Kalibabka z internetu

Kalibabka z internetu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jerzy T. - Kalibabka na miarę XXI wieku
Oszukał setki osób, ale szczególnie upodobał sobie kobiety. Polował przez internet. Podbijał serca, a potem pakował panie w kłopoty finansowe.

Zakochała się. Pięć lat po śmierci męża już mocno stąpała po ziemi, choć czuła się samotna. Poznała Krystiana T. w portalu randkowym. Był partnerem idealnym. – Pisaliśmy poważnie, nie o seksie i przygodach, tylko o życiu, dzieciach. Przyjeżdżał kilka razy dziennie, żeby mnie przytulić i zapytać, jak się czuję, wpadał głodny na obiadki, gotowaliśmy razem, śmialiśmy się. W nocy jeździł po sklepach, żeby spełnić moje zachcianki, interesował się, czy mam zakupy w domu. Świetny facet – wspomina Mirka, 38-latka z Nowego Sącza. Szybko się okazało, że to była gra. Rysując wizję wspólnego domu, nakłonił ją do przepisania na niego nieruchomości, darowizny po mężu i zaciągnięcia pożyczek, które – rzecz jasna – wziął do kieszeni.

Mirka czuje się koszmarnie oszukana, ale nie była jedyną, która mu zaufała. – To taki „Tulipan”, który rozkochiwał kobiety i naciągał. Miał tylko inne metody, bardziej współczesne – mówi Elżbieta Potoczek-Bara z Prokuratury Okręgowej w Tarnowie, nawiązując do filmowej postaci wzorowanej na Jerzym Kalibabce, najsłynniejszym polskim uwodzicielu, skazanym w 1984 r. na 15 lat więzienia, także za wyłudzenia. – Tyle że tamten kradł w prosty sposób. A ten obecny miał cwany sposób działania. Mówił o rozwinięciu wspaniałej działalności gospodarczej, miał ją prowadzić, bo się niby na tym znał, otwierali rachunki bankowe i zyski miały być dla pani. Ale to on pozyskiwał towar czy pieniądze, a potem znikał – dodaje prokurator. Postępowania przeciwko Krystianowi T., z powodu różnych oszustw, prowadzą prokuratury w Nowym Sączu, Gorlicach, Bochni, Stalowej Woli i pewnie jeszcze inne.

Łowienie na dziecko

Osaczanie nie trwało długo – parę tygodni, miesięcy. Mężczyzna nie należy do przystojniaków, jednak wiedział, czym ująć. Dla jednych kobiet był bogatym biznesmenem, który pomoże stanąć na nogi, dla innych wrażliwym niespełnionym mężem i ojcem. Ma dopiero 26 lat, ale brzuszek i łysiejąca głowa pozwalały mu się podawać za trzydziestoparolatka.

Z Mirką poznali się jesienią 2011 r., a już w grudniu Krystian T. u niej pomieszkiwał. – Prezentował się jako ciepły człowiek, jedynak, który chce mieć rodzinę, niestety, nie może mieć dzieci. Ja mam trójkę, więc mu to odpowiadało – wspomina Mirka. Nawiązał z nimi świetny kontakt. Z najstarszą rozmawiał o szkole jak kolega. Najmłodsza miała tylko rok, gdy zginął jej ojciec, więc teraz lgnęła do Krystiana. Przywiózł dwa szczeniaczki, żeby jej pokazać, że niby będą jej, gdy zamieszkają razem w domu. Syna namówił, by się wziął do nauki, uczył go sztuczek na komputerze. Kupił mu skuter, choć potem pod byle pozorem zabrał i wystawił na sprzedaż. Nagle stał się cud: Mirka zaszła w ciążę. Nie ma pojęcia jak: on niby bezpłodny, ona brała tabletki hormonalne z powodów zdrowotnych. Ciąża zagrożona, więc Krystian zatrudnił ją w swojej firmie, dał rzekome wysokie zarobki – 5 tys. zł miesięcznie – i płacił ZUS, tłumacząc, że będą lepsze świadczenia. Ona wierzyła, że spędzą razem życie. On jako pracodawca mógł przedstawiać w bankach zaświadczenia o jej zarobkach.

