Nosisz okulary przeciwsłoneczne? Kiedyś wzięliby Cię za syfilityka

Nosisz okulary przeciwsłoneczne? Kiedyś wzięliby Cię za syfilityka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Okulary przeciwsłoneczne z "dodatkowym" metalowym nosem wykorzystywane przez syfilityków (fot. kadr z The Knick/Cinemax) 
Dziś dodają nam szyku i są oddzielną gałęzią modowego przemysłu. Ale jeszcze nie tak dawno okulary przeciwsłoneczne były kojarzone z chorymi na syfilis.
18 lutego 1874 r. londyński „The Star” doniósł o powstaniu nowego klubu w Covent Garden skupiającego ludzi pozbawionych nosa. Można tam było dobrze zjeść, napić się wina, nie ryzykując, że ktoś wetknie tam swój wścibski nos. I to dosłownie. – Bezskutecznie rozglądam się po sali od pół godziny, żeby znaleźć choćby jeden – miał oświadczyć jeden z członków zgromadzenia, założonego przez niejakiego pana Cramptona. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi, spotkanie potencjalnych członków klubu beznosych nie było wcale takie trudne. Związane to było z szalejącą w Anglii epidemią syfilisu, wywołującego m.in. dotkliwą infekcję nozdrzy, kończącą się zazwyczaj ni mniej, ni więcej tylko odpadnięciem tej części twarzy.

Gdyby spojrzeć na bywalców klubu w Covent Garden z dzisiejszej perspektywy, wielu z nich wyglądałoby bardzo nowocześnie, sącząc alkohole w tłumie ubranym w przyciemniane okulary o zielonych, niebieskich lub bursztynowych szkłach. Jednak to, co dziś jest kwestią mody i ochroną przed oślepiającym oświetleniem nocnych klubów, w tamtych wiktoriańskich czasach było medyczną koniecznością. Syfilitycy cierpieli na światłowstręt wywołany chorobą. Okulary nie tylko przynosiły ulgę oczom, ale dawały także oparcie protezom nosów, zakładanym, aby ukryć oznaki kompromitującego schorzenia. Wykonane z cienkiej blaszki albo skóry osłony przytwierdzano do oprawek okularów, tak jak dziś robi się to z karnawałowymi maskami. Klub beznosych działał tylko rok. Towarzystwo rozeszło się, gdy pan Crampton umarł na syfilis, ale ciemne okulary na kolejne dziesięciolecia stały się symbolem seksualnej rozwiązłości i towarzyszących jej chorób wenerycznych. Noszenie ciemnych szkieł, zwłaszcza w spowitej węglowym smogiem wiktoriańskiej Anglii, kojarzone było z przynależnością do zakazanego świata artystycznej bohemy, skrzyżowanej z półświatkiem. Było w nich coś złowrogiego, jak w surowych, czarnych sukniach wdów, traktowanych w tamtych czasach jako dwuznaczna deklaracja seksualnego wyzwolenia, tym atrakcyjniejszego, że wspartego latami małżeńskich doświadczeń. Przyciemniane okulary przeszły więc długą drogę od czasu, gdy w średniowieczu przywędrowały do Europy z Chin, gdzie związane były wyłącznie z wiarą w ślepą sprawiedliwość.

RARYTASY DLA ELITY

Pierwsze znane w historii przyciemniane szkła nie miały wiele wspólnego z ochroną przed słońcem. Stosować zaczęli je Chińczycy, wykorzystując przydymione kawałki kwarcu, umieszczone w ozdobnych, najczęściej okrągłych oprawkach. Te chińskie lenonki miały jednak swoją ściśle określoną funkcję, związaną nie z rekreacją na świeżym powietrzu, tylko z funkcjonowaniem systemu prawnego cesarstwa. Przyciemniane szkła były atrybutem chińskich sędziów, którzy za ich pomocą starali się ukryć swoje reakcje na przebieg przesłuchań świadków i samego procesu. Miało to pomagać im w ferowaniu sprawiedliwych wyroków. Jak widać, wiara w ślepą sprawiedliwość to nie tylko zachodnioeuropejski koncept. Cała procedura ukrywania oczu sędziów za ciemnymi szkłami ma oczywiście także metafizyczne źródła: okulary przeciwsłoneczne zaczęto stosować pierwotnie do ochrony przed demonami, które otaczały sądzonych złoczyńców. W średniowieczu za pośrednictwem kupców weneckich ten chiński wynalazek trafił do Włoch. Miejscowi sędziowie się nimi nie zainteresowali, ale zamorska nowina zaczęła zdobywać uznanie jako ochrona przed słońcem i inspiracja dla lokalnych rzemieślników. Szkła filtrujące światło słoneczne były znane już w starożytnym Rzymie, ale jako rarytas dla elity. Cesarz Neron miał w zwyczaju stosować szlifowane kamienie szlachetne do oglądania zmagań gladiatorów na zalanej słońcem arenie Koloseum. Żeglarze wyprawiający się na północ stosowali także zapożyczone od Inuitów okulary słoneczne, robione z wielorybich kości i fiszbinów. Cienkie szpary wycinane w miękkim materiale chroniły ich oczy przed oślepieniem przez słońce odbite od drobinek śniegu.

