Sadowska: Bieg w stepach Mongolii zapamiętam na zawsze

Sadowska: Bieg w stepach Mongolii zapamiętam na zawsze

Dodano:   /  Zmieniono: 
Beata Sadowska (fot. Michal Piesciuk / Newspix.pl ) Źródło: Newspix.pl
Dla Beaty Sadowskiej bieganie maratonów to coś więcej niż sport. To styl życia, pasja i sposób na odnalezienie spokoju w dzisiejszym świecie. Co czyni z biegania pasję, o której można pisać książki i jak do tej pory wyglądała przygoda, jeśli tak można nazwać tysiące przebytych przez nią kilometrów, opowiada portalowi Wprost.pl dziennikarka oraz autorka książki “I jak tu nie biegać!” .
Kajetan Gryglewicz: Kiedy zaczęła pani biegać? 

Beata Sadowska: Zaczęłam wcześnie, bo już w podstawówce. Początkowo był to SKS (Szkolny Klub Sportowy), a potem regularny trening w klubie Legia. I tak przez pięć lat. Pięć lat ciągłych zawodów, ścigania się o medale, aż zrozumiałam, że to nie ja i porzuciłam bieganie na 15 lat. Osiem lat temu wszystko do mnie wróciło. Inaczej, już nie jako rywalizacja i walka z innymi, ale jako przyjemność, frajda, endorfiny i pokonywanie własnych słabości.  

Czy początek był trudny?  Po jakim czasie odkryła pani przyjemność z biegania? 

Początek był dramatyczny. Wyszłam do parku i postanowiłam biegać przez godzinę. Padłam po pięciu minutach, zostawiając po drodze płuca. Popełniłam każdy możliwy błąd neofitki: miałam złe buty, za ciepło się ubrałam i za dużo sobie wyobrażałam. Zabrakło mi pokory. Przyjemność? Powoli zaczęła się do mnie skradać po dwóch tygodniach regularnego biegania.  

Jak często pani trenuje?  

Teraz przygotowuję się do maratonu, więc biegam cztery razy w tygodniu. Treningi rozpisuje mi Kuba Wiśniewski, który jest także ekspertem w mojej książce "I jak tu nie biegać!". Taki treningowy plan to dla mnie z jednej strony mobilizacja, a z drugiej spokój ducha, że poradzę sobie podczas 42 kilometrów. 

Co najbardziej panią motywuje? 

Spokój w głowie podczas biegania. Endorfiny i radocha po treningu. Radość z aktywności fizycznej oraz świetna forma spaceru z moim synem, którego zabieram w wózku biegowym i psem, który również kocha biegać.   

Jaki jest pani największy sukces biegowy? 

To, że wciąż chce mi się chcieć. To dla mnie ważniejsze niż dwanaście maratońskich met, które mam na koncie.   

A największe biegowe marzenie? 

Przebiec maraton na każdym kontynencie. To byłoby coś!  

A jakie było pani najciekawsze przeżycie związane z bieganiem? 

Mongolia. Śpię w namiocie w stepie. Jest potwornie zimno. Zęby szczękają mi tak, że słychać je chyba w Ułan Bator. Marzę o tym, żeby już zaczęło świtać, bo wtedy włożę buty do biegania i w drogę. W końcu są! Pierwsze promienie słońca. Zakładam buty biegowe i ruszam przed siebie. Co jakiś czas odwracam głowę, żeby zobaczyć, czy za mną widać jeszcze kolorowe kropki, czyli nasze namioty. W stepach nie ma dróg i drogowskazów, łatwo się zgubić. Nagle na mojej drodze staje stado koni. Ja też staję. Jak wryta. Co mam zrobić? Ominąć? Nie pobiegną za mną? - myślałam gorączkowo. Dziś zrzucam to na karb niewyspania, ale wtedy naprawdę wydawało mi się, że zwierzęta zaczną mnie gonić (śmiech). W końcu zrobiłam krok do przodu i konie oczywiście się rozpierzchły, a ja popędziłam dalej. Ten bieg w stepach zapamiętam na zawsze. Tę ciszę. Spokój. I obezwładniającą przestrzeń.  

Myśli pani, że bieganie to chwilowa moda czy na stałe zostanie popularnym sposobem aktywności uprawianym przez Polaków? 

Na pewno bieganie zrobiło się modne, ale jeśli z tej rzeszy ludzi, którzy biegają, bo to jest na topie, nawet kilka osób zostanie przy bieganiu, to już sukces.   

Jakieś rady dla początkujących biegaczy? 

Nie ścigajcie się i dajcie sobie czas. Zaprzyjaźnijcie się z pokorą. I miejcie radochę z każdego przebytego kilometra.   

Beata Sadowska - dziennikarka i prezenterka telewizyjna, prywatnie świeżo upieczona mama. Bieganie jest dla niej czymś więcej niż sportem. Jest prowadzącą programu “W biegu i na wybiegu” w radiu ZET Chilli. W zeszłym tygodniu ukazała się jej książka “I jak tu nie biegać!”. Ma na swoim koncie 12 maratonów w Azji, Europie i Ameryce.