Przekręt w Kolejach Śląskich

Przekręt w Kolejach Śląskich

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zdjęcie: Dawid Chalimoniuk/Agencja Gazeta
Zróbmy sobie własne koleje na Śląsku – pomyślało kilku polityków PO i szybko przeszli do realizacji planu. Dziś owym planem zajmuje się prokuratura.

Co wam strzeliło do głowy z tymi kolejami, po co to było? – pytam ważnego śląskiego polityka Platformy Obywatelskiej. – Pomysł był świetny, chcieliśmy się uniezależnić od roszczeniowej spółki Przewozy Regionalne. Generalnie miało być pięknie, tylko do realizacji projektu wzięli się złodzieje – brzmi szczera odpowiedź. Za realizację tego projektu odpowiadał bowiem były marszałek województwa Adam Matusiewicz, najbliższy współpracownik szefa regionu PO Tomasza Tomczykiewicza.

– To gotowy akt oskarżenia i zapis gigantycznego przekrętu – przyznaje inny polityk partii rządzącej, gdy pokazuję mu materiały, do których dotarliśmy. To dokumenty z wewnętrznej kontroli prowadzonej w firmie Inteko w listopadzie i grudniu ubiegłego roku. Ta spółka córka Kolei Śląskich powstała w czerwcu 2012 r. Miała zorganizować system biletomatów i zająć się zakupami taboru. Prezesem został Witold W. Nie możemy podać całego nazwiska, bo prokuratura ponad miesiąc temu postawiła mu zarzuty.

Z prezesem W. nikt nie zawarł umowy o pracę. Z dokumentów wynika, że obowiązki szefa spółki pełnił na podstawie umowy doradztwa gospodarczego. Ot, po prostu został własnym doradcą i za to brał pieniądze. Podczas kontroli nie odnaleziono co prawda żadnej analizy ani opinii sporządzonej przez prezesa-doradcę. Odnaleziono za to fakturę na 12 tys. zł netto za październik 2013 r. Nie wiadomo, ile Witold W. zarobił, działając od czerwca 2012 r., bo z firmy zniknęło wiele faktur i dokumentów.

Prezes energicznie przystępuje do zakupu taboru kolejowego. Kupuje od Sasa do lasa. Różne składy od różnych producentów. Po Śląsku krąży anegdota: na dworcu stoi kilku zaciekawionych kolejarzy, którzy zamiast ruszać swoimi pociągami w drogę, z uwagą czegoś wypatrują. Na pytanie, na co czekają, odpowiadają: zaraz wjeżdża pociąg Kolei Śląskich, chcemy zobaczyć, co to za cudactwo.

Prezes zamawia składy z rozmachem. Gdy zamarzył mu się szynobus, to za dwa miliony plus koszty przejazdu sprowadzono go z austriackiego Graz. Nikogo nie obchodziło, że koszt dostosowania pojazdu do polskich wymogów wyniesie dodatkowo nawet 700 tys. zł. Do dziś nie wiadomo, czy ów szynobus został dopuszczony do ruchu w Polsce. Na razie stoi na bocznicy w Chrzanowie i jest przedmiotem sporu. 

Z dnia na dzień prezes Inteko rozkręca się jednak coraz bardziej. Na kolejnej umowie brakuje co prawda daty, ale jest kwota. Ponad 25 milionów złotych za 13 pojazdów. Szynobusy nie mają dokumentów uprawniających do jeżdżenia po Polsce. Niemal przy każdym zakupie brakuje wielu dokumentów: a to faktur, a to umów, a to dokumentacji technicznej. Prezes najwyraźniej nie lubi papierów. Sporo rzeczy załatwia na tak zwana gębę. Na przykład wysokość miesięcznego czynszu na dzierżawę autobusów szynowych w wysokości 65 tys. zł netto prezesi Inteko i Energo-Utech ustalili sobie ustnie. Owa ustna umowa obowiązywała przez osiem miesięcy. 

W audycie słowo „brak” powtarza się tysiące razy.

Cały tekst w najnowszym numerze tygodnika "Wprost".

Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" jest  także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a .