Przed Rafałem Domańskim wyjątkowa misja. W ciągu 16 dni zamierza przebiec 850 km – z południa na północ Polski. Każdego dnia będzie pokonywał 55 km, a więc dystans dłuższy od maratonu. Jest to jednak nie tylko wyzwanie sportowe, ale przede wszystkim akcja charytatywna. Celem biegu jest wsparcie dla fundacji Cancer Fighters, która pomaga osobom zmagającym się z chorobą nowotworową.
Anna Mokrzanowska, Wprost.pl: Chyba nie ma osoby, na której dystans biegowy 850 km nie robi wrażenia. Skąd pojawił się u ciebie pomysł na taką akcję?
Rafał Domański: Miałem w swoim bliskim otoczeniu osoby, które zmagały się z chorobą nowotworową. Mój dobry przyjaciel miał 22 lata, gdy zachorował na raka. Widziałem na własne oczy, przez co musieli przechodzić chorzy. Sam jestem po kontuzji, musiałem poddać się operacjom i przez dwa lata nie mogłem trenować.
Dodatkowo sport zawsze był obecny w moim życiu. Gdy byłem dzieckiem, rodzice wysyłali mnie na zajęcia koszykówki czy pływania. Sporo trenowałem na siłowni, ale w pewnym momencie te treningi stały się zbyt monotonne. Przestały sprawiać mi radość i dawać satysfakcję. Któregoś dnia poszedłem biegać i zaskoczyło.
Początki były ciężkie – zaczynałem od robienia 5, 10 kilometrów. Mój trener zobaczył jednak we mnie potencjał, mówił, że jestem „tytanem pracy”. Pomyślałem, że fajnie byłoby wykorzystać ten potencjał, żeby komuś bezinteresownie pomóc. Od początku wiedziałem, że to ma być akcja charytatywna.
Przygotowania do startu w półmaratonie czy maratonie trwają wiele miesięcy a są to bez porównania krótsze dystanse. Jak to wygląda w przypadku tak ekstremalnego wysiłku?
Przygotowuję się do startu przez dziewięć miesięcy. W ostatnim czasie moje życie całkowicie się zmieniło. Zarówno zawodowo, jak i prywatnie, musiałem wszystko podporządkować treningom i przygotowaniom. Od kwietnia nie pracuję. Chociaż czasami zdarzają się ciężkie dni, w których odczuwam bóle mięśni, zmęczenie nóg i od razu po wstaniu marzę o tym, żeby znowu się położyć, to nawet przez chwilę nie żałowałem, że podjąłem się tego wyzwania.
Robię sześć treningów biegowych w tygodniu, łącznie wychodzi co najmniej 100 kilometrów. Do tego dochodzą cztery treningi siłowe. Staram się biegać około 20 km, bo to jest taki dystans, podczas którego można zrobić zabawę tempem. To są zupełnie inne przygotowania niż pod maraton. Start w zawodach to jest jednorazowy, maksymalny wysiłek a tutaj muszę przygotować ciało do długotrwałego wysiłku, żeby nie odmówiło posłuszeństwa na trasie.
Nie ukrywajmy, że jest to fizycznie trudne wyzwanie. Zabrzmi to banalnie, ale wszystko siedzi w głowie. Bardzo wiele zależy od naszego podejścia. Podchodzę do całej akcji bardzo poważnie i poświęcam się jej w 100 proc. Jak nie zrobię planu treningowego, to oszukam samego siebie. Jestem w pełni zdeterminowany i staram się nie szukać wymówek. Chociaż wiadomo, że mieszkamy w Polsce i pogoda nie zawsze temu sprzyja.
Chociaż poświęcasz się przygotowaniom w 100 proc. to są sytuacje, których nie da się przewidzieć. Czego najbardziej się obawiasz?
Obawiam się przede wszystkim tego, że ciało może mnie zawieść. Boję się, że np. drugiego czy trzeciego dnia będę miał problemy z kolanami. Nie jestem maszyną i takie sytuacje po prostu mogą się wydarzyć.
To byłoby dla mnie wyjątkowo trudne, bo wiem, że dużo osób na mnie liczy. Boję się też tego, że na trasie coś się stanie i zawiodę nie tylko samego siebie, ale też dzieciaki, które chciałbym wesprzeć. Oceną ludzi się nie przejmuję.
Przy biegach długodystansowych bezcenny jest support. Na jakie wsparcie możesz liczyć?
