Gronkiewicz-Waltz kłopot z muzeum. Inwestycja pochłonie miliony?

Gronkiewicz-Waltz kłopot z muzeum. Inwestycja pochłonie miliony?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Niezgrabne przedmioty - wystawa w muzeum, którą oglądała prezydent Warszawy (Zdjęcia: Leszek Szymański/PAP)
Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz ma kłopot. Muzeum Sztuki Nowoczesnej może kosztować wiele milionów więcej, niż zakładano. A część gruntu pod budowę nadal nie należy do miasta.

O Muzeum Sztuki Nowoczesnej na placu Defilad w Warszawie mówiono, że to projekt cywilizacyjny. Miało być polską wizytówką nowoczesności. Z determinacją wspierała go prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, ideę gorąco popierał minister kultury Bogdan Zdrojewski. Zamiast tego są spory i pretensje. Do tego dojdą zapewne duże straty finansowe.

Sztuka w meblowym

Placówka powstała w 2005 r., ale do dziś nie ma stałej siedziby. Tymczasowo mieści się w dawnym Domu Meblowym Emilka. Klasyczny aluminiowo-szklany pawilon z czasów Gierka. Zna go każdy warszawiak i nie tylko. W czasach PRL był to chyba najsłynniejszy sklep meblowy w kraju, można w nim było upolować wymarzoną meblościankę albo komplet wypoczynkowy. Po 1989 r. wersalkę można było kupić bezpośrednio przed salonem, prosto z dostawczego samochodu przedsiębiorczych handlarzy. Dziś zamiast mebli wystawiana jest tu sztuka. W zeszłym roku muzeum odwiedziło ponad 120 tys. gości. Na co dzień bywa tu jednak pusto.

Pawilon z działką należy do firmy deweloperskiej Griffin. W 2012 r. firma ta kupiła Emilkę od Skarbu Państwa z zamiarem wyburzenia budynku i przygotowania nowej inwestycji. Transakcja uwzględniała jednak umowę, którą władze Warszawy zawarły z poprzednim właścicielem na umieszczenie w budynku tymczasowej siedziby muzeum. Po podpisaniu przez Griffin transakcji i przelaniu pieniędzy okazało się jednak, że dwa dni wcześniej miejscy urzędnicy w zaskakującym pośpiechu (po godzinie 23.00) wpisali Emilkę do ewidencji zabytków. A to oznaczało, że jej wyburzenie będzie niemożliwe. Rozpoczął się spór prawny, który po wielu miesiącach firma wygrała. Pawilon został z ewidencji wykreślony.

Ponieważ władze Warszawy nie wywiązywały się z umowy najmu, Griffin ją wypowiedział. Sprawa trafiła do sądu, a firma zaczęła naliczać kary umowne za bezprawne zajmowanie Emilki. W sumie uzbierało się już prawie 10 mln zł. Zniecierpliwiona firma na koniec 2013 r. przesłała do ratusza nakaz zapłaty. I wystąpiła z pozwem do sądu.

Czy niebawem się okaże, że „cywilizacyjny projekt muzealny” pozostanie nawet bez siedziby tymczasowej? A miasto z gigantycznym długiem? Kierownictwo muzeum liczy po cichu, że sprawa w sądzie przeciągnie się do 2016 r. Do tego czasu muzeum ma podpisaną umowę na wynajem. Co będzie potem? – Gdy rozpoczniemy budowę nowej siedziby, do czasu ukończenia inwestycji zamierzamy ograniczyć działalność wystawienniczą muzeum – mówi Marcel Andino Velez, wicedyrektor muzeum. Marzy o nowej siedzibie, bo Dom Meblowy Emilka z oczywistych względów nie spełnia żadnych wymogów wystawiania sztuki. Budynek jest przeszklony, wpada do niego zbyt dużo światła. Niektóre ekspozycje trzeba „ukrywać” w specjalnych wewnętrznych pawilonikach. – Warunki rzeczywiście partyzanckie – mówi Andino. Sporu prawnego z firmą deweloperską nie chce komentować.

Inwestor kontra miasto

Nowa siedziba muzeum ciągle jest jedynie w planach. W styczniu ubiegłego roku Rada m.st. Warszawy wyraziła zgodę na zakup przez miasto prawa użytkowania do ostatniej działki pod budowę muzeum. Taka uchwała była niezbędna, bo kwota transakcji przekraczała 2,5 mln zł. Wszystko było dograne – przynajmniej tak zapewniali włodarze Warszawy. Trwające miesiącami negocjacje ze spadkobiercami właścicieli działki zakończyły się sukcesem. Wystarczyło już tylko odkupić brakujący kawałek gruntu za niemałe pieniądze: 386 mkw. po mniej więcej 10 tys. zł za metr. – Jesteśmy po negocjacjach, cena jest ustalona. Teraz musimy mieć tylko pieniądze – mówił wtedy Marcin Bajko, dyrektor Biura Gospodarki Nieruchomościami.

