Bez względu na to, którą definicje przyjmiemy, "A właśnie, że tak!" ją spełnia. Wprawdzie ten film wyreżyserował mężczyzna, ale scenariusz to dzieło dwóch pań: Jessie Nelson i Karen Leigh Hopkins. Tematyka też jest bardzo kobieca – Daphne (grana przez Diane Keaton) zamartwia się losem swych trzech córek, zwłaszcza najmłodszej, Milly (w tej roli Mandy Moore), która ma problemy z uporządkowaniem życia osobistego. I właśnie te rozterki emocjonalne głównych bohaterek są motorem pchającym film do przodu. Czy można sobie wyobrazić temat bardziej kobiecy?
Całość z założenia miała stać się lekką komedią o miłości, na którą sznurem waliłyby fanki Bridget Jones. I właśnie tutaj cały plan producentów legł w gruzach, bowiem film co najwyżej można potraktować jako pastisz kobiecych komedyjek. To dzieło składa się z jednego wielkiego terkotu: Daphne nawija jak nakręcona, a jej córki jej nie ustępują. Całość składa się więc z nieustającego jazgotu głównych bohaterek. Sceny, gdy wszystkie cztery pokazane są na ekranie w tym samym momencie, to gwarantowany ból głowy dla najtwardszych nawet kinomanów.W filmie jest właściwie tylko jedna udana scena; gdy Daphne zapada na zapalenie krtani i nie może mówić. Tutaj Keaton wreszcie przestaje bezmyślnie paplać i zaczyna grać – i wreszcie możemy sobie przypomnieć, że to genialna aktorka o wybitnym temperamencie komediowym. Niestety, ta chwila trwa bardzo krótko – cała reszta to jeden tylko hałas, z którym w szczytowym momencie porównanie wytrzymuje młot pneumatyczny. A z tego hałasu nie wynika kompletnie nic.
"A właśnie, że tak!" ("Because I Said So"), reż Michael Lehmann, USA, 2007