Wydawcy będą walczyć z darmowym podręcznikiem? Rynek wart miliard złotych

Wydawcy będą walczyć z darmowym podręcznikiem? Rynek wart miliard złotych

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zdjęcie ilustracyjne z tygodnika "Wprost" (Fot. M. Lasyk/REPORTER)
Czy wydawcom uda się utopić pomysł bezpłatnego podręcznika? Zrobią wszystko, by odzyskać rynek wart prawie miliard złotych.

Igor Ostachowicz, najbliższy doradca premiera Donalda Tuska, we wrześniu 2013 r. posłał swoje dziecko do pierwszej klasy. Żeby nie dźwigało zbyt dużo książek, kupił mu dwa komplety podręczników, jeden do domu, drugi do szkoły. Wtedy się dowiedział, ile kosztują podręczniki szkolne. Z tego czołowego zderzenia z rynkiem wydawnictw podręcznikowych miała narodzić się idea bezpłatnego podręcznika finansowanego przez państwo. Sejmowa legenda głosi, że Ostachowicz był tak wzburzony chciwością wydawnictw, że zapowiedział im wtedy walkę na śmierć i życie.

I słowa dotrzymał. Śmierć, a co najmniej wielkie kłopoty finansowe wydawcom podręczników premier zapowiedział niespodziewanie 10 stycznia, ogłaszając, że ponad pół miliona pierwszoklasistów dostanie od rządu we wrześniu jeden podręcznik, zredagowany i wydrukowany przez państwo. Ta zapowiedź oznaczała, że w kieszeniach rodziców zostaną 132 mln zł. To jednak także oznacza, że te pieniądze nie trafią do wydawców. To tak, jakby odciąć im nagle dopływ paliwa w samochodzie, który wiózł ich do coraz wyższych zysków i luksusu. I nie można się dziwić, że zareagowali nerwowo. – To dzień, który dzieli polską edukację – mówi Jarosław Matuszewski, reprezentujący podręcznikowego potentata, czyli Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne. – Nic już nie będzie takie samo, jak było. Tak kończy się w Polsce podręcznikowe eldorado.

Pompowanie ceny

Dawno, dawno temu wszystkie dzieci uczyły się czytać i pisać z jednego, wydawanego przez państwo „Elementarza” Mariana Falskiego. Jednak później podręczniki dla dzieci zaczęły pęcznieć, rozrastać się i dzielić na książki, ćwiczenia, wycinanki i naklejki. Z czasem zestaw książek dla pierwszoklasisty urósł do prawie 20 książeczek, które zostały zapakowane w specjalne pudełka. Razem z rozrostem boksów rosła też cena podręcznika dla maluchów i zyski wydawców. Dziś zestaw zintegrowanych książek dla pierwszoklasisty kosztuje rodziców ok. 250 zł. Gdy doliczyć do tego książkę i ćwiczenia do języka obcego (kolejne 100 zł) oraz podręcznik do religii (ok. 50 zł), to zestaw książek w klasach I-III to dziś wydatek ok. 400 zł. Rynek ten zdominowały dwa wielkie wydawnictwa – WSiP i Nowa Era, które kontrolują ponad połowę sprzedaży rynku podręczników wartego według MEN ok. 850 mln zł rocznie.

By tego kawałka tortu nikt nie uszczknął, pilnują od lat wydawcy oraz pracujący na ich rzecz prawnicy i PR-owcy. Jarosław Lipszyc z fundacji Nowoczesna Polska zajmującej się tworzeniem wolnych zasobów edukacyjnych nazywa ten model funkcjonowania oligopolicznym. – Patologia polega na tym, że te firmy nie są zainteresowane konkurencją między sobą i dlatego ceny podręczników rosną, zamiast spadać – tłumaczy i dodaje, że dzieje się to też dlatego, że decyzję o zakupie podręczników dla maluchów podejmuje nauczyciel, ale płaci za nie rodzic. – To nie służy obniżaniu ceny.

Konferencje w cenie podręcznika

W ciągu lat wydawcy nauczyli się technik, jak związać z sobą klientów i pomnażać zyski. By zwiększyć cenę podręcznika, jest on sprzedawany w zestawie z innymi książkami, niepodlegającymi dopuszczeniu przez MEN, a podręczniki są tak skonstruowane, by nie istniał dla nich rynek wtórny. Wydawcy walczą też, by związać ucznia z podręcznikiem od razu na trzy lata. Ta walka odbywa się w pierwszej klasie, gdy nauczyciel wybiera podręcznik, z którego będzie korzystał. Kilka lat temu wydawnictwo traktowało nauczyciela podobnie jak koncern farmaceutyczny lekarza – za wybór podręcznika był wynagradzany udziałem w atrakcyjnej konferencji, bywał w drogich hotelach lub dostawał prezenty. Koszty nie grały roli, bo za wszystko i tak płacili rodzice w cenie podręcznika. Gdy o tej marketingowej korupcji zaczęło się robić głośno, najwięksi wydawcy wymusili etyczne zachowanie kodeksem dobrych praktyk, który zabraniał tego typu działalności. Wzrostu cen podręczników to jednak nie zahamowało.

Ulgę miał zapewnić rządowy program „Wyprawka szkolna” – czyli pieniądze, które dostawali najbiedniejsi rodzice. Jednak to też nie mogło zahamować apetytów wydawców, bo było im obojętne, z jakiej kieszeni popłyną do nich pieniądze – rządowej czy prywatnej.

Cały tekst w najnowszym numerze tygodnika „Wprost”.

Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" jest  także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a