatem Sojuszu na prezydenta.
- Z panią poseł dzieje się coś dziwnego. Najwyraźniej potrzebuje jakiejś pomocy – mówił Tadeusz Cymański z trybuny sejmowej w czasach, gdy Joanna Senyszyn nie była jeszcze tak znana ze swych ekstrawagancji. To było jeszcze w Sejmie IV kadencji, pierwszym, w którym Senyszyn zasiadała. I w którym dopiero dawała się poznać opinii publicznej. Choćby wtedy, gdy stanęła na mównicy obok posła LPR Roberta Strąka, który nie chciał zejść, domagając się powołania komisji śledczej ds. Orlenu. – Ja też chcę sobie trochę postać, bo też kandyduje do Parlamentu Europejskiego – stwierdziła rozkosznie. 

Był bowiem rok 2004 i zbliżały się pierwsze wybory do europarlamentu. Mimo swojej akcji Senyszyn nie udało się jeszcze wtedy zdobyć mandatu. Ale od tamtego czasu wiele się nauczyła i do perfekcji opanowała poruszanie się w meandrach współczesnej, zdominowanej przez medialne spektakle polityki. Jest jedną z tych osób, które świetnie wiedzą, jak się zachować i co powiedzieć, by media to zauważyły. Zgodnie z poradnikami marketingu politycznego (którym zresztą zajmuje się zawodowo) potrafiła przekuć nawet swoją największą słabość – skrzekliwy i piskliwy głos – w atut. W bezpośrednich rozmowach brzmi zupełnie inaczej, niż podczas medialnych wypowiedzi, gdy zdaje się epatować skrzekliwym głosem. 

- To kobieta, której sposób uprawiania polityki mnie po prostu wk…wiał – mówi jeden z byłych liderów SLD. – Potrafiła zabierać głos na temat spraw na których się nie znała, ale zawsze był to głos najbardziej radykalny. Zawsze też chciała atakować Kościół – mówi ten polityk.  Faktem jest, że Senyszyn jest jedną z bardziej antyklerykalnych twarzy Sojuszu i była taka zawsze. Także w czasach, gdy SLD nie musiał ścigać się w antyklerykalizmie z Ruchem Palikota. Jak twierdzi, antyklerykalna była od zawsze. Przełomowy okazał się moment, gdy jako jedenastolatka podczas spowiedzi została zrugana przez księdza za to, że za rzadko przystępuje do tego sakramentu. Według polityków Sojuszu antyklerykalne poglądy zapewniły jej w końcu mandat w Parlamencie Europejskim, w kolejnych wyborach, w 2009 roku, gdy kandydowała z Małopolski. – Umiejętnie zgromadziła cały nasz twardy elektorat z Krakowa i Świętokrzyskiego. Mimo, że kandydowała z drugiego miejsca, wyprzedziła pierwszego na liście Andrzeja Szejnę – opowiada polityk SLD.  

Dziś wśród lokalnych działaczy jest bardzo nie lubiana. Na tyle, że pod znakiem zapytania stoi możliwość jej ponownego kandydowania z Małopolski w wyborach do PE w 2014 roku. – Bywa skrajnie nielojalna, potrafi niespodziewanie wbić nóż w plecy osobie, z którą dotąd współpracowała – mówi jeden z działaczy SLD.  

Podczas kampanii do Europarlamentu w 2009 roku nazywana była „Darem Pomorza dla Krakowa”. Bo właśnie z Wybrzeża się wywodzi. Tam w 1949 roku się urodziła, na Uniwersytecie Gdańskim skończyła studia – ekonomikę transportu, czyli to samo, co na tym samej uczelni kilka lat po niej studiował Aleksander Kwaśniewski. Na UG została też od razu po studiach asystentką na Wydziale Zarządzania i także tam zdobywała kolejne stopnie kariery naukowej, dochodząc do tytułu profesora. Ukoronowaniem jej kariery akademickiej było stanowisko dziekana Wydziału Zarządzania UG, które piastowała w latach 1996-2002. 

Od połowy lat 70. była też członkiem PZPR, co nie przeszkadzało jej zapisać się w 1980 roku do „Solidarności”, z której nie wypisała się formalnie nawet w stanie wojennym. – Do partii zapisałam się, bo uznałam, że ludzie na poziomie powinni mieć wpływ na polską rzeczywistość, a to było możliwe tylko w PZPR. A po 1980 roku egzekutywa dwukrotnie zbierała się, by mnie wyrzucić za to, że należę do „Solidarności”, ale w końcu do tego nie doszło – opowiada Senyszyn „Wprost”. 