W moim teamie są dwie osoby. Mój przyjaciel, który trochę ze mną trenuje i będzie mi codziennie towarzyszył przez 10 km biegu. To taki mój „lek na głowę”, osoba, która będzie wiedziała jak mi pomóc, jeśli podczas biegu pojawi się kryzys.
Będę miał również wsparcie od fizjoterapeutki, która będzie odpowiadała za przygotowanie mojego ciała, ale również za wrzucanie relacji na social media, aby internauci mogli „wirtualnie” być ze mną na trasie i na bieżąco śledzić, jak mi idzie.
Początek biegu zaplanowałeś na 27 maja. Wszystkie trasy są już gotowe?
Trasy są jeszcze doszlifowywane, priorytetem przy ich ustalaniu jest moje bezpieczeństwo. To ja biegnę i muszę zapewnić sobie bezpieczeństwo, szczególnie, że biegnę chodnikami czy ulicami.
Zaczynam na południu Polski, w Krynicy-Zdroju. Mam z tym miejscem dobre wspomnienia, bo od dziecka spędzałem z rodzicami ferie w pobliskiej Muszynie. Z dużych miast na trasie są m.in. Nowy Sącz, Kraków, w którym obecnie mieszkam, a także Warszawa oraz Gdańsk i Gdynia.
Oprócz wyzwania sportowego twój bieg to przede wszystkim akcja charytatywna. Dlaczego zdecydowałeś się wesprzeć akurat fundację Cancer Figthers?
Początkowo myślałem o tym, żeby wesprzeć konkretną osobę, jednak tutaj pojawiały się problemy, ponieważ nie wszystkie rodziny chorych akceptowały fakt, że wiązałoby się to z nagłośnieniem całej sprawy w mediach. Wiedziałem jednak, że chce skierować swoją pomoc dla dzieci, bo bardzo dotyka mnie fakt, że tak małe istoty już muszą podejmować walkę o życie. Tak natrafiłem na fundację Cancer Fighters.
Planuję przebiec 850 km. To jest żaden wysiłek w porównaniu z tym, z czym muszą mierzyć się chorzy na nowotwory i ich rodziny. Do biegu można się przygotować, na chorobę nigdy nie jest się gotowym. Mam ogromną motywację, którą wzmacnia niezwykle pozytywny odbiór mojej akcji. Dostaje mnóstwo sygnałów wsparcia, co utwierdza mnie w przekonaniu, że to był dobry krok.
Kiedy będziesz mógł powiedzieć samemu sobie, że czujesz satysfakcję z tego, co zrobiłeś?
Poczuję się spełniony, kiedy uda się zebrać jak największą kwotę na pomoc podopiecznym fundacji Cancer Fighters i oczywiście jak uda mi się ukończyć bieg w pełnym zdrowiu. Zależy mi na tym, żeby zbiórka zakończyła się jak najwyższym wynikiem, ale ciężko mi podać konkretną kwotę, ile to jest „dużo”.
Chciałbym też zebrać wokół siebie ekipę fajnych, zmotywowanych ludzi. Być może mój przykład zmotywuje kogoś do uprawiania sportu, do tego, żeby zacząć biegać. Ten bieg pokazuje również to, że chociaż nie zawsze pójdzie nam w życiu zawodowo czy prywatnie, to jeśli się nie poddajemy i ciężko pracujemy, to możemy sobie ze wszystkim poradzić.
Wybiegnijmy trochę w przyszłość. Planujesz kolejny tego typu bieg czy to będzie jednorazowa akcja?
Chciałbym, żeby to nie była jednorazowa akcja, ale na razie nie mogę zdradzić szczegółów. Najbardziej pozytywny scenariusz, który pojawia się w mojej głowie zakłada, że przebiegam 850 km w 16 dni, potem odpoczywam dwa tygodnie, po czym zaczynam przygotowania do kolejnego biegu.
Tym razem akcja miałaby być nie w Polsce, ale innym, nieco cieplejszym kraju w Europie. Wiele zależy również od tego, czy uda mi się znaleźć sponsorów, bo nie ukrywajmy, że organizacja tego typu biegu wiąże się też z kosztami. Jedno jest pewne, że kolejny bieg także będzie akcją charytatywną, dzięki której będę chciał wesprzeć fundację Cancer Fighters.
Czytaj też:
Brudna walka o siatkówkę w Polsce. Były mistrzostwa świata, teraz jest politykaCzytaj też:
Nad siatkarkami wisiało fatum. Historyczne przełamanie na wagę złota!