Jednak to włoscy optycy upowszechnili wymyślone w Chinach okulary w formie, jaką do dziś znamy. Z tablicy, którą wmurowano w ścianę florenckiego kościoła Santa Maria Maggiore, wynikać miało, że dokonał tego zmarły w 1317 r. mnich Salvino D’Armato. Tablica nie zachowała się do dziś, znamy ją, a także samego D’Armato, z relacji florenckiego historyka Leopoldo del Migliore, który żył prawie 400 lat później. Stąd też część badaczy autorstwo binokli przypisuje anonimowemu rzemieślnikowi z Pizy, jego konstrukcję upowszechnił ojciec Allesandro della Spina. Jakkolwiek było, w żadnym z tych przypadków wynalazek nie został udokumentowany. Pierwszy potwierdzony przekaz na temat okularów słonecznych pojawia się w Europie dopiero w XVIII w., gdy londyński konstruktor lunet i mikroskopów o nazwisku James Ayscough zabiera się do eksperymentów z barwionymi szkłami. Wykorzystuje do tego zielony lub niebieski kwarc i robi to wcale nie z myślą o ochronie przed słońcem, tylko po to, by leczyć wady wzroku. Kolorowe szkła rzeczywiście filtrują promienie słoneczne, zapewniając lepszy kontrast oglądanych przedmiotów, co czyni je wyraźniejszymi dla ludzi ze słabnącym wzrokiem.

Panu Ayscough przypisuje się także uwolnienie rąk okularników, poprzez zastosowanie oprawek zakładanych za uszy. Mimo pionierskich prac londyński rzemieślnik przeszedł jednak do historii jako zbawca syfilityków, przynosząc swoimi kolorowymi szkłami ulgę cierpiącym na światłowstręt chorym. Przyciemniane szkła zostały w ten sposób naznaczone piętnem występku na całe stulecia. Trzeba było czekać do wynalezienia penicyliny, która na początku XX w. wytrzebiła plagę syfilisu, żeby świat mógł wkroczyć w trwającą do dziś epokę słonecznych okularów.

KAŻDY MOŻE BYĆ GWIAZDĄ

Decydującą rolę w rozwoju nowej mody odegrał Hollywood. Dla branży filmowej okulary słoneczne stały się częścią zawodowego ekwipunku, zupełnie jak dla chińskich sędziów. I podobnie jak w przypadku wymiaru sprawiedliwości w Państwie Środka wcale nie chodziło o ochronę przed palącymi promieniami słońca, mimo że tego akurat w Kalifornii nigdy nie brakowało. Gwiazdy filmowe zaczęły nosić ciemne okulary do ochrony przed oślepiającymi rozbłyskami magnezji, stosowanej w lampach błyskowych przez fotoreporterów tłumnie oblegających premiery i bankiety. Oślepiające były także lampy łukowe stosowane na planach filmowych. Praca przez kilka godzin na planie w sztucznym oświetleniu powodowała chroniczne zapalenie spojówek. A przecież dbające o swój wizerunek gwiazdy nie chciały się pokazywać fanom z przekrwionymi oczami, stąd ciemne szkła, które stały się nieodłączną częścią ich garderoby.

Do końca lat 20. okulary słoneczne były drogim akcesorium. Pojawienie się w nich na ulicy oznaczało, że mamy do czynienia z kimś znanym i bogatym. Zmienił to Sam Foster, sprytny przedsiębiorca, dzięki któremu każda Amerykanka mogła poczuć się jak Gloria Swanson. W 1929 r. zaczął w swojej firmie Foster Grant masową produkcję okularów, które w ciągu roku podbiły rynek. Notabene możliwościami zastosowania popularnego gadżetu szybko zainteresował się zresztą Departament Obrony USA. W 1936 r. amerykańskim optykom z renomowanej firmy Bausch & Lomb zlecono opracowanie szkieł chroniących pilotów samolotów wojskowych przed refleksami słonecznymi wywołującymi u nich bóle głowy i chorobę wysokościową. Choć firma specjalizowała się w budowie mikroskopów, przyjęła zlecenie, wykorzystując do jego realizacji wynalazek Edwina H. Landa, który po roku studiowania chemii na Harvardzie rzucił naukę i wyjechał do Nowego Jorku. W ciągu dnia przesiadywał w bibliotece publicznej, a nocami włamywał się do laboratorium uniwersytetu Columbia, by korzystając z wyposażenia, tworzyć filtry polaryzacyjne do zastosowania w kliszach filmowych i szkłach optycznych.