Minął rok, ale niezbędna do rozpoczęcia budowy muzeum działka nadal nie należy do miasta. Dlaczego? Bo odkupiła ją od spadkobierców prywatna firma. Jeszcze na początku 2013 r. spadkobiercy zgłaszali roszczenia do gruntu. Po kilku miesiącach otrzymali od urzędników prawo do wieczystej dzierżawy. I wystawili miasto do wiatru. – Nie doszliśmy z nimi do porozumienia, bo prywatny inwestor zapłacił więcej. My chcieliśmy zapłacić ok. 4 mln zł – mówi dyrektor Bajko. Tłumaczy, że ratusz był w gorszej sytuacji wobec inwestora, bo w tym przypadku nie miał prawa pierwokupu.

Teraz prywatny inwestor postawił ratuszowi żądania. Nie chce sprzedać gruntu, chce zamiany: działka pod muzeum w zamian za dwie inne działki z dopłatą w rozliczeniu. Do negocjacji włączyła się bezpośrednio prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz. Bo taka zamiana byłaby niezgodna z prawem. Przepisy wyraźnie mówią, że zamienić można działkę na działkę, a nie na dwie działki. Nawet z dopłatą. Kilka dni temu Gronkiewicz- -Waltz napisała pismo do Biura Gospodarki Nieruchomościami, w którym tę prostą zasadę przypomina. – Szukamy kompromisu z inwestorem, by jak najszybciej zakończyć negocjacje. Inwestor wstępnie zaakceptował zamianę. Problem w tym, że chce dwie działki, a to niemożliwe – mówi Bajko. Agnieszka Kłąb z biura prasowego urzędu miasta dodaje: – Negocjacje są objęte poufnością, do czasu ostatecznych uzgodnień nie jest możliwe podawanie szczegółów.

W cieniu Bieruta

To jednak nie koniec kłopotów własnościowych związanych z terenem pod muzeum. Po swoją własność mogą się bowiem zgłosić kolejni spadkobiercy. Czasami celowo czekają oni ze zgłoszeniem roszczeń do ostatniej chwili przed uruchomieniem inwestycji, by zyskać lepszą pozycję negocjacyjną. Opisana sytuacja to kolejna odsłona stołecznej patologii, która trwa już od lat. Słynny powojenny dekret Bieruta odebrał dawnym właścicielom prawa do gruntów i nieruchomości w obrębie centralnych dzielnic Warszawy. Teraz wobec braku ustawy reprywatyzacyjnej właściciele tych nieruchomości (bądź ich spadkobiercy) odzyskują prawa do własności. Bardzo często roszczenia są sprzedawane prywatnym firmom, które się w tym specjalizują. Właściciel za sprzedaż prawa do roszczeń dostaje pewny pieniądz. Firmy odzyskują nieruchomości i stają się posiadaczami wartych grube miliony kamienic lub terenów inwestycyjnych. Za bezcen. W majestacie prawa. Za milczącą aprobatą władz Warszawy.

Muzeum Sztuki Nowoczesnej staje się więc powoli bardzo drogim przedsięwzięciem. Do tej pory miasto wykupiło pod budowę gmachu działki na placu Defilad za 18 mln zł. Prawie 10 mln zł wydało na odrzucony projekt szwajcarskiego architekta Christiana Kereza. Obecnie trwa kolejny konkurs. Ma wyłonić pracownię, która zaproponuje nowy pomysł na docelowy gmach muzeum. I mimo że Warszawa nie ma jeszcze pełnych praw do gruntu, z końcem stycznia wyraziła zgodę na odsprzedanie Muzeum Sztuki Nowoczesnej terenu pod budowę za 99,9 proc. wartości. Po to, by muzeum mogło wziąć kredyt na inwestycję. Koszt budowy to mniej więcej 400 mln zł (w tej kwocie jest także koszt budowy sąsiadującego z muzeum Teatru Rozmaitości).

Jednak by móc wystąpić o pozwolenie na budowę i zaciągnąć kredyt, trzeba uregulować stan prawny brakującego kawałka gruntu. Na pocieszenie trzeba dodać, że brak prawa do spornej działki nie zablokuje przygotowań do rozpoczęcia inwestycji. Niebawem znane będą pierwsze wyniki konkursu. Do końca lutego powinna powstać lista ok. 15 pracowni, z których zostanie wyłoniony zwycięzca. Finalistę poznamy w maju. Jeżeli nie będzie kolejnych kłopotów, muzeum mogłoby zostać otwarte w 2019 r.

Tekst ukazał się w numerze 9/2014 tygodnika "Wprost".

Najnowszy numer "Wprost" będzie dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" będzie   także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania