Przeszli camino i coś w nich drgnęło. „Po raz pierwszy pomyślałam, że nie jestem zagorzałą ateistką”

Przeszli camino i coś w nich drgnęło. „Po raz pierwszy pomyślałam, że nie jestem zagorzałą ateistką”

Camino de Santiago
Camino de Santiago Źródło: Wikimedia Commons / Simon Burchell / Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0
Po przejściu camino Aaron z antyklerykała staje się głęboko wierzący. Anna, choć – jak mówi – myślała, że jest zagorzałą ateistką, dostrzega pewną iskrę. W planach ma odwiedzenie jezuitów. W Kindze sfera religii pozostaje nietknięta. Dużo zmian zachodzi zaś w sposobie patrzenia na siebie oraz pokonywaniu słabości.

Aaron dorasta w katolickiej rodzinie. To raczej „letni katolicyzm”.

Sakramenty są, kościół odwiedzany przy okazji świąt. W młodości zaczyna odchodzić od Kościoła, nie poprzez apostazję, ale cichym dystansem. Odsuwają go doświadczenia braku dialogu z duchowieństwem i retoryka oparta na strachu.

– Jeśli nie myślisz tak jak my, nie masz tu miejsca – wspomina.

Czuje się wypychany. Z czasem przychodzi bunt.

– Zrobiłem się antyklerykalny. Zniechęcają mnie postawy biskupów, którzy dawali antyświadectwo. Na lata odsunąłem się od wspólnoty, skupiłem na życiu, karierze, konsumpcji.

Z czasem dochodzi do kryzysu. Presja, perfekcjonizm, ambicje.

– Zaczęło mnie to dusić. Czułem, że czegoś brakuje. Marzyłem, że rzucę wszystko i ruszę w drogę. Indie, Tybet, może Bieszczady?

Ale natrafi na Camino de Santiago – szlak Świętego Jakuba. Fascynuje go, że idą nim różni ludzie – wierzący, poszukujący, agnostycy.

– Zaciekawiło mnie to, że nie trzeba iść z gotową wiarą. Można iść z pytaniami.

Pustynia i walka ze sobą

W 2021 Aaron podejmuje pierwszą próbę. Rusza z Warszawy do Zgorzelca. 700 kilometrów pieszo. To – jak mówi – wersja demo.

Rok później robi dalszą trasę – ze stolicy już do Santiago (około 4000 km), a potem aż do przylądka Fisterra. Samotnie. Pieszo, czasem rowerem.

– To była pustynia. I walka ze sobą.

W drodze doświadcza nie tylko zmęczenia, ale i przebudzenia.

– Nie miałem gdzie spać – nagle pojawia się ktoś. Rozładowany telefon – trafiam na człowieka, który wskazuje drogę. Rozmowy, które otwierają oczy. W Niemczech, gdzieś w lesie, pośrodku niczego, pierwszy raz poczułem spokój. Nie wiedziałem, jaką drogę wybrać. Były trzy. Znów się zgubiłem. Nagle jakby ktoś mnie prowadził. Wstałem z ławki i po prostu poszedłem. Wiedziałem, że będzie dobrze. Trafiłem idealnie.

Aaron poznaje wielu życzliwych ludzi. Ktoś zaprosi na herbatę i opowiada o swojej stracie. Ktoś inny – pastor, zakonnik, nauczyciel – dzieli się własną historią.

– Spotkania, jakby reżyserowane. Trafiali do mnie z odpowiedziami, zanim zdążyłem zadać pytanie. Moja historia krzyżuje się z historiami innych. Sam zostaję czyimś wsparciem. Usłyszałem: spadłeś mi z nieba.

Kulminacja przychodzi w Santiago. Mężczyzna dociera na mszę w katedrze. Tłum pielgrzymów. Nie rozumie hiszpańskiego, ale wcześniej sprawdza czytania liturgiczne. Tego dnia wybrzmiewa przypowieść o synu marnotrawnym.

– Rozpłakałem się. To było: „Witaj w domu”. Pismo przemówiło do mnie.