Land opatentował potem swój wynalazek i założył działającą do dziś Polaroid Corporation. Korzystając z jego filtrów, optycy z Bausch & Lomb stworzyli pierwsze w historii okulary chroniące przed szkodliwym promieniowaniem UV. Oprawione w lekkie, metalowe oprawki były większe niż te noszone dotąd przez gwiazdy Hollywood i klientów Sama Fostera. Szkła opadały lekko ku dołowi, by maksymalnie chronić oczy lotników, często zerkających w dół, w kierunku wskaźników samolotu. Okulary, nazwane Ray Ban, oferowano pilotom US Air Force za darmo. Pod koniec lat 30. te same modele wprowadzono także do komercyjnego obiegu, tworząc nowy typ klienta. W roli wzoru do naśladowania hollywoodzkie gwiazdy zostały zastąpione przez prawdziwych twardzieli w mundurach, którzy nosili lotnicze ray bany. Druga wojna światowa miała jeszcze umocnić ten wizerunek.

FILAR POPKULTURY

Zdjęcia gen. Douglasa MacArthura, lądującego 20 października 1944 r. na filipińskiej wyspie Leyte, reprodukowały wszystkie magazyny w USA. Żywy symbol wygranej wojny z Japończykami na Pacyfiku brodzi w falach. Sam generał i połowa jego sztabu ma na nosie lotnicze ray bany. Kolejne zdjęcia MacArthura, pozującego w okularach słonecznych i fajką z kukurydzianego kaczana w zębach, ugruntowały nie tylko jego wizerunek twardziela, ale także renomę szkieł skontruowanych przez Bausch & Lomb dla amerykańskiej armii.

Do końca lat 40. ray bany stały się popularnym gadżetem noszonym przez gwiazdy, polityków, a z czasem także przestępców i terrorystów. Zachęcona sukcesem modelu wojskowego firma Ray Ban wypuściła na rynek czysto cywilny model Wayfarer, czyli Podróżnik. Szkła zmniejszono i zastosowano plastikowe oprawki z myślą o damskiej klienteli, ale okulary te stały się jednym z pierwszych masowych produktów unisex i przebiły się na salony artystycznej bohemy. Z upodobaniem nosili je James Dean i Andy Warhol. Audrey Hepburn stworzyła w nich ikoniczną kreację aktorską w ekranizacji „Śniadania u Tiffany’ego” Trumana Capote’a. W modelu Ray Ban Wayfarer fotografowali się także Bob Dylan i Marilyn Monroe. W ten sposób powstała cała nowa gałąź mody. Pionier branży Sam Foster w 1960 r. rozpoczął pierwszą wielką kampanię reklamową okularów przeciwsłonecznych, zatrudniając całe mrowie gwiazd do reklamowania swoich produktów. Przez następne dziesięciolecia pod niezmiennym hasłem „Kto kryje się za okularami Foster Grant” fotografowano Petera Sellersa, Claudię Cardinale, Anthony’ego Quinna, Mię Farrow, Woody’ego Allena czy Raquel Welch. To wtedy powstały modele będące dziś symbolami kolejnych epok popkultury, takie jak kocie okulary Marilyn Monroe czy przeskalowane jak oczy muchy oprawki, kojarzone z Jackie Kennedy.

W latach 70. był to już potężny przemysł z dziesiątkami marek i setkami modeli, a pod koniec XX w. okulary słoneczne z salonów i nocnych klubów weszły do sportu, do ich produkcji zaczęto zaś wykorzystywać nowe technologie. Włókna węglowe i tworzywa odporne na ścieranie zastąpiły tradycyjne szkła. W 2004 r. firma Oakley zaprezentowała model Thump z wbudowanym w oprawkę odtwarzaczem MP3, otwierając nowy kierunek poszukiwań. To, że okulary słoneczne stały się atrybutem zdrowego stylu życia, zakrawa na żart, bo przecież kojarzone były z występkiem, święcąc triumfy jako ekwipunek zbuntowanych outsiderów ze świata sztuki i show-biznesu. Swoją rolę odegrali tu John Lennon i Janis Joplin popularyzujący modele okularów nawiązujące wprost do chińskich pierwowzorów. Coraz częściej ciemne szkła stosowane są też, jak w przypadku sędziów z Państwa Środka, po to, by ukrywać emocje posiadacza, co do dziś wykorzystuje kino i celebryci, tacy jak legendarna szefowa „Vogue’a” Anna Wintour czy projektant mody Karl Lagerfeld. Cóż, dziś każdy może chwalić się nowym modelem okularów, nie ryzykując, jak sto lat temu, że ktoś na ulicy skomentuje to słowami: „Uwaga, syfilityk!”.

Tekst ukazał się w numerze 22/2015 tygodnika "Wprost". Więcej ciekawych artykułów znajdziesz  w najnowszym wydaniu, które jest dostępne w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl  i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay