Aż 11 lat musiało minąć, by do gapowicza z Warszawy dotarło wezwanie do zapłaty mandatu z 2009 roku. Razem z odsetkami kwota kary wzrosła z 266 do 400 złotych. Tę nietypową sytuację w rozmowie z Radiem Kolor próbował wytłumaczyć Tomasz Kunert z Zarządu Transportu Miejskiego. Jak wyjaśniał, wyjątkowo długo trwała w tym wypadku procedura windykacyjna.
– Dłużnik ma określony czas na wpłatę opłaty dodatkowej. Później jest cała procedura wezwań do zapłaty. W końcu sprawa jest ewentualnie skierowana do sądu. Każdy ten etap to określony czas – wymieniał. Wszystko to może ulec dodatkowym wydłużeniom, gdy dłużnik będzie zmieniał miejsce zamieszkania. Tak właśnie miało być w tym przypadku.
400 złotych za brak ważnego biletu nie jest jednak warszawskim rekordem. W 2018 roku pani Agnieszka zorientowała się, że jej konto uszczuplono o 700 złotych. W jej przypadku również chodziło o mandat sprzed 11 lat. Zapewniała, że nie otrzymała żadnego powiadomienia dotyczącego toczącej się przeciwko niej sprawy. Zarzucała ZTM, że kwestię jej mandatu poruszyło dopiero na dwa miesiące przed przedawnieniem.
Czytaj też:
„Rz”: Nowe mandaty dla właścicieli psów? Jest projekt rozporządzeniaCzytaj też:
Rzym. Nawet 500 euro mandatu za wyrzucenie na ulicy maseczki lub rękawicCzytaj też:
Objął narzeczoną na ulicy. Musi zapłacić 400 euro kary