Z „Solidarności” wypisała się dopiero w 1995 roku, ogłaszając publicznie, że związek zbyt się upolitycznił i przestał bronić praw pracowniczych. Zaraz potem rozpoczęła karierę w SLD – w 1998 roku została radną, a w 2001 po raz pierwszy posłem. 

- To taki Palikot w spódnicy. Tak samo jak ten ostatni przekształca politykę w nieustanny happening i kabaret – mówi związany z SLD rozmówca „Wprost”. Rzeczywiście, Senyszyn lubuje się w formułowaniu radykalnych opinii. „A mogło być tak pięknie. Zabrakło ongiś jednego, małego plemniczka. Gdyby w swoim czasie pani Jadwiga z Jasiewiczów Kaczyńska powiła była trojaczki, nie byłoby problemu. Metropolitą warszawskim zostałby Trzeci Brat” – pisała na przykład na swoim blogu w styczniu 2007 roku, gdy wybuchła lustracyjna afera wokół metropolity warszawskiego Stanisława Wielgusa.  

Co ciekawe, jej losy z braćmi Kaczyńskimi splotły się tylko przez ten sam rok urodzenia. Była wykładowcą tej samej uczelni, co Lech Kaczyński. I gdy w połowie lat 90. późniejszy prezydent miał objąć stanowisko profesora Uniwersytetu Gdańskiego, oficjalnie się temu sprzeciwiała jako dziekan Wydziału Zarządzania. Bo jej zdaniem miał za mały dorobek naukowy jako doktor habilitowany – tylko jeden referat, trzy recenzje i żadnej publikacji. – Lech Kaczyński prowadził wykłady z prawa pracy na moim Wydziale, ale często zdarzało się, że nie pojawiał się na zajęciach i studenci włóczyli się po gmachu uczelni. Dlatego po jednym semestrze został zastąpiony przez kogoś innego – opowiada Senyszyn. 

Akcja przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu nie przeszkodziła jej jednak współpracować z bliźniakami np. w sprawie ochrony zwierząt. Bo to kolejne pole aktywności Senyszyn, choć nie przez wszystkich traktowane poważnie. – Co to za obrońca zwierząt, który ubiera się w lamparcie skóry czy coś w tym rodzaju – mówi pragnący zachować anonimowość obrońca zwierząt.  

Mimo ostrej antykościelnej retoryki Senyszyn utrzymywała dobre stosunki z niektórymi hierarchami. Na przykład z obecnym metropolita gdańskim Sławojem Leszkiem Głodziem. Miał on nawet dać jej pamiątkowe pióro, które Senyszyn potem zgubiła. – Arcybiskup Głódź, tak jak Jezus Chrystus, nie stroni po prostu od grzeszników – komentuje dawny sejmowy antagonista Senyszyn Tadeusz Cymański. Inni hierarchowie raczej jej jednak unikali. Czemu trudno się dziwić, zważywszy na formułę jej wypowiedzi. Np. polemikę z nieżyjącym już abp. Józefem Życińskim na temat pedofilii, która miała nie dotknąć polskiego kościoła w takim stopniu, jak duchownych w innych krajach.  

„Szanowny Arcybiskupie, precz z fałszywą skromnością. Nasi duchowni nie gorsi. Też potrafią molestować i gwałcić. Dorosłych i dzieci. I robią to wcale nie rzadziej i nie mniej brutalnie niż ich zagraniczni kumple. Różnica w tym, że wciąż czują się bezkarnie i nie chcą przepraszać, bo mają wsparcie dostojników Kościoła. Takich, jak pan. Wstyd mi za pana, panie Życiński, i za panu podobnych” – pisała w marcu 2010 roku. Z kolei w czasie Parady Równości w 2006 roku kpiła ze słynnych słów papieża Jana Pawła II, deklarując: „Ta parada ma szanse odmienić oblicze ziemi. Tej ziemi”.  

- Zazdrościłem jej zawsze tego, że ma prawo jazdy bez trzymanki. To znaczy wszystko jej w SLD wolno – opowiada Tadeusz Cymański, który dziś również zasiada w Parlamencie Europejskim. Cymański przyznaje, że nie akceptuje obyczajowych poglądów Senyszyn, która „używa sobie na Kościele”. – Jedno muszę jej przyznać, że w sprawach społecznych jest naprawdę lewicowa.

Gdy Leszek Miller proponował kiedyś wprowadzenie podatku liniowego, ona jako jedna z nielicznych w SLD bardzo zdecydowanie protestowała – podkreśla.  Senyszyn starła się też z Leszkiem Millerem w czasach, gdy ten był poza SLD. W grudniu 2008 roku pisała: „Leszkowi Millerowi dobrze wychodzą tylko bon moty i pouczanie innych. Oczywiście najlepsze jest powiedzonko, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy. Do tej pory Miller kończył już kilka razy. Za każdym – marnie”. I krytykowała, że za rządów Millera Kościół miał się świetnie, natomiast najbiedniejsi jeszcze zbiednieli, a w końcu Miller „byle tylko być w Sejmie, startował do wyborów z listy Samoobrony, pobłogosławionej przez Rydzyka.” 