Po powrocie Aaron wraca już ponownie jako wierzący. Od znajomych katolików słyszy: „Nie, no fantastycznie. Witaj w domu”. Od niewierzących: „Super, tylko nie nawracaj nas na siłę”. Partnerka, choć niewierząca, wspiera go.

Dziś Aaron praktykuje wiarę. Ale nie jest bezkrytyczny wobec Kościoła. – Wciąż się rozczarowuję. Ale się nie dam wypchnąć. To mój dom. Będę tym upierdliwym katolikiem, który przypomina, czym jest Ewangelia.

Eksperymentuje. Bywa na spotkaniach protestanckich wspólnot, rozmawia z pastorami, poznaje różne drogi. Ale ostatecznie wraca do Kościoła katolickiego.

– Zrozumiałem, że to tutaj jestem w domu. Nie wszystko pojmuję. Ale ufam. Przeczytałem pierwszą w życiu encyklikę – 'Fratelli Tutti'. Chcę się uczyć.

Działa społecznie – pracuje z uchodźcami i osobami w kryzysie bezdomności. Poznaje franciszkanina, u którego po 15 latach się spowiada. – Nie w konfesjonale. W sadzie, pod jabłonią. Gadaliśmy, siedząc na ławce.

W Kościele Aaron szuka sensu, ale i wspólnoty.

Na koniec, poproszony o trzy słowa opisujące wymarzony Kościół, odpowiada: – Synodalny. Otwarty. Pielgrzymujący. Pokorny. Umiejący rozliczać się z przeszłością.

Prezent na trzydziestkę

Camino dla 30-letniej Anny nie ma być pielgrzymką, a prezentem na okrągłe urodziny. Wybiera portugalską trasę wzdłuż oceanu – Camino Coastal.

Początkowo ma iść sama, ale ostatecznie wyrusza zprzyjacielem – sprawdzonym towarzyszem długich wypraw.

Mają 10 dni. Robią 256 kilometrów.

– Nie miałam religijnego motywu. To nie była pielgrzymka w sensie duchowym. To miała być przygoda, podróż – coś fajnego, raz w życiu. Ale w okolicach Galicji, zaczęło się we mnie coś zmieniać. Byłam zmęczona, miałam okres, szliśmy w skwarze bez cienia. I pojawiło się pytanie: „Po co ja to robię?”. Zazdrościłam wtedy tym, którzy szli z wewnętrzną motywacją duchową. Ich cel był czymś więcej niż wyzwaniem – oni przeżywali tę drogę, byli w niej obecni. A ja? Po prostu szłam. I wtedy coś we mnie pękło – mówi „Wprost”.

Nie chodzi jej jednak o Kościół. Tu od lat Anna jest na „nie”.

– Wychowałam się w rodzinie, gdzie niedzielne msze były obowiązkiem, ale nie wartością. Zrezygnowałam z tego już na studiach. Instytucja Kościoła katolickiego jest mi zupełnie obca – zbyt wiele w niej hipokryzji, formalizmu, braku prawdziwego dialogu. Nie widzę tam przestrzeni na szczere rozmowy o wierze. Spowiedź? Wyuczony schemat, bez głębi. Czułam się oceniana, nie rozumiana.

Po camino Anna z przyjacielem zatrzymują się w Porto – u jego rodziny. Tam 30-latka poznaje Sylwię – Polkę na stałe mieszkającą w Portugalii.

– Rozmawiałyśmy godzinami. To była szczera, głęboka rozmowa o wierze, życiu, sensie – mimo że nasze poglądy bardzo się różniły. Ona jest bardzo wierząca. Po raz pierwszy poczułam, że ktoś taki mnie nie ocenia. Nie wartościuje. Po prostu słucha. To było dla mnie nowe. I bardzo potrzebne.

Iskra

Anna przyznaje, że wtedy – a to doświadczenie sprzed miesiąca – pojawiła się iskra.

– Nie jestem gotowa na Kościół. Mam do niego dystans i wątpliwości. Ale pojawiła się myśl, że może wiara w coś większego nie musi być związana z instytucją. Rozważam odwiedzenie jezuitów w Trójmieście – słyszałam o ich otwartości, o rekolekcjach, spotkaniach, które są bardziej rozmową niż nakazem. Mam potrzebę powiedzenia na głos tego, co we mnie siedzi.