Potem namówił ją dodatkowo do założenia własnej firmy i konta bankowego w internecie. Miał tam przelać swoje pieniądze, dokonywać operacji firmowych, więc ona tam nie zaglądała. A na koncie rosły długi. Szukał większego domu. Znalazł dwa, oglądał z jej dziećmi i dzielił już nawet między nie pokoje. Ale chwilowo nie miał na zaliczkę. Pokazał wyciąg, miał około 800 tys. na lokacie, której jeszcze nie mógł zerwać. Mirka więc „na chwilę” mogła zaciągnąć kredyt, żeby dom zaklepać. Na poczet nowego życia mogła też sprzedać dom pod Krakowem, który dostała jako darowiznę po mężu. Jednak żeby uniknąć wysokiego podatku, Krystian zaniżył cenę w akcie notarialnym do 100 tys. zł. Akt był na niego. – Przed notariuszem podał się za kawalera, co mnie uspokoiło – wspomina Mirka. Miał przelać 700 tys. zł potem, bo miał już kupców na jej dom. Jednak kupujący się wycofywali, a sprzedający nowe domy okazywali się nieuczciwi i kradli zaliczkę. Potem był kredyt na leasing aut do firmy, na quada, na kaucję, bo nagle rzekomo zatrzymał go prokurator, oczywiście niesłusznie, za czyny znajomych. – Niby ktoś sfałszował jego podpis, wykradł jego dane i okradał innych. Płakał do telefonu, że wystarczyło zaufać ludziom, a oni go tak przekręcili, że nie chce żyć, że co my zrobimy. Zawsze mówił „my” – wspomina Mirka. Wierzyła.

Kredyty sam załatwiał, wynajmował pośredników, bo zadłużonej Mirce nikt by już normalnie pieniędzy nie dał. Ona podpisywała. Brał karty kredytowe. W sumie 160 tys. Pożyczył też od Mirki jej oszczędności. Miał wszystko spłacić, załatwić. Pokazywał przelewy, które rzekomo już wykonał na jej konto. Ale pieniądze tam nie docierały. Niby zajmowała je wspomniana prokuratura i trzeba było czekać na wyjaśnienie. Dziwnych problemów ze spłatą było więcej. Mówił, że został wmieszany w kontakty z mafią, która przyjdzie teraz do niej. Dostawała telefony z pogróżkami, że coś się stanie dzieciom. W końcu wierzyciele zaczęli nękać Mirkę. Bywało, że nie miała na chleb. Odkryła, że zniknęły złote łańcuszki dzieci. Zaczęła się buntować. – Dzieci się odsunęły ode mnie, bo dałam się tak zmanipulować. Piekło w domu – wspomina. Idealny partner nagle zaczął ją straszyć, żeby siedziała cicho, bo wyląduje z długami na bruku. Jej dom pod Krakowem sprzedał jakiejś kobiecie w ciąży, rzekomo za 150 tys. zł, których też nie dostała. W księgach wieczystych jest już osoba trzecia.

Mirka zaczęła tropić jego powiązania i odkryła, że... ma dzieci i jest żonaty. Drugi raz. Pierwsza żona z córką i synem mieszka w Nisku na Podkarpaciu. Z konta Mirki kupował im prezenty, ciuszki, zabawki, doładowywał telefony. Okazało się, że z drugą żoną i jej córkami Krystian mieszka w Niskowej pod Nowym Sączem w pięknym domu. Jeździ sportowym volkswagenem. – Podszywał się pode mnie w internecie i brał na moje dane pożyczki. Jakaś kobieta udawała mnie przez telefon. Żona musiała o tym wiedzieć, wręcz pomagać – sądzi Mirka. Poszła na policję. – Straszył mnie, że wtopię osiem osób, a kilka z nich mi nie daruje. Ale nie mam już nic do stracenia. Przez niego zniszczyłam dzieciom życie, ich majątek i przyszłość – żali się.

Cały tekst można przeczytać w numerze 22/2013 "Wprost", który jest dostępny w formie e-wydania .

"Wprost" jest także dostępny na Facebooku .