Miller natychmiast się odwinął, porównując Senyszyn do czarownicy, która chce uchodzić za czarodziejkę. Tym niemniej wszyscy, znający pamiętliwość Millera byli ciekawi, jak będą układać się stosunki między nimi, gdy były premier w grudniu 2011 roku ponownie został szefem SLD. Zwłaszcza, że Senyszyn rywalizowała z nim o ten fotel, a po kongresie została wiceprzewodniczącą. Otoczenie Millera twierdzi, że się dogadali.  

Bo, według polityków SLD, tak jak Senyszyn nie umie współpracować z kolegami z partii, tak doskonale potrafi ułożyć się z szefami. Nawet tymi, których wcześniej krytykowała. – Kiedyś wypisywała na blogu jakieś straszne rzeczy o Grzegorzu Napieralskim, ocierające się o naruszenie dóbr osobistych. Gdy tylko dostała miejsce na liście do Parlamentu Europejskiego, natychmiast zaczęła go wychwalać. Na jednym z partyjnych konwektykli wygłosiła iście stalinowski pean na temat Napieralskiego, jaki  to mądry, piękny i wspaniały jest nasz przewodniczący – mówi działacz SLD. 

Tym niemniej ostatnia prośba do Senyszyn, by reprezentowała zarząd partii przed sądem koleżeńskim w sprawie wykluczenia Ryszarda Kalisza została przez niektórych potraktowana jako test lojalności. Tym bardziej, że przez jakiś czas Senyszyn, podobnie jak Kalisz, była kuszona przez Ruch Palikota. – Na zarządach SLD zawsze wypowiadała się za porozumieniem z Palikotem – mówi rozmówca „Wprost”. 

Sama Senyszyn przyznaje, że Ruch Palikota ją zachęcał do przejścia, ale ona się nie zdecydowała. Ze względu na „lojalność wobec SLD” oraz dlatego, że Palikot nie jest dla niej człowiekiem wiarygodnym. – To przecież on finansował prawicowe pismo „Ozon”, on wysługiwał się Tuskowi, wydając jego książkę, on wylansował też, o czym mało kto wie, posła Jacka Żalka – tłumaczy Senyszyn. 

- Były wstępne rozmowy z panią Senyszyn, ale zakończyły się, gdy stosunki między naszymi formacjami się ochłodziły – przyznaje „Wprost” poseł Ruchu Palikota Artur Dębski. – Senyszyn nigdy nie przejdzie do Palikota, bo tam nie mogłaby tak błyszczeć swoim radykalnym antyklerykalizmem, byłaby jedną z wielu – przekonuje działacz Sojuszu. Zdaniem niektórych naszych rozmówców właśnie ten lewicowy radykalizm Senyszyn sprawia też, że może sobie w wygłaszaniu poglądów pozwolić na więcej niż inni. Nikt przecież nie wyrzuci z partii takiej „ikony lewicowości i antyklerykalizmu”. – To bardzo dobrze, że w SLD mamy kogoś takiego jak Joanna Senyszyn, bo dzięki temu SLD zdecydowanie wypowiada się za rozdzieleniem Kościoła od państwa – mówi była wiceszefowi Sojuszu Katarzyna Piekarska, która w 2011 roku głosowała na Senyszyn w wyborach przewodniczącego SLD.  

– Najprawdopodobniej chodziło o to, że Kalisz był jej najważniejszym rywalem w walce o nominacje prezydencką SLD. I udało jej się pozbyć Kalisza – mówi rozmówca „Wprost”. 

Faktycznie, o prezydenckich aspiracjach Senyszyn mówi się w SLD od jakiegoś czasu. Tym bardziej, że Sojusz rozważa, czy swoim kandydatem nie zrobić kobiety. Sama Senyszyn nie wypowiada się w sprawie swoich prezydenckich aspiracji jednoznacznie. Ale dziś chyba nie można definitywnie wykluczyć, że kandydatem zostanie. Bo wydaje się być w czepku urodzona. Albo, inaczej mówiąc, jest stale wspierana przez Opaczność. Gdy kandydowała w 2009 roku z drugiego miejsca małopolskiej listy do Europarlamentu, powiedziała swoim współpracownikom: „Jeśli przegram, to znaczy, że Boga nie ma”. Oczywiście wygrała.