Zaznacza, że „nie wie jeszcze, gdzie ją to zaprowadzi”.

– Ale wiem, że coś się we mnie poruszyło.

Camino agnostyczki

Kinga Kijas jest głosem przeciwstawnym do Aarona i Anny. Jak podkreśla, w jej stosunku do wiary nic się nie zmieniło.

Pierwszy raz francuskie camino„zalicza” w 2019 roku, mając 19 lat. Zawsze dużo podróżowała, ale z przyjaciółmi czy rodziną. Ta trasa jest jej solo tripem. Wybiera ją ze względu na bezpieczeństwo.

– To przestrzeń, w której jesteś sam, ale jednak cały czas wśród ludzi. I jest jasno wytyczona trasa, więc nie czujesz się zagubiony. Na trasie nie szukałam Boga. Szukałam doświadczenia. Wychowałam się w katolickiej rodzinie, ale już jako nastolatka – gdzieś około osiemnastego roku życia – zaczęłam mieć wątpliwości. Przestałam chodzić do kościoła, wiele rzeczy przestało mi się zgadzać. Nie nazwałabym siebie ateistką, raczej agnostyczką. Wiara nigdy nie była powodem, dla którego wyruszyłam na camino. Bardziej pociągały mnie natura, cisza, możliwość bycia samą ze sobą.

Na szlaku spotyka ludzi idących w duchowym celu. Zdarzają się rozmowy, z których wynika, że dla niektórych to droga refleksji, nawet czegoś w rodzaju duchowego przełomu.

– I choć nie miałam takiego nastawienia, to rozumiem, że ta trasa naprawdę potrafi do takich rzeczy „zmuszać”. Jesteś długo w ruchu, w kontakcie z naturą – to automatycznie popycha myśli w głębszą stronę.

Camino skłania Kingę do przemyśleń – niekoniecznie religijnych, ale egzystencjalnych. Zastanawia się nad tym, czego chce od życia, co naprawdę jest „jej”, a co wynika z oczekiwań otoczenia. Dużo myśli o podejmowanych decyzjach – czy robi to dla siebie, czy dla kogoś. Zaczyna to wszystko zapisywać – żeby nie zapomnieć.

Recepta na życiowe zakręty

Moja rozmówczyni zauważa, że na życiowych zakrętach znowu ciągnie ją na szlak. Po francuskim camino „robi” też portugalskie.

– Uświadomiłam sobie, że dłuższe wyprawy są dla mnie ważne szczególnie wtedy, gdy w życiu zachodzą zmiany. To działa jak oczyszczenie, jak wewnętrzne przygotowanie do kolejnego etapu. Tak było też niedawno – przed ważną decyzją wybrałam się na szlak w Szkocji. W ruchu myśli się inaczej – lepiej.

Co daje jej pierwsze camino? Wiarę w siebie.

– To była podróż tuż po maturze. Po powrocie miałam poczucie: „mogę więcej”. Udowodniłam sobie, że nie muszę się bać. Że mogę coś zrobić sama, w swoim tempie i na własnych zasadach. Myślę, że tego rodzaju wyprawy są szczególnie potrzebne kobietom – żeby zaufać sobie, poczuć się niezależnie, sprawczo. Nie trzeba robić wszystkiego „po kolei”, jak oczekuje świat.

Kinga też ma przekonanie, że warto iść za tym, co w nas rezonuje.

– Jeśli czujesz potrzebę zrobić coś inaczej – wyjechać, pójść na szlak, odłożyć studia – to może to być najlepsza decyzja właśnie dla ciebie. Żyjemy raz, więc warto próbować różnych dróg. Camino to była moja i wiem, że jeszcze kiedyś wrócę.

Czytaj też:
Wygrana Nawrockiego napędziła apostazję? Te dane mówią same za siebie
Czytaj też:
Leon XIV zwrócił się do młodych. Zacytował Jana Pawła II

Źródło: WPROST.pl