Szukał pokemonów, zginął od kul. Nastolatek napadnięty podczas gry

Szukał pokemonów, zginął od kul. Nastolatek napadnięty podczas gry

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jerson Lopez de Leon
Jerson Lopez de Leon Źródło:Facebook / Jerson Lopez de Leon
18-letni Jerson Lopez de Leon został zabity, a jego 17-letni kuzyn Daniel Moises Picen poważnie ranny podczas szukania pokemonów przy użyciu bijącej rekordy popularności aplikacji Pokemon GO.

Nie do końca jasne są okoliczności zdarzenia. Wiadomo, że nastolatkowie z Gwatemali  wyszli wieczorem z domów, by szukać wirtualnych stworzeń. Lokalne media donoszą, że policja bierze pod uwagę scenariusz zakładający, iż kuzyni zostali namierzeni przez napastników i zwabieni w zasadzkę za pośrednictwem aplikacji Pokemon GO, prawdopodobny jest motyw rabunkowy.

Kuzyni zostali napadnięci w mieście Chinquimula. – Nie wiem, dlaczego mój syn wyszedł z domu. Leżał już w łóżku, gdy kuzyn wysłał mu SMS-a, w którym prosił, by Jerson pobrał aplikację i wyszedł pograć kilka przecznic od domu – relacjonowała cytowana przez "Daily Mail" matka zabitego nastolatka. Na miejscu tragedii funkcjonariusze zabezpieczyli około 20 łusk po nabojach.

Problematyczne lokalizacje

Gra na rynku jest od ponad tygodnia, a w Polsce jest dostępna od soboty. Pokemon Go toczy się w realnym świecie i wykorzystując usługę GPS zmusza graczy do poszukiwania podczas długich spacerów rozmieszczonych w okolicy wirtualnych stworów. Po uruchomieniu aplikacji na ekranach naszych smartfonów pojawia się obraz z jego kamery, który jest wzbogacony o elementy wirtualnej rzeczywistości. Twórcy aplikacji tłumaczą, że chcą w ten sposób zachęcić graczy do spacerów oraz odkrywania nowych miejsc.

Czytaj też:
Szukają pokemonów na polach minowych. Ostrzeżenie dla graczy

Problem pojawił się właśnie z geolokalizacją i miejscami, w które kieruje aplikacja. W sobotę 16 lipca Pokemon Go zadebiutowało w Polsce, a już w niedzielę Lotnisko Chopina w Warszawie zaczęło ostrzegać graczy, by zachowali szczególną uwagę podczas poszukiwania wirtualnych stworków na terenie lotniska. Ile w tym zabiegu marketingowego, by wpisać się w trendy, a na ile rzeczywista troska - nie wiadomo.

Niemniej jednak, gra wzbudziła kontrowersje i sprawiła sporo problemów mieszkańcom Ameryki. Najpierw pojawiła się historia z Waszyngtonu, gdzie w Muzeum Holocaustu gracze szukali pokemonów. Władze placówki zaapelowały nawet do twórców gry, że nie jest to odpowiednie miejsce do takiej zabawy. "Washington Post" przytoczył wówczas wypowiedź 37-latki, która po prostu stwierdziła, że "chce złapać je wszystkie".

Z kolei w stanie Wyoming 19-latka podczas poszukiwania pokemonów została poprowadzona przez aplikację nad brzeg rzeki. – Zobaczyłam coś w wodzie. Musiałam przypatrzeć drugi raz, wtedy uświadomiłam sobie, że to ciało – mówiła dziewczyna.  Policja ustaliła, że zwłoki przebywały w wodzie mniej niż 24 godziny.

Aplikacja nie bierze pod uwagę, że pewne miejsca mogą być same z siebie niebezpieczne - wirtualne stworki pojawiają się gdzie popadnie: na cmentarzach, w szpitalach, parkach. I zostało to wykorzystane przez przestępców. Korzystając z dostępnych w grze "wabików" na pokemony, które rozrzucają w wirtualnej rzeczywistości, sprawiają, że te zjawiają się częściej w pewnych miejscach.

W ten sposób nieświadomy niczego gracz trafia na odludne miejsce, gdzie oprócz pokemona czeka na niego uzbrojony bandyta. Policja w stanie Missouri wystosowała oficjalny apel, by gracze po prostu na siebie uważali i zachowali czujność, zwłaszcza, że poszukiwanie pokemona wymaga często zerkania w ekran smartfona.

Chęć złapania rzadkiego okazu świetnie obrazuje film, który ostatnio robi furorę w internecie. Na nagraniu widać jak liczone w setkach tłumy ludzi wbiegają w pośpiechu do nowojorskiego Central Parku.

Czytaj też:
Setki, tysiące ludzi wbiegły nocą do Central Parku. Tłum ścigał... rzadkiego